Artykuły

Z TEATRU

TEATR POLSKI: "Kino i miłość"- komedja w 4 aktach rr. de Croisset'a - tłum. Zdzisława Kluszczyńskiego- Reżyseria Al. Węgierki - dekoracje St. Śliwińskiego.

Przed kilku tygodniami czytałem zajmującą, a może najlepszą książkę autora "Kina i miłości", opis jego wędrówki po Indjach: "Nous avons fait un beau voyage". Croisset stara się pokazać nam ten kraj ze zdjętym zeń ciężarem zwyczajowej blagi i obowiązującego zachwytu książek podróżniczych. Podstawową cechą tych "realistycznych" Indji są pluskwy i zaduch. Atrakcją turystów: pielgrzymki tamtejszych wiernych do świętej rzeki Gangesu - w "Le beau voyage" przedstawiają się jako odmęt nieprzytomnych, delirycznych uniesień masy ludzkiej, tak krańcowo niechlujnej, że chyba wody oceanu nie rozpuszczą tej sumy brudu, którą biedne fale rzeczne muszą brać w siebie. A przecie - jak wiadomo - te to właśnie pielgrzymki wzbudzają tyle entuzjazmu we wrażeniach i opisach Indji, czyli - i tu zdaje się jest zasadnicza myśl de Croisseta: nic tak nie zaciemnia nam wyobrażenia o rzeczy, jak literatura, tej rzeczy poświęcona. Ta książka: "Nous avons fait un beau voyage" chodziła mi po głowie przez cały czas przedstawienia "Kina i miłości". Bo i w tej komedji -- z ostatniego aktu sądząc - idzie o kłamstwo sztuki, zestawionej z życiem: Młody człowiek, Piotr, przechodzi dramat życiowy. Dziewczyna, w której się zakochał na śmierć i życie, uciekła odeń, aby w Stanach Zjednoczonych szukać karjery gwiazdy filmowej. Jej udaje się to - ale Piotr, przygnieciony nieszczęściem, traci wszelką wolę do życia. Zaniedbuje swoje zdolności wynalazcze, zadowala się skromnem stanowiskiem speakera w radjo- i kocha, kocha ją nadal, coraz beznadziejniej, więc coraz silniej. Aż nareszcie przychodzi moment, kiedy Piotr ma przypadkowo sposobność asystowania przy nakręcaniu z nią filmu, gdzie za "scenarjusz" wzięto dzieje ich miłości, gdzie ona jest rzekomo sobą, dawną pracownicą w firmie automobilowej, a jego, Piotra, odgry wa jakiś kino-kabotyn. I tu staje się cud: To, co było przekleństwem Piotra, ta jego desperacka miłość, to czego zeń nie mogły wyrwać lata odosobnienia, rozumne rady przyjaciół, ofiarna miłość innej kobiety, - to naraz z duszy jego ulatnia się na widok tego filmu, tej parodji i błazeństwa, w które t. zw. "sztuka" obróciła jego uczucia, jego najczystsze porywy sercowe. Ujrzał tę potworną karykaturę i uczuł się uzdrowionym! Swobodny i szczęśliwy idzie zdobywać życie.

Przypuszczam, że do tej finalnej konkluzji komedja mogłaby zbiedz znacznie szybciej, niż to się dzieje w "Kinie i miłości". Jest to wadą wszystkich niemal naszych teatrów, że niedostatecznie przysposabiają tekst do wymagań swojej sceny. Namnożyło się u nas pojęć, jak: kierownictwo literackie, inscenizacja etc., a wszystko to żyje bez wiadomości o istnieniu krajowej wielkiej produkcji ołówków. Ołówek zaś przydałby się zwłaszcza przy wystawianiu sztuk obcych, których dłużyzny na swoim gruncie mają zapewne swoje uzasadnienia lokalne i lokalno-aktualne, u nas zaś pozostają tylko dłużyzną bez przymiotnika.

Wynagrodzono nam to jednak w wykonaniu. P. Węgierko, który, jako reżyser, odznaczał się dotychczas specjalnością w zakresie stawiania djalogu, co było jego cheval de bataiIle,- tutaj nietylko wycisnął co można, a nawet z własnym naddatkiem w akcie pierwszym, ale ponad to dał prawdziwy popis w potraktowaniu momentów tłumnych aktu ostatniego. Mam prawie pewność, że już ten jeden akt, tak jak go widzimy w teatrze Polskim, to ucieszne odtworzenie komizmów sztuki filmowej (nieśmiertelny akcie drugi "Nitouche" w jakie ty się gałęziste drzewo genealogiczne rozrastasz!) - może zapewnić powodzenie "Kinu i miłości". P. Romanówna zaczyna się już stawać kariatydką teatrów Szyfmanowskich: nie było chyba w tym roku sztuki, w którejby nie grała. I zawsze ją stać na werwę, na humor, na uczucie. - P. Lubieńska, jak zwykle, z ujmującą inteligencją traktowała swą rolę, tutaj cierpliwej kandydatki na zahypotekowanie się na sercu mężczyzny, zdawna ukochanego: sympatycznej artystce poradzić się jednak godzi, aby nie z takim uciskiem podkreślała swoje intencje interpretacyjne. - P. Daczyński wyciągnął na należytą wysokość rolę Piotra, a p. Grabowski z dezynwolturą łączył jastrzębiość (bo tak jest tu, nietylko w "Jastrzębiu") Jacka z kabotynerją asa filmowego. - Stos pomniejszych ról wykonano bez zarzutu. P. Stanisław Śliwiński, jako dekorator, zasłużył na brawo za pomysłowe wnętrza, zwłaszcza w akcie IV: atelier kinematograficzne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji