Artykuły

Kartka z pamiętnika. Homo unius libri

Isaac Disraeli opowiada w eseju "The Man of One Book" o pożytkach czytywania przez całe życie, lub jego wielką część, jednej książki. I tak Demostenes, dla zdobycia perfekcyjnego stylu Tukidydesa, osiem razy z rzędu własnoręcznie skopiował jego dzieło, Voltaire nie rozstawał się z "Atalie" Racine'a, Fenelon z Homerem, Sir Wiliam Jones nieodmiennie czytał Cicerona, La Fontaine uczył się u Rabelaise'go i Marota, a Leibniz delektował się Wergiliuszem. Nawet na stare lata mógł recytować z pamięci całe ustępy "Eneidy".

Pouczająca to lektura ów esej, który kilka lat temu wpadł mi w ręce. A może tylko przyjemna. Chętnie czytujemy to, co potwierdza nasze własne spostrzeżenia. Wszyscy, poza świętymi, interesujemy się przecież głównie sobą i nawet o pewnej świętej osobie z mego otoczenia nie umiałbym z czystym sumieniem powiedzieć, że stanowi od tej reguły wyjątek.

Obserwowałem więc od wczesnej młodości, jak panują nad wyobraźnią Horzycy Conrad i Norwid, Chesterton, Kipling, Shaw i Wyspiański (o Mickiewiczu nie wspominam, bo to oczywiste), jak funkcjonują w gawędach Stempowskiego Homer, Gide i Tukidydes, ze zdziwieniem przekonałem się nieco później, że Brecht czytuje głównie kryminały, choć przeczytał był jeszcze kilka innych książek, do czego niechętnie się przyznaje: szanuje na dobrą sprawę, poza sobą, tylko Shakespeare'a i paru trzeciorzędnych pisarzy bez znaczenia. Jeszcze później zauważyłem, jak ściśle szaty Mędrca z Weimaru zdają się przylegać do Tomasza Manna, być może uznał się za jego następne wcielenie. Nie jest to supozycja mniej prawdopodobna od myśli przez tegoż Manna podsuniętej Goethemu, że kto wie, czy Opatrzność nie uczyni dla niego wyjątku i nie obdarzy go nieśmiertelnością ciała. Schiller, Leon, nie Fryderyk, był nieco skromniejszy: mimo duszy mistycznej, nie uważał się za nowe wcielenie Bogusławskiego w dosłownym znaczeniu. Była to raczej autoinscenizacja, delikatna aluzja, ukazująca bliźniaczy format obu postaci, podobieństwo ról, które przyszło im odegrać w polskim teatrze.

Ludzie owi, i jeszcze inni, których traf postawił na mojej drodze, najwyraźniej podlegali wpływom jednego lub kilku autorów, w mniejszym lub większym stopniu przybierali rysy pierwowzoru. Disraeli z bystrością, która przystoi ojcu znamienitego polityka, ukazuje, jak najwięksi ćwiczą wielkich, jak średni i mali wyrastają ponad zwykłą miarę, obierając za wzór gigantów. To niebezpieczni ludzie, powiada Disraeli, bowiem przyswajają sobie wiedzę, smak, mądrość, której sami nie potrafiliby zdobyć. Kto jest na poufałej stopie z wielkim autorem, bywa niebezpiecznym antagonistą. Nasycił umysł wspaniałościami geniusza, ukształtował swoje właściwości na wzór modelu; jest jak człowiek, który sypia w pełnej zbroi, w każdej chwili gotów do boju. Cave ab homine unius libri!; strzeż się człowieka jednej książki!

Czy prawa osmozy działają aż tak silnie, jak sądzi Disraeli - nie wiem. Zazwyczaj cenimy wyżej to, co zdobyliśmy sami, wystawiając na szwank własną skórę, od tego, co zawdzięczamy innym. Wiedza, która płynie z książki, podobna w tym do udzielonej przez nauczyciela, jest wiedzą o doświadczeniu innego człowieka. Zaczerpnięta z życia -jest produktem własnych doświadczeń. Mizernym często w porównaniu z tym, co zawdzięczamy cudzej mądrości. Tyle, że ta "cudza" mądrość, którą ma na myśli Disraeli przyrównując ją do miecza i tarczy, i którą nie bez racji uważa za drugą naturę człowieka, ma wady, jakich nie ma broń ukuta w ogniu życiowych zmagań. Jest jakby mniej giętka, mniej podatna przemianom, nie przybywa jej z upływem czasu, gdy wyczerpuje się źródło "cudzej" siły. Może to zresztą sprawa gleby, na którą pada ziarno. Bywają pojętni i mniej pojętni uczniowie, zdolni i niezdolni. "Nasz przesąd demokratyczny, równający płci i klasy, rasy, ludzi i narody, każę nam o tym zapominać.

Pokolenie, do którego należę, jak mało innych świadczy, że bez specyficznego talentu marnujemy najwspanialsze nauki. Mieliśmy nieomal wszyscy przygody w skali szekspirowskiej. Wojny i rzezie, obozy, dyktatury takie i owakie, zdrada i mord były nam szkołą. Ilu naprawdę skorzystało z nauk? Niewielu. A i tych lepiej nie wymieniać. Nie uczynili dobrego użytku ze swojej wiedzy.

Nie stanowię pod tym względem wyjątku, choć myślę, że jestem bardziej produktem autorów niż przygód życia, których przecież nie brakło. Nie szukałem ich, to one mnie znajdowały. Jeśli uszedłem cało, niemała w tym zasługa książek, które zawierały stare recepty i sposoby ratunku. Bezwiednie przyswoiłem je sobie i bezwiednie stosowałem. Zwłaszcza bracia Grimm wcześnie informowali o tym, jak okrutne bywa życie. Dom rodzinny tego nie uczył. Stosy odrąbanych kończyn, ucięte głowy, które się toczą jak piłki, macochy pożerające dzieci, źli królowie, bezmyślna gromada prześladująca najsłabszego we wsi, przygłupka lub garbusa - to wszystko od dawna istniało w mojej wyobraźni i zastało mnie przygotowanym, kiedy się pojawiło naprawdę. Wiedziałem, jak należy się zachować. Wiedziałem i wiem dotąd, że są pomocne zwierzęta i ludzie: wszystkowiedzące kruki na niebie, żaby-suflerki, dobre czarownice, mówiący gołąb, i grób Matki, stały punkt odniesienia w obliczu życia i śmierci. Natura nie obdarzyła mnie odwagą bez miary, jak "Owego co wyszedł z domu na poszukiwanie strachu", wiedziałem jednak, że temu, co w rozstrzygającej chwili nie okaże lęku, nic się stać nie może. Toteż nie pokazałem po sobie lęku, choć czułem go nieraz. Nigdy też, zanim się jeszcze upewniłem, że nie należy szukać odwetu, może nawet marzyć o nim nie należy, nie wątpiłem, że nikczemnicy będą wygnani na morze, na statku pełnym dziur, na zagładę, a kamień przemówi i przywróci życie zamordowanym dzieciom. Pewnego dnia, już po wojnie, siadłem na sopockim molo z wędką w ręku i pół żartem, pół serio, na wpół bezmyślnie wymamrotałem:

Manntje, Manntje, Timpe Te,

Buttje, Buttje in der See...

i rybka się pojawiła. Nie "Buttje", flądra-olbrzym, nawet nie Złota Rybka, lecz okonek niewielki (morze było jeszcze czyste); ale nie poprosiłem o nic, choć wiedziałem, że jest gdzieś czarodziejskie krzesiwo i "stoliczkunakryj się". Może nie miałem czystego sumienia po tej wojnie, z której tylko umarli wyszli bez szwanku, i to nie wszyscy, a może nauczyłem się z tych bajek, że nie wolno prosić o więcej niż trzeba. Zresztą, o co miałem prosić? Sześć lat sypiałem w pełnej zbroi. Dostałem już w podarunku życie.

maj 1988

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji