Artykuły

Ewa Kasprzyk: Wciąż chcę mieć głęboki dekolt, pokazać nogi i tańczyć. Więc to robię!

"Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3" w kinach od 25 stycznia. Ewa Kasprzyk wraca do postaci pani Wolańskiej, której zawdzięczamy kultowe: "Marian! Tu jest jakby luksusowo". Z aktorką rozmawia Piotr Guszkowski w Gazecie Wyborczej.

Ewa Kasprzyk opowiada, co zmieniło się u jej bohaterki z "Kogla-mogla" przez trzydzieści lat i jak pokazanej dojrzałości brakuje na ekranie. Przyznaje również, że wyraziste kobiety nie mają lekko.

Piotr Guszkowski: Wszyscy się dziwią, że dziś pani bez Shakiry. Może to z nią powinienem zrobić wywiad?

Ewa Kasprzyk: Zdarzyło się, że ktoś podszedł przywitać się z Shakirą. Za chwilę spojrzał na mnie i powiedział: "Zaraz, a panią też chyba skądś znam".

Jak ona na to reaguje, nie gwiazdorzy?

Gwiazdorzy i to jak! Rozbestwiła się, odkąd występuje ze mną w Teatrze Kwadrat w sztuce "Otwarcie sezonu". Gram gwiazdę Broadwayu, a jak wiadomo - każda gwiazda musi mieć psa. Dostaje kabanosa, kiedy ją wyprowadzają z garderoby. Kolejnego jak zagra. Potem przy wyjściu na oklaski znowu. Rozpuściliśmy ją w koszmarnie.

Lubi grać?

Uwielbia, ma to po swojej pani. Zapamiętuje ujęcia, jest odpowiednio szkolona, kamera ją lubi. Zresztą, obejrzał pan film, to pan wie. Dochodzi do tego, że dostaję pracę dzięki Shakirze. Do jednej z reklam wzięli nas na przykład w duecie.

Przypomniałem sobie poprzednie części "Kogla-mogla" i wciąż zastanawiam się, skąd fenomen tych filmów. Może pani mi wytłumaczy?

Nie wiem, czy potrafię. Myśmy to śmiertelnie poważnie grali - może to jest odpowiedź? Reżyser Roman Załuski miał pewną lekkość, potrafił szybko podejmować decyzje. Jeśli coś zostało dobrze zagrane, nie przeciągał dubli, żeby poprawić kadr o kilka centymetrów albo spróbować ujęcia przez szklankę. Od razu przechodził do kolejnej sceny. Dlatego zdjęcia nigdy nie trwały dłużej niż do godziny czternastej.

"Kogel-mogel" portretował swoje czasy i realia końca PRL-u.

Kto by się spodziewał, że trzydzieści lat później będzie istniał na Facebooku popularny fanpage z memami, że ludzie będą to lajkować - prawda? Największą furorę robi tekst "Marian! Tu jest jakby luksusowo". Niewiele jest polskich filmów, poza "Seksmisją", "Misiem" czy "Rejsem", z których cytaty weszłyby do języka.

Sporo z tych kwestii należy do Wolańskiej. Stworzyła pani bardzo barwną postać.

Wolańska od początku była narysowana grubą kreską, powiedziałabym, że na granicy karykatury. Podejrzliwa i zazdrosna o męża, od którego chciała odejść, ale żeby on miał ją zostawić - na to nie mogła pozwolić. Wtedy była dyrektorką opakowań szklanych, teraz w XXI wieku podjęła się misji na miarę Michaliny Wisłockiej.

Z kolei Kasia pogoniła męża, skończyła studia i została dyrektorką szkoły. Czasy się zmieniły, bohaterki wreszcie decydują o sobie, nie wydaje się jednak, żeby były szczególnie szczęśliwe.

Kobietom trudno dziś o szczęście. Poszły naprzód: są wykształcone, ambitne, niekoniecznie chcą się realizować tylko poprzez domowe obowiązki. Często okazują się jednak skazane na samotność. A to z racji tego, że nie trafiają facetów, którzy myślą podobnie, w których znalazłyby partnera. Mężczyźni zrobili się bardzo wygodni. Wolą życie u boku mamusi lub kobiety, która im mamusię zastąpi, niż wchodzenie w związki, co niesie odpowiedzialność związaną z rolami męża czy ojca.

Jak pani zareagowała na propozycję udziału w trzeciej części?

Sama zwróciłam się do Ilony Łepkowskiej z tym pomysłem. Oczywiście w przekonaniu, że zagram główną rolę. Wyobraziłam sobie Wolańską jako kogoś w stylu bardzo bezpośredniej i wyzwolonej sex-coacherki zajmującej się terapią par, jaką w komedii "Poznaj moich rodziców" zagrała Barbra Streisand. Zdecydowano się jednak inaczej rozdać karty, do głosu dochodzi młodsze pokolenie. Rozumiem, skąd ta decyzja. Większości producentów i reżyserów w Polsce wydaje się po prostu, że na stare baby jak ja nikt do kina nie pójdzie.

W Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych dojrzałe bohaterki wcale nie muszą być upychane gdzieś na dalszym planie.

W samolocie obejrzałam ponownie "Pozycję obowiązkową" z Jane Fondą i Diane Keaton. Jaka to przyjemność patrzeć na te aktorskie delicje! Kobiety, które tyle doświadczyły, w żartobliwy sposób udowadniają, że wciąż mają ogromny apetyt na życie. U nas takie tematy są zupełnie przemilczane. Pokutuje przekonanie, że w pewnym wieku wielu rzeczy nie wypada. Jeśli już, dojrzałość pokazuje się w depresyjnym wydaniu związanym z chorobą, odchodzeniem. Jakby w pewnym wieku człowiek nie mógł odczuwać radości. Ale ona przecież jest. Proszę spojrzeć na mnie. Pięćdziesiątkę mam dawno za sobą.

Często pani słyszy, że czegoś pani "nie wypada"?

Słyszę, ale nie za bardzo rozumiem dlaczego. Czy to moja wina, że wciąż chcę mieć głęboki dekolt, pokazać nogi, tańczyć. Chcę i mogę, więc to robię, metryki nie zmienię. Chciałabym oglądać na ekranie kobiety podobne do mnie: dojrzałe, spełnione, niezależne. Takie, które wciąż chcą się rozwijać, poznawać świat, kochać. Które stawiają przed sobą kolejne wyzwania. A nie tylko siedzą w kuchni albo robią na drutach w fotelu przed telewizorem.

Podobno Meryl Streep zaczęła z wyprzedzeniem kupować prawa do tekstów, w których pojawiają się pełnokrwiste bohaterki, żeby nie zabrakło dla niej ról. Wśród nich m.in. sztuki Terrence'a McNally'ego, które wybrała dla siebie Krystyna Janda.

Obie zmierzyły się też z historią najgorszej śpiewaczki świata. Jak ona się nazywała? Florence Florence Foster Jenkins, o!

To jest bardzo dobre myślenie. W teatrze wcielałam się w wiele postaci, które dla siebie wymyśliłam - poczynając od Patty Diphusy [na zdjęciu], almodovarowskiej gwiazdy porno w różowej peruce i kilkunastocentymetrowych obcasach, po Violettę Villas. Niech pan powie, kto by mnie obsadził w roli Dalidy, jeśli nie zrobiłabym tego sama? Przecież nie mam metra osiemdziesięciu ani talii osy. (śmiech) Wracam też teraz do Lewandowskiej w drugiej części przedstawienia "Berek, czyli upiór w moherze". I reżyseruję. Pomyślałam, że skoro grałam to przez dziesięć lat, wiem o tej sztuce i postaci najwięcej ze wszystkich.

Gabriela Muskała nie ukrywa, że gdyby sama nie napisała sobie roli w "Fudze", to nikt by jej w niej nie obsadził - bo reżyserzy wyrobili sobie zupełnie wyobrażenie na jej temat.

A niby dlaczego wystąpiłam w "Plagach Breslau"? Bo Patryk Vega dał mi szansę na pewne przełamanie. To reżyser, który nie upiększa aktorek. Miałam tam jeden monolog, ale wymagający. I co - nagle wszyscy zaskoczeni, że mogłam zagrać dramatyczną scenę, bez makijażu. Dzwonią z gratulacjami. Z jednej strony to miłe, z drugiej - nie rozumiem tego zdziwienia. Ja to umiem, jestem aktorką! Andrzej Grabowski zwierzył mi się, że miał podobnie: po "Świecie według Kiepskich" długo nikt nie miał na niego pomysłu. Dopiero Vega.

Oczywiście, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Pamiętam, jakie pojawiły się głosy, kiedy Catherine Deneuve zagrała robotnicę w fabryce u Larsa von Triera. Z jej arystokratycznym wyglądem? Mówiono, że nikt w to nie uwierzy.

Nie wyobraża pan sobie, ile się starałam, żeby zagrać w "Bellissimie". Artur Urbański nie chciał dać mi tej roli. Miał w głowie pewną siebie, elegancką bizneswoman ze "Złotopolskich". Zmienił zdanie dopiero, jak zobaczył zdjęcie, które wolałbym przed nim ukryć, bo nie wyszłam najlepiej.

Może to jest rozwiązanie?

Przytyć dwadzieścia kilo, oszpecić się, zafarbować włosy na czarno? Raz się sprawdzi, ale potem Wolę w ten sposób nie eksperymentować.

Wyraziste emploi ciąży?

Wyrazistość aktorskich wcieleń i mój wizerunek kobiety temperamentnej, odważnej czy nawet kontrowersyjnej, jaki podsycają media, stał się obciążeniem, swego rodzaju przekleństwem. W tym sensie, że ogranicza wyobraźnię reżyserów.

Zawsze byłam konkretna i szczera, zdarzało mi się powiedzieć o jedno słowo za dużo. I teraz co? Już do końca mam grać matki - takie jeszcze w miarę atrakcyjne, a potem tylko babki?

Szkoda by było.

W roli matki spełniłam się już prywatnie. Nie zamierzam jednak narzekać, nie muszę nic udowadniać innym ani sobie. Wydaje mi się, że ostatnio jest mnie nawet za dużo. Nie wykluczam, że powiem: "Koniec!".

Zrobiła już pani tak kiedyś, ale tylko na chwilę.

Po "Dziewczętach z Nowolipek" aktorstwo przestało mi być potrzebne, poświęciłam się macierzyństwu. Wróciłam na plan, kiedy zadzwonił do mnie Roman Załuski. Dziś uciekam raczej w podróże, lubię gdzieś wyjechać. Właśnie zrobiłam sobie miesięczny odpoczynek - od pracy i od kraju. Ale szybko zatęskniłam za dreszczem związanym z występem przed publicznością, za szmerami na widowni, brawami. Możesz przyjść do teatru wykończony, zmęczony czy chory, ale wystarczy jedna scena, żeby odżyć. Aktorstwo jest jak kokaina, to rodzaj uzależnienia. Z tych dobrych uzależnień. Dzięki nim łatwiej żyć.

"Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3". Polska, 2019. Reż. Kordian Piwowarski. Aktorzy: Grażyna Błęcka-Kolska, Zdzisław Wardejn, Ewa Kasprzyk, Nikodem Rozbicki, Maciej Zakościelny, Aleksandra Hamkało. Dalszy ciąg przygód bohaterów kultowych komedii Romana Załuskiego. Do Polski wraca syn Kasi, co wywoła w rodzinnej wsi niemałe zamieszanie. Z kolei w małżeństwie państwa Wolańskich kryzys. Podczas gdy Wolańska zajęła się uświadamianiem Polek w temacie seksu, jej mąż ucieka z domu razem z córką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji