Artykuły

Pustka i cisza

Na Po "Burzy" Szekspira Agaty Dudy-Gracz przyszły tłumy. Ubiegłoroczna zwyciężczyni R@Portu (fenomenalny, dojrzewający z każdą kolejną odsłoną spektakl Kumernis, czyli o tym, jak świętej panience broda rosła) tym razem jednak rozczarowała. Po "Burzy" zachwyca oczywiście scenografią, dźwiękiem, ruchem, jednak zachwyt ten z minuty na minutę słabnie. Hipnotyzująca forma kruszeje pod naciskiem topornego słowa - początkowa błyskotliwość i drapieżność apokryficznego tekstu reżyserki stępia się i rozmywa na rzecz szeregów osobnych fraz, słabych i cichych.

Najmocniejsze momenty spektaklu Dudy-Gracz to jego początek i koniec, klamra upleciona z najbardziej byle jakiej i przegranej odmiany naszej rzeczywistości. W otwierającej spektakl scenie Prospero (Zbigniew Ruciński) siedzi zrezygnowany w przestrzeni, która jest jakimś monumentalnym, poczwarnym zwielokrotnieniem smutnej polskiej "klasyki" - z poplamioną naklejkami meblościanką z wiórowej płyty, zdezelowaną wersalką i ławą ze szklanką w koszyczku. Pokoju, który nigdy nie poddał się transformacyjnej burzy, który nie wywietrzył się ze smrodu petów, nie dał sobie wywabić plam z tureckiego dywanu. Prospero Rucińskiego to stary dziad w zżółkniętym podkoszulku i wymiętych spodniach piżamowych. Zrezygnowany, przegrany na każdym polu, ale wciąż cyniczny. Śmiejemy się, gdy nam wymyśla. I boimy się, bo to oczywiste, że Prospero to podetknięte pod nasz nos lustro. A boimy się jeszcze bardziej, gdy ten opuchnięty, przegrany dziad wyłuszcza nam plan swojej zemsty - tak nam bliski, tak typowy, tak codzienny. "Już wszyscy wrogowie we krwi / A ja pragnę ich wskrzesić i wybić od nowa" - śpiewa Julia Marcell, a Prospero z przedstawienia Dudy-Gracz mógłby podśpiewywać razem z nią.

Wszystko, co oglądamy w przepisanej przez Dudę-Gracz Burzy, jest projekcją buchającej nienawiścią wyobraźni Prospera. Samozwańczy demiurg przywołuje upiory, które dosłownie wyłażą z rozklekotanych szafek meblościanki. Są wśród nich wszyscy, którzy kiedykolwiek zaleźli "księciu" za skórę - żona pijaczka i samobójczyni (Helena Sujecka), irytująca para niechlujnych sąsiadów Kalibanów (Cezary Studniak i Emose Uhunmwangho). Jest córka Miranda (Justyna Szafran) w stroju pensjonarki-lolitki, która nigdy nie żyła i nigdy nie umarła. A pomiędzy nimi wszystkimi błąka się więzień Prospera - malutki, dziwacznie zgarbiony Ariel (naga, pomalowana ciemnoszarą farbą i ubrana jedynie w tiulową spódnicę Ewelina Adamska-Porczyk), który ruchem nakręcanej zabawki wykonuje wszystkie polecenia swego pana. Pokaz władzy, który zapowiada wściekły Prospero, rozpoczyna się ironicznym testem parodiującym współczesnych krytyków sztuki - Miranda ma opisać na kilka różnych sposobów szklankę napełnioną wodą. Pokaz udaje się znakomicie, ale wszystkie kolejne prezentacje rwie i zniekształca nieprzewidywalny rytm podstarzałej, chromej wyobraźni Prospera. Jego podwładni zacinają się i powtarzają, nakazane im zadania nie wychodzą, urywają się.

Wielka szkoda, że tekst Dudy-Gracz zaczyna się w pewnym momencie rozłazić, bo tą nieudolnością zarażają się zaraz i znakomite obrazy, i niepokojąco swojska treść. Do formy spektakl wraca w ostatnich minutach, stając się na powrót porażającym moralitetem i traktatem o skrajnej, nienaprawialnej samotności, egzystencjalnej pustce i wiecznym niespełnieniu. Prospero Dudy-Gracz to spotworniałe alter ego Kathrine Switzer ze spektaklu Demirskiego i Strzępki. Zły brat bliźniak z kraju cebuli, który nie pobiegł, bo zaspał, bo miał kaca, bo nie stać go było na adidasy.

Rozczarowała także, ale tu już niemal w całej swej rozciągłości, adaptacja Silesia, silentia Lidii Amejko (Wrocławski Teatr Współczesny). W przedstawieniu Marka Fiedora w pamięć (i wyobraźnię) wbija się jedna z pierwszych scen. U szczytu ruchomej platformy przytwierdzone zostają szeregi wieszaków z płaszczami. Jeden (przeraźliwie pewny) gest cięcia zrzuca je wszystkie na podłogę. Krótki, prosty i porażająco sugestywny obraz śmierci w czasach Holokaustu. Niestety, żadna ze scen przedstawienia Fiedora już temu obrazowi nie dorównuje. Pomysł uczynienia rekwizytu - płaszcza - bohaterem opowieści o czasach wojny, oczekiwania na nią i świecie po niej, jest mocno zużyty, wciąż jednak nośny. Ale ten potencjał nie znalazł tu rozwinięcia. Słowo i forma nieznośnie się rozmijają, przez co obcowanie z jednym i drugim naraz było po prostu męczące. Interesującego skądinąd tekstu Amejko nie zdołał udźwignąć zespół aktorski. W gęstych, wielopiętrowych frazach przeszywające sensy rozpraszały się i gubiły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji