Artykuły

Wszystko, co chcecie

W najnowszym spektaklu według sztuki Artura Kopita aktorzy Montowni idą w ślady starszych kolegów, którzy z kabaretu uczynili swój światopogląd.

Kiedy pięć lat temu zobaczyłem po raz pierwszy teatr Montownia, miałem wrażenie, że ktoś nam zrobi! prezent. W bezbarwnym warszawskim krajobrazie pojawiła się grupa młodych aktorów, którzy nie czekając na propozycje sami stworzyli sobie możliwości grania. Ich teatr mógł stać się alternatywą, dla stołecznych scen zarówno w sposobie działania, jak i w repertuarze. Niezależna grupa grająca kameralne przedstawienia prawie bez dekoracji, za to z dynamicznym, wszechstronnym aktorstwem - to jest coś, czego Warszawie potrzeba. Warszawie, w której jest dużo budynków teatralnych, ale mało teatrów.

Co się z tych nadziei spełniło po pięciu latach? Niewiele. Montownia wystawia w Studio swoją chyba już ósmą premierę, którą jest czarna komedia Artura Kopita. Na widowni młodzież licealna pęka ze śmiechu, ale dla krajobrazu warszawskiego teatru nie ma to już żadnego znaczenia.

Dlaczego? Dlatego, że przedstawienie "O mój tato, mój biedny tato, mama powiesiła się w szafie na śmierć, a me serce kraje się na ćwierć" oprócz długiego tytułu nie ma w sobie nic oryginalnego i nie wyróżnia się spośród innych tego typu zgryw, organizowanych na stołecznych scenach pod hasłem "wszystko, co chcecie". Chcecie faceta udającego kobietę? Macie Rafała Rutkowskiego w peruce. Chcecie komicznych pościgów? Maciej Wierzbicki pojeździ dla was na łyżworolkach. Chcecie rzucić okiem na to i owo? Agnieszka Dygant pokaże się w bieliźnie. A może śmieszą was szczególnie postacie niedorozwiniętych chłopców? Proszę bardzo, Marcin Perchuć jest na wasze usługi.

Za pomocą tych zabawnych gagów i dowcipnych pomysłów aktorzy Montowni opowiadają historię o zbzikowanej matce, która poddaje swego syna psychicznemu i fizycznemu terrorowi, na skutek czego chłopiec doznaje przykurczu i jąka się. W przerwach zaleca się do niego pewna niedorozwinięta dziewczyna, zachowująca się jak pięcioletnie dziecko. Po prostu można umrzeć ze śmiechu.

Jak widać, aktorzy Montowni z premiery na premierę są coraz bardziej zajęci bawieniem publiczności. W ten sposób idą w ślady niektórych starszych kolegów, którzy z kabaretu uczynili swój światopogląd. To bardzo ładnie, że dysponują talentem komicznym. Problem w tym, że mają coraz mniej do powiedzenia. Ten proces zaczął się parę lat temu od parodii scen miłosnych z Szekspira, później była parodia sztuk Witkacego w przedstawieniu "Niedoczyste", jednak tamte spektakle przynajmniej udawały, że oprócz śmiechu o coś w nich chodzi, na przykład o ładne śpiewanie renesansowych pieśni. W "O mój tato..." nie chodzi o nic.

Kryzys tak obiecującego zespołu jest smutny i przygnębiający. Gdyby nie teatr Rozmaitości, którego gwiazda zaświeciła w tym samym czasie, pomyślałbym, że uprawianie w Warszawie ciekawego, niezależnego teatru, który miałby coś istotnego do powiedzenia, jest niemożliwe.

A przecież ci sami wesołkowie rozkleili nas niegdyś swoją wizją naiwnej góralszczyzny w spektaklu "Śleboda" i przerazili obrazem ludzkiego pieklą we "Wspólnym pokoju". Ciekawe, czy sobie o tym przypomną?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji