Artykuły

Z TEATRU

TEATR NARODOWY: "Rozbitki", komedja w 4-ch aktach Józefa Blizińskiego. Reżyserował Al. Węgierko. Dekoracje: St. Jarocki. Kostjumy: Z. Węgierkowa.

"Rozbitki" nie należą do sztuk łatwych, w robocie reżyserskiej i aktorskiej. Noszą one na sobie piętno niepospolitego talentu komedjopisarskiego twórcy "Pana Damazego", ale są raczej bruljonem sztuki, niż dobrze pomyślaną i opracowaną konsekwentnie całością, mają sporo przepysznych uśmiechów komedjowych, ale nie wolne są od szablonów krotochwilowych. Stąd wahanie, jaki styl powinno mieć wykona nie "Rozbitków", było ciągną troską reżyserów i aktorów. W końcu jednak utrwaliło się przekonanie, że "Rozbitki" muszą być w wykonaniu komedią, w stylowej ramie wykonania i wystawy. Ostatnio, przed jedenastu, zdaje się laty, grano już "Rozbitków" w ten sposób, a na czele zespołu stanęli tacy mistrze, jak Frenkiel i Kamiński, Staszkowski i Roland. To też było to przedstawienie niezapomniane, pod względem czystości linji i jednolitości stylu niezrównane. Czy i teraz "Rozibitki" w obecnej obsadzie mają tę samą jednolitość stylu? Może niezupełnie, może czasami poszczególna rola zaczyna się przechylać ku farsie, od tonu komedjowego odskoczy, ale tylko chwilowo. Poza tern starano się grać "Rozbitków" zgodnie z tradycją utrwaloną, dano im ładną ramę dekoracyjno-kostjumową, utrzymaną w jednym, właściwym tonie i postarano się o uwypuklenie tych momentów, które najsilniej mówią o wartości tego utworu, w którym tyleż jest blasków, co i cieni. Pisana w depresji duchowej i w pośpiechu sztuka ta przy wielkich wartościach, jakie posiada (dobrze postawione niektóre figury i podmalowane wybór nie tło), ma błędy konstrukcyjne, ma zakończenie, trochę zbyt łatwo rozwiązujące intrygę, zbyt pośpiesznie naszkicowane i za mało umotywowane. Postać Strasza w pierwszych dwuch aktach, mająca zabarwienie farsowe, interesująca najbardziej w trzecim akcie, gdy widzimy przebłyski duszy tego nieokrzesanego gbura, jest raczej szkicem charakteru. Tak samo niezręcznie wygląda cała ta historja z młodym Czarnoskalskim, który nagle bierze się do handlu z Dziendzierzyńskim. I to szkic człowieka, a nie człowiek. I Władysław - zamazany w rysunku. Natomiast jaką plastykę mają: Kotwicz - Dahlberg - Czamoskalski, szambelanic, Łechcińska, Dziendzierzyński! To już materjał dla aktora pierwszorzędny, z którego można lepić arcydzieło. I te postaci zapewniły "Rozbitkom" poczesne miejsce w repertuarze scen polskich. Dają one pole do popisu pierwszorzędne, oczywiście, tylko pierwszorzędnym wirtuozom. I dla tego, grane zawsze znakomicie, utrwalały powo dzenie komedii. Ale jest i druga przyczyna tego sukcesu, ta, powiedziałbym, dzisiejsza przyczyna. Nasza publiczność tęskni za starym teatrem, za teatrem prawdziwym, za postaciami żywemi, za humorem, będącym poniekąd echem dawnego mniej frasobliwego żywota Patrzy z ciekawością na to, jak i co się działo dawniej, porównywa obyczaje i ludzi dawnego autoramentu z tem, co jest dziś, bada lub przypomina sobie epoke przedwojenną, z życiem prostszem, mniej skomplikowanem, spokojnieiszem... Miła atmosfera wsi, dawnej wsi polskiej, skąpanej w rosach, w uśmiechach słońca, tchnącej poszumem traw i szmerem gałęzi nad srebrzystym ruczajem, wartko w dal płynącym, ta atmosfera, która przez długi czas była ulubioną atmosferą sztuk swojskich, oddziaływa również kojąco i sympatycznie na wrażliwość. Wprawdzie i wieś dzisiaj przestała już być i .,wesołą" i "spokojną", ale może właśnie jakże dobrze jest czasem na skrzydłach wspomnień poszybować w dawne lata!...

Reżyser Al. Węgierko doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że "Rozibitki" muszą mieć świetną obsadę. To też powierzył role Kotwicz - Dahlberga - Czarnoskalskiego Junoszy-Stępowskiemu, a Dziendzierzyńskiego - Zelwerowiczowi. Junosza nie dał może w tej roli niczego, coby tę postać wyodrębniało od innych tego typu przez znakomitego artystę stworzonych już dawniej, ale był doskonały. Zelwerowicz miał humor, grał z rozmachem, budził szczera wesołość na sali. Kapitalny był Fritsche (szambelanic). Bardzo dobry, zwłaszcza w akcie trzecim, choć może zbyt rasowy był Leszczyński. Dwaj "amanci", pp. Pawłowski i Roland, nie mają zbyt wielkiego pola do popisu. Ale sprawiali się dobrze. Bardzo dobra była Buczyńska, wdzięk ujmujący panienki, wyrosłej na gruncie wiejskim, która po ojcu dobre odziedziczyła serduszko, choć po za tem w niczem go nie przypominała, ujawniła w miłej i naturalnej grze p. Świerczewska. P. Lindorfówna grała swoją rolę w "Rozbitkach" z czasów, gdy dopiero rozpoczynała karierę i grała dobrze. P. Roterowa grała również tę samą rolę, co dawniej, i utrzymała ją w komediowym tonie. Może jednak należało trochę zabarwić tę rolę humorem. Zamaszystą pokojówką była p. Niwińska. W epizodach - bardzo dobry Zejdowski i Dominiak (strzelec).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji