Artykuły

Złote lata performensu

Co wspólnego mają ze sobą Osterwa, Augustyniak i Wyspiański? Każdy z nich mógłby chyba powiedzieć za wieszczem: "teatr mój widzę ogromny" - pisze ks. Andrzej Draguła.

W grudniu 1941 r. Juliusz Osterwa notował w swoim Raptularzu: "My pragniemy ducha - niecielesną Istotę - jej istnienie, byt, życie - zaklęte w Słowiu wyrzeczonym przez naszych wieszczów - wcieleśnić w naszą istotę cielesną, i to w Słowie w pełni wcieleśnić i przytomnym ukazać. Pragniemy temu Słowu żywemu zbudować namiot - przybytek, ołtarz, dom". W innym miejscu Osterwa pisał: "Praca nasza polega na wysiłku postaciowania - czyli urzeczywistnianiu Polskiego Ducha - objawionego w Słowie, wyrzeczonego Polsko-mową". Dla Osterwy teatr nie był teatrem, ale Żywosłowiem. Był działaniem żywego słowa, które miało mieć moc stwarzania rzeczywistości. Nie chodziło, by coś odegrać, ale by spełnić, wszak u Osterwy aktorzy to już nie aktorzy, ale spełnicy. Do głowy oczywiście mu nie przyszło, by nazywać to performansem, bo i przyjść nie mogło, ten bowiem "wymyślono" dużo później, a gdyby nawet istniał jako pojęcie, to na pewno by je Osterwa odrzucił, był bowiem zaciekłym wrogiem każdego obcego dla polszczyzny słowa.

Ten Osterwowy sposób myślenia o teatrze towarzyszył mi w lekturze książki Piotra Augustyniaka pt. "Wyspiański. Burzenie polskiego kościoła". Dwa są dla tej książki pojęcia kluczowe: fantazmat i właśnie performans. Zacznijmy od tego pierwszego. Cóż to jest ten fantazmat? Autor wyjaśnia, że to pewien określony sposób odczuwania, który "ma wiele z wyobrażenia, czyli z fantazji". "Z faktami nie stykamy się bezpośrednio, nie postrzegamy ich obiektywnie, ale zawsze na podstawie naszych wyobrażeń, które łączą to, co indywidualne, z tym, co zbiorowe". Polska jest fantazmatem. A właściwie fantazmatem jest polskość definiowana jako romantyczno-sienkiewiczowski depozyt naznaczony mesjańsko i martyrologicznie. Augustyniak utożsamia go z nurtem thanatycznym, śmiertelnym, a może raczej - uśmiercającym. W dużym skrócie można powiedzieć, że karmi się tymże fantazmatem "dobra zmiana", a liberalna opozycja żyje jego wykpieniem.

Autor nie wkracza jednak na teren polityki. I choć nie ukrywa swych poglądów, wcale nie ma zamiaru ich bronić. Proponuje ucieczkę od wszechobecnej polityczności w teatr, a właściwie - w performans. Polsce potrzebna jest dzisiaj wielka praca nad fantazmatem polskości - tak jak to zrobił Wyspiański w "Wyzwoleniu". Trzeba - jak wówczas - najpierw zbudować (zrekonstruować?), a potem zburzyć "kościół, zamek, mogiłę". "To, co jest potrzebne, to wciąż ponawiany performans" - pisze Augustyniak. "[...] trzeba tworzyć taką sztukę i kulturę, podejmować takie społeczno-kulturalne akcje i wszelkiego rodzaju performatywne działania intelektualno-artystyczne, które na coraz to nowe sposoby, dopasowane do aktualnych wyzwań, będą robić to samo, co Wyspiański zaproponował i przeprowadził w swoim arcydramacie. [...] Tego nam dzisiaj trzeba: teatru, filmu, literatury, eseistyki i innych form performatywnej myśli, które zamiast agitować na rzecz takiej czy innej partii, względnie zamykać się w iluzji zupełnej apolityczności, przyjąłby kształt transpolitycznego wysiłku tworzenia nowej polskiej tożsamości".

Propozycja Augustyniaka do łatwych nie należy. Domaga się ona bowiem wykroczenia poza polityczny duopol i niewiele od niego lepszy symetryzm. A to proste nie jest, gdyż wymaga bardzo dużego, intelektualnego i emocjonalnego dystansu wobec własnych poglądów i politycznych sympatii. Nie chodzi bowiem o to, by fantazmat polskości totalnie odrzucić albo totalnie i bezkrytycznie zaakceptować. Ani wstawanie z kolan ani na nich padanie nie jest wskazane. Z fantazmatem trzeba się skonfrontować, poddać go twórczej reinterpretacji, zakwestionować, biorąc za wzór Wyspiańskiego. Nie ulec mu, ale też nim nie wzgardzić.

"Burzenie polskiego kościoła" ma być zadaniem polskiej kultury. Augustyniak podaje dwa przykłady, jak tego nie robić: to "Klątwa" Frljica i "Wesele" Klaty. Dla obu spektakli punktem wyjścia jest - co ważne - Wyspiański. Augustyniak odrzuca Frljica za jego bezpośrednią polityczność, Klatę - za poetykę pastiszu. "W tym pomysłowym i dobrze zagranym spektaklu nie ma jednak potencjału mogącego wywołać fantazmatyczny wstrząs. I nie jest to przypadek, bo Klata robi teatr dla wiernego, świadomie i konsekwentnie wychowanego widza". A performatywna praca nad fantazmatem polskości ma boleć i uwierać wszystkich: tak samo tych z prawej, jak i tych z lewej, konserwatywnej i liberalnej, europejskiej i bogoojczyźnianej. Taki jest Konrad z konfrontacji z Eryniami, taki jest Wyspiański w "Wyzwoleniu". "Wyspiański raz jeszcze domaga się tu sztuki i myśli, które są drapieżne i wściekłe, zdolne do ryzyka, do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Takich, co nie cofają się przed pokazaniem swojej nienawiści do tego, co Polskę od wewnątrz paraliżuje, a co Polacy czczą jako konsekrowaną świętość polskiej wyjątkowości i wybraństwa. [...] Kto chce zburzyć polski kościół, być może będzie musiał wziąć do ręki stupudowy młot performatywnej nienawiści" - przestrzega Augustyniak.

Nie ulega wątpliwości, że manifest Augustyniaka jest ukrytą, ale bardzo ostrą krytyką współczesnej polskiej kultury. Autor zauważa co prawda, że "przykładów na to, jak wielki jest energetyczny potencjał takiego [performatywnego] działania, jest w polskiej historii najnowszej dużo. Szczególne miejsce zajmuje tu jednak teatr i jego nowoczesne przedłużenie w postaci filmu". Nie daje jednak ani jednego przykładu takiego działania. Gdzie te performatywne filmy i spektakle, że o poezji nie wspomnę? Trzeba więc nam teatru, bo "jest taką formą performansu, która działa intymnie i głęboko". Niestety, według Augustyniaka, polskie teatry "są najczęściej elementem tej samej wszechobecnej politycznej jatki, jaką jest dziś nasze społeczne życie". Zbyt mało widziałem, bym mógł mu zaprzeczyć.

Co wspólnego mają ze sobą Osterwa, Augustyniak i Wyspiański? Każdy z nich mógłby chyba powiedzieć za wieszczem: "teatr mój widzę ogromny". Ale "ogromność" tego teatru to odwołanie się do jego performatywnej, stwórczej, przemieniającej siły, z której zresztą Osterwa dobrze sobie zdawał sprawę, objeżdżając ze swoją Reduta najmniejsze zakątki Drugiej Rzeczpospolitej. W tej koncepcji jednak - wbrew etymologii słów "teatr" i "spektakl" - nie ma nic do oglądania. Chodzi o to, by poddać się jego działaniu, pozwolić mu się spełnić w odbiorcy - i nie po to, by odbiorcę potwierdzić, ale aby go zakwestionować. Ilu z nas jest do tego gotowych? Czy da się zburzyć "kościół, zamek, mogiłę", by - jak marzył Osterwa - postawić "przybytek, ołtarz, dom"? A gdyby nawet się udało, to wcale nie znaczy, że performans się już dopełnił. Ten nowy fantazmat wcale nie musi być lepszy od starego, który tak łatwo przecież pola nie odda. "Czekając, aż nowy polski fantazmat sam się ukonstytuuje, budowaliśmy stadiony i autostrady. Efekt widzimy: stary fantazmat pozera polskie życie". Fantazmat jest bowiem nieśmiertelny. Przed performatywnym teatrem złote lata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji