Artykuły

"Tylko idiota może przytulić Łódź". Von Trier w Teatrze Jaracza

Marcin Wierzchowski, którego "Sekretne życie Friedmanów" wygrało festiwal Boska Komedia, realizuje w Teatrze Jaracza "Idiotów" Larsa von Triera. Prapremiera - w sobotę i niedzielę. Z reżyserem rozmawia Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Izabella Adamczewska: Kto wpadł na pomysł zrealizowania "Idiotów"?

Marcin Wierzchowski: - To była sugestia dyrektora. Zgodziłem się, bo poczułem, że z pójścia za scenariuszem von Triera może wyniknąć coś ciekawego. Figura wewnętrznego idioty fascynuje mnie od dawna. Kiedyś interesowała mnie jako przejaw aktorskiego autotematyzmu, a tym razem uznałem, że to bardzo mocny temat w kontekście ludzkim. Wszyscy tęsknimy za pierwotną czystością, niewinnością, wewnętrznym dzieckiem, które jest wolne od dorosłych norm. Chcemy komunikować się w sposób prawdziwy, niezakłócony. To, że podskórnie o tym marzymy, sporo o nas mówi, również teraz.

A co mówi?

- Decyzja o przystąpieniu do grupy idiotów to akt odwagi, ale też ucieczki przed rzeczywistością, zbyt trudną do okiełznania, nieprzyjazną. Wewnętrzny idiota staje się bardzo wygodną figurą do opisania wszystkich osób zagubionych w życiu. Takich, które w tej czy innej idei odnajdują w życiu sens. Pytanie tylko, czy to nie substytut. Napięcie pomiędzy tchórzostwem a odwagą bardzo mnie interesuje w kontekście tego, co dzieje się dziś w Polsce. Przyjmujemy przecież różne strategie wobec rzeczywistości. Niektórzy zamykają się w domach.

Pracował pan z aktorami metodą improwizacji. Odeszliście od scenariusza.

- Stworzona przez von Triera baza - opowieść o grupie osób udających idiotów - jest genialna, ale już przekonanie o społecznej znieczulicy i konsumencko zorientowanym społeczeństwie za mocno zapachniała mi tezą. W kontekście Łodzi, w której osadzamy spektakl i w której go prezentujemy, takie ujęcie byłoby po prostu nietrafione. Wychodząc z dowolnego miejsca w tym mieście, konfrontujemy się z rzeczywistością bardziej radykalną, niż jakakolwiek paraperformerska grupa byłaby w stanie wygenerować.

Różne sceny widujemy z aktorami codziennie przez okno sali prób, wychodzące na ulicę Jaracza. Zacząłem się zastanawiać, co von trierowski eksperyment mógłby dać temu miastu.

Łódź ma w sobie tajemnicę i jest to tajemnica miasta, które się zapadło i po okresie świetności nie może się już podnieść. Nieważne, ile pieniędzy się w to miasto wpompuje, i tak będzie za mało. Rozmawiałem z wieloma łodzianami - są lokalnymi patriotami, ale ich wewnętrzny stosunek do miasta jest skonfliktowany. Wstyd, niewygoda - takie skojarzenia też się pojawiają. A gdyby pomyśleć o Łodzi jako o człowieku? Może czegoś nie dopilnowaliśmy? Może jeden festiwal Łódź Czterech Kultur to za mało? Wierzę, że pod spękaną skorupą tynków architektonicznych i ludzkich kryje się zaklęte piękno. Łódź to ktoś, kto potrzebuje przytulenia i przeprosin. A przytulić Łódź może tylko idiota.

Razem z aktorami wyszedł pan w miasto.

- Zadanie aktorów polegało na dawaniu dobra. A odpowiedź, jaką uzyskali od ludzi, kompletnie mija się ze scenariuszem von Triera. Aktorzy spontanicznie odwiedzili różne części miasta: lodowisko, Piotrkowską Towarzyszyła im kamera. Wracaliśmy z tych eskapad niesamowicie zbudowani, ale też zadawaliśmy sobie pytanie o etyczność naszych działań. Czy najlepsza nawet intencja usprawiedliwia nasze udawactwo? Dostawaliśmy od ludzi sygnał, że są gotowi na podmiotowe potraktowanie osoby niepełnosprawnej. Pewnego dnia weszliśmy z kamerą do zakładu wulkanizacji. Opiekun grupy wygłosił standardową formułkę o przygotowywanym dokumencie. Właściciel zakładu natychmiast nas ugościł i zorganizował dla naszych idiotów pokaz wymiany opon. Z empatycznym przyjęciem spotkaliśmy się też w salonie sukien ślubnych. Sprzedawczynie były poruszone marzeniem niepełnosprawnej o welonie i białej sukience. Nie miały żadnych oporów, żeby pokazać jej całą kolekcję, choć nie zaproponowały przymierzenia.

Czy ten materiał filmowy będzie wykorzystany w spektaklu?

- Tak. W teatrze takie działanie nigdy by się nie udało, bo widz też ma swoją rolę do odegrania.

Publicznie spastykowanie nie było chyba łatwe dla aktorów.

- Budowaliśmy postaci podwójnie. W trakcie improwizacji każdy z aktorów tworzył tożsamość swojej postaci w oparciu o osoby rzeczywiste; przechodził przez życie postaci od dzieciństwa do dorosłości. Po wprowadzeniu takiej osoby do grupy, trzeba było zbudować jej alter ego: idiotę. Dzięki temu aktorzy czuli się bezpiecznie. Sceny spastykowania w mieście budziły mieszankę ekscytacji i obaw. Ale wracaliśmy raczej z tarczą.

Wykorzystanie przestrzeni kojarzy się z tym, co zaproponował pan w "Sekretnym życiu Friedmanów".

- W "Idiotach" ograniczamy się do dwóch miejsc. Zależy mi na tym, żeby widz mógł być blisko. Z magazynu, który gra siedzibę grupy, przeprowadzamy widza do łódzkiego mieszkania, miejsca jednego z bohaterów. To mieszkanie zaaranżowane jest w pomieszczeniu teatralnym. Może przyjdzie jeszcze czas, żeby naprawdę wyjść poza teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji