Artykuły

Magdalena Tomaszewska: O 16 gram Florence, o 19 jestem Mirą

- Największym podziękowaniem publiczności są długo trwające owacje na stojąco i bisy. Nawyk, że się przynosi aktorom kwiaty, zanika. A szkoda. Ludzie dziękują brawami, uśmiechem, łzą. Cieszę się, że widzowie polecają ten spektakl siostrom, koleżankom, sąsiadkom w bloku - mówi MAGDALENA TOMASZEWSKA, aktorka Teatru Dramatycznego w Płocku, odtwórczyni tytułowej roli w spektaklu o Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej.

22 lutego 1901 roku urodziła się w Płocku Mira Zimińska-Sygietyńska

Z Magdaleną Tomaszewską [na zdjęciu], aktorką Teatru Dramatycznego w Płocku rozmawia Lena Szatkowska:

Masz szczęście do prywatnych jubileuszy na scenie. Okrągłe urodziny w kostiumie Sroczki, rocznica ślubu w tytułowej roli w spektaklu "M. Zimińska"...

- To jest piękna puenta. Sroczką z "Królewny Śnieżki" zaczynałam angaż w Płocku. W 2012 odeszłam robić swój teatr. 40-tkę znowu spędziłam jako Sroczka, ale rocznicę ślubu obchodziłam już jako Mira, ponownie w zespole płockiego teatru. Rocznica ślubu z ukochanym spektaklem to dobrze, gorzej, że bez pracującego za granicą męża. Wieczorem wróciłam z teatru do domu, otworzyłam szampana i powiedziałam: "Kochany, wszystkiego najlepszego". I tyle naszych obchodów na odległość. Dodam, że oba spektakle: "Królewnę Śnieżkę" i "M. Zimińska" zrobił reżyser Karol Suszka.

Spotkaliście się nie po raz pierwszy, ale tym razem to praca nad monodramem, w którym schodzisz ze sceny tylko na chwilę.

- Karol Suszka potrafi stworzyć wspaniałą atmosferę. Przychodził na próby opanowany, spokojny. Gdy coś trzeba było zrobić inaczej, dawał wskazówki. "Monologu nie musisz mówić tak wszystkim: ręcami, nogami" - żartował. Ale to były uwagi zawsze przyjazne. Wytresował mnie wspaniale. Teraz często do siebie dzwonimy. Pyta, jak "Mira", jak piosenki, jak publiczność. A ja opowiadam mu o kolejnych spektaklach.

Mira Zimińska - niekwestionowana gwiazda scen międzywojennych lubiła eleganckie stroje, dobre perfumy, auta i wykwintną biżuterię, którą była obsypywana przez admiratorów. W Ciebie nikt dotąd nie rzucił brylantową kolią albo chociaż broszką?

- Kto wie, może na płocką scenę wpadnie jakiś lśniący drobiazg. To byłoby bardzo miłe, gdyby publiczność czymś takim we mnie rzucała. Mira jak Marilyn Monroe - nie pogardziłaby. Ja, Magda, też nie pogardzę i nawet mogłabym to przeznaczyć na szlachetny cel. Nie sztuką jest chować do puzder drobiazgi od osób, którym się podobamy, chcą nas uhonorować czy podziękować za pracę, którą wykonujemy na scenie, ale sztuką jest się dzielić. Dla mnie, jako aktorki, największą radością jest, że ten spektakl nie schodzi z afisza.

Czy zdarzają się inne dowody sympatii?

- Po premierze były kwiaty, komplementy od przyjaciół i nawet, chociaż to wielka rzadkość - od szefa. Dyrektor Mokrowiecki to jest mój ojciec teatralny. Nieraz potrafił mnie dobić, wylać pięć ton cementu, przywalić głazem albo powiedzieć, że ze mnie nędzna imitacja Ćwiklińskiej. Ale bardzo go cenię.

Największym podziękowaniem publiczności są długo trwające owacje na stojąco i bisy. Nawyk, że się przynosi aktorom kwiaty, zanika. A szkoda. Ludzie dziękują brawami, uśmiechem, łzą. Jedna z pan siedziała na widowni z chusteczką i kręciła głową. Myślałam, że jej się nie podobało, ale wręcz przeciwnie. Cieszę się, że widzowie polecają ten spektakl siostrom, koleżankom, sąsiadkom w bloku.

Opowiadasz o Mirze także poprzez wspaniale piosenki pisane specjalnie dla niej przez Hemara czy Tuwima. W finale publiczność wybiera tę, którą chce usłyszeć na bis. Co najczęściej powtarzasz?

- "Nikt, tylko Ty", "Pokoik na Hożej" i finałową. Ludzie śpiewają ze mną. To bardzo wzruszające, że mimo nowych aranży i setek wykonań, takie piosenki jak "Pokoik na Hożej" wciąż żyją, a publiczność chce ich słuchać. Za każdym razem śpiewam inaczej, ciągle coś udoskonalam. To spektakl z muzyką na żywo, wszystko może się zdarzyć. Te wspaniałe aranże zrobił pianista Edward Bogdan i wykonuje je razem z Tomaszem i Jakubem Krawczykami. Perkusja, pianino i kontrabas brzmią fantastycznie. "Zimińska" podoba się i młodzieży, i publiczności w średnim wieku.

Podczas bisów zawsze wybieram sobie jakiegoś pana, daję mu sygnał, że możemy nawet zatańczyć. Panowie mnie prowadzą, obracają, są na scenie, ktoś bije im brawo. Oni są szczęśliwi, a ja muszę przy tym dobrze zaśpiewać. Ostatnio pan wybrał piosenkę "Nikt tylko ja". - Nikt tylko pan? - pytam. - To ja się postaram zaśpiewać "Nikt tylko Ty". - Tak tak, to jest ta piosenka - odpowiedział zadowolony.

Oczywiście nie każdego da się wyciągnąć na scenę. To zależy od publiczności i od aktora. Czy są na tyle odważni, czy będą chcieli? Ja to muszę wyczuć, nie przekroczyć granic. Gdy ktoś powie, że absolutnie nie wyjdzie, bo się wstydzi, to nic z tego. Do tej pory na szczęście nam się te duety udają. Tylko publiczność musi się przyzwyczaić do kupowania programów, bo tam jest zamieszczony podręcznik do eksploatacji bisów z tytułami piosenek. Ja mam zawsze jeden egzemplarz programu w pogotowiu.

Przygotowując spektakl o Zimińskiej pracowałaś równocześnie nad farsą "Nic nie gra". Bywa, że oba przedstawienia wymagające od aktora nie lada wysiłku grasz jednego wieczoru. Czy zdarzało ci się pracować przy dwóch spektaklach jednocześnie?

- Właściwie ostatnio pracowałam przy trzech, bo i "Śnieżka", i "Mira", i farsa "Nic nie gra". Można podołać dwóm produkcjom, ale kosztuje to dużo wysiłku psychicznego. Odczułam na własnej skórze, jak to jest, gdy się ma mało czasu na wejście w zupełnie inny klimat. O 16.00 gram farsę, o 19.00 jestem Mirą. Przechodzę z czegoś bardziej fizycznego do czegoś, co wymaga ode mnie duchowego podejścia do roli. Muszę dobrze wyglądać, dobrze zagrać. Jak to się mówi w naszym żargonie: "pióra w d.... i na scenę".

Przed "M. Zimińską" był inny monodram. Całą Polskę zjeździłaś z "Shirley Valentine". Jesteś odważna, czy trochę bezczelna?

- A może ja mam w sobie "te dwie" - jak śpiewała Mira? Tamten spektakl to była inna kategoria. Zrobiłam go po swojemu. Pomyślałam, że wykorzystam to, co potrafię, pokażę siebie taką, jaka wtedy byłam. Każda kobieta miałaby na to swój patent. Nie było łatwo. Zagraliśmy kilkadziesiąt razy. Artur, mój mąż, był kierowcą, technicznym i garderobianym, załatwiał sprawy finansowe, czytał umowy. Mnie się zawsze myli netto i brutto, więc lepiej mieć przy sobie kogoś, kto się na tym dobrze zna.

Miniony rok był dla ciebie udany. Jaki będzie ten nowy dla zodiakalnego Byka? Czas podsumowań, spełnienia marzeń?

- 2018 rozpoczął się i skończył niesamowicie. Dużo ciężkiej pracy, także wcześniejszej, zaczęło przynosić efekty. Kilka postanowień udało się zrealizować, ale nie spoczęłam na laurach. Marzyłam, żeby wrócić do Płocka, bo zawsze tęsknię za tym miastem. I znowu jestem w teatrze u Szaniawskiego. Idę dalej, być może teraz będzie odrobinę łatwiej.

Wierzę w to, że warto na coś czekać, warto do czegoś dojrzeć. Szczęśliwie zdarzyło mi się być akurat w odpowiednim czasie i kolorze. Pewnego dnia przechodziłam Tumską obok pomnika Miry przy Muzeum Mazowieckim. Spotkałam autorki sztuki, powiedziałam, ile mam wzrostu i tak się zaczęło. Mira musiała w tym maczać palce.

W nowym roku mogłabym odpocząć na egzotycznej wyspie. Basen, leżaczek i żeby nikt do mnie nie mówił. Chociaż ja podobno długo nie wytrzymuję bez gadania. A tak na serio rozglądam się za mieszkaniem. Poczułam, że chciałabym mieszkać u siebie. Poza tym jak najdłużej dostawać ciekawe role. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Kocham płocki teatr. Mogę być Mirą, jeśli trzeba przejdę z tacą przez scenę. Ja wszystko zagram, najlepiej, jak potrafię. Przed każdym spektaklem "M. Zimińska" mówię do kolegów muzyków: "No to co, walczymy dzisiaj?". Wróciłam do Płocka razem z Mirą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji