Artykuły

Duch "Duszka"

W tym roku odeszła od nas Hanka Bielicka. Traf chciał, że niewiele wcześniej ukazała się książka Marka Gałczowskiego o Jerzym Duszyńskim - aktorze zapomnianym, ale tuż po wojnie największym idolu polskiego filmu - pisze Hanna Baltyn w Nowych Książkach.

Bielicka była jego pierwszą żoną, studencką i wojenną zarazem. Właśnie jej wspomnienia nadają książce dominujący ton, choć autor pracowicie przekopał się przez archiwa wycinków Instytutu Teatralnego, Filmoteki Polskiej, Instytutu Sztuki, nie mówiąc o domowym archiwum Duszyńskich. I to jest w całej sprawie najważniejsze - fakt przypomnienia niezwykłego artysty filmu, spadkobiercy tradycji najlepszych przedwojennych amantów, któremu w latach 50. i później przyszło zapłacić za ową "przedwojenność". Gwoli prawdy trzeba przypomnieć dwa głośne filmy, w których role Duszyńskiego zauważono - Śmierć prezydenta Kawalerowicza (1977) i Co mi zrobisz jak mnie złapiesz Barei (1978). Ale grając rolę Piłsudskiego czy zabawny epizod w spożywczaku, był już po sześćdziesiątce. W 1978 r. Duszyński zmarł po ciężkiej chorobie. Nikt nie domyśla się zapewne, ile go kosztowało pójście w odstawkę, granie latami ogonów w teatrze i drugich planów w filmie, gdy Hanka Bielicka, krzepka dziewczyna o perkatym nosie, robiła olśniewającą estradową karierę jako Dziunia Pietrusińska. Byli po tych samych szkołach, ale całkiem inaczej wiodło im się w powojennej rzeczywistości.

Po rolach w Zakazanych piosenkach (1946) i Skarbie (1948), gdzie tryumfy święcił duet Duszyński-Szaflarska (druga koleżanka z przedwojennego PIST-u, przez wielbicieli z uporem brana za małżonkę aktora), wydawało się, że nic nie przerwie dobrej passy. Przerwała ją - co świetnie widać po datach w filmografii aktora - wprowadzona na siłę doktryna socrealizmu. W teatrze też mu się nie bardzo powodziło, nie licząc może śpiewogry Dziś do ciebie przyjść nie mogę, opartej na tej samej zasadzie co przedtem Zakazane piosenki przypominające AK, granej z wielkim sukcesem od 1967 r. w Teatrze Klasycznym (dziś Studio). Pozostawało życie rodzinne, ukochany syn Marcin, wspomnienia i anegdoty, które Jerzy Duszyński z wdziękiem prezentował w radiu od 1974 r. do śmierci. One też stanowią najmocniejszą stronę książki, która, niestety, zbyt świetna nie jest.

Gdybyż była "sercem gryziona", pisana przez kogoś zafascynowanego, lecz pozbawionego warsztatu, można byłoby wybaczyć liczne naiwności i ogólniki. Ale Marek Gałęzowski ma doktorat z historii i buszowanie w źródłach to dla niego nie nowina. W materii sztuki jest jednak najwyraźniej nowicjuszem, nie pamięta ze szkolnej lektury, że męski amant z Moralności pani Dulskiej to Zbyszko, nie Zbyszek, i poddaje się bezkrytycznie miałkiej poetyce recenzji z "Ekspresiaka", "Życia Warszawy" lub "Sztandaru Młodych", czy zawsze pochwalnych i gładkich tekstów wspomnieniowych Witolda Sadowego. No, trudno.

Trzeba mu oddać, że nie pchał się sam na afisz, lecz został po przyjacielsku "zakontraktowany" przez Justynę Duszyńską, żonę Marcina. Chcąc zrobić mężowi niespodziankę, wydała książkę w tajemnicy, która rozwiała się dopiero podczas grudniowej promocji w warszawskim Traffic Clubie.

Duszyński nie był typem kombatanta, nie politykował. Był typem bufetowego obserwatora i gawędziarza, może najsympatyczniejszej odmiany spośród rzeszy aktorów nieobsadzanych w głównych rolach, a spędzających swe życie w teatrze. Gałęzowski starannie zanotował jego najlepsze anegdoty, a najlepsze z najlepszych są te lekkie i bezinteresownie zabawne, z bufetem i wódeczką w tle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji