Artykuły

Czy miłości może być za dużo?

"Widok z mostu" Arthura Millera w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

Melodramat społeczny o nowojorskich Sycylijczykach autorstwa Arthura Millera, dobrze znanego polskiej publiczności amerykańskiego pisarza oraz eseisty, autora sztuk zaliczanych do klasyki dwudziestowiecznego dramatu, a także scenariuszy filmowych, wciąż stanowi inspirujący materiał dla reżyserów, których interesuje dramat jednostki odpowiedzialnej za własne wybory. Agnieszka Glińska sięgając po nieco staroświecki "Widok z mostu", pokazuje, że zobrazowana w nim prawda wewnętrzna bohaterów wciąż nas dotyczy i choć minęło ponad 60 lat od czasu napisania sztuki, zderzenie różnych obyczajowości, nieprzystosowanie jednostek, kwestia wolności wyboru i odpowiedzialności, kryzys rodziny oraz problemy, z którymi zmagają się imigranci zarobkowi, pozostają aktualne. Bez nadmiernej psychologii, przy użyciu najprostszych teatralnych środków, czasem w nieco zaskakujący sposób, w stołecznym Teatrze Dramatycznym kreśli historię bliską antycznym dramatom, gdzie ludzkie namiętności i pragnienia zderzają się z ustanowionym prawem.

Eddie Carbone, syn włoskiego emigranta z Sycylii, mieszka ze swoją żoną Beatrice oraz nastoletnią siostrzenicą Catherine na nowojorskim Brooklynie. Rodzina prowadzi w miarę ustabilizowane życie; Eddie pracuje jako doker w porcie, a większość zarobków przeznacza na edukację i kształcenie Katie. Marzy o lepszej przyszłości dla dziewczyny, ale przez swą nadmierną opiekuńczość trzyma ją wciąż blisko siebie i nie pozwala na usamodzielnienie. Wszystko się zmienia, gdy w domu państwa Carbone pojawiają się Sycylijczycy, kuzyni Bei. Dwaj bracia Rodolpho i Marco przypłynęli do Nowego Jorku w poszukiwaniu pracy. W rodzinnym kraju byli bezrobotni, dzieci Marca cierpiały głód, a jednemu z synów groziła śmierć, gdyż nie starczało pieniędzy na leki. Ekonomiczna emigracja do Stanów, choć nielegalna, stała się jedynym ratunkiem. Młody Rodolpho zakochuje się ze wzajemnością w Katie, młodzi planują wspólną przyszłość. Eddiego ogarnia paranoja - próbuje wmówić wszystkim, także sobie samemu, że chłopak chce wykorzystać Catherine w celu uzyskania obywatelstwa, choć prawdopodobnie jest homoseksualistą. Usiłuje nakłonić dziewczynę, by zerwała kontakty z ukochanym chłopcem. Ostatecznie, wściekły i zrozpaczony, powiadamia Urząd Imigracyjny o nielegalnym pobycie Sycylijczyków w Ameryce. Cena, jaką przyjdzie mu zapłacić za swój egoizm i urażoną dumę, jest bardzo wysoka.

Glińska nie stara się tworzyć kolejnej opowieści o "american dream", ukazując różne oblicza twardej rzeczywistości Nowego Jorku lat 50. XX wieku. Doskonale wiadomo, co czekało przybyszów z Sycylii po drugiej stronie mostu Brooklińskiego i chociaż tło społeczno-ekonomiczne, motywy emigracji z Włoch do Stanów Zjednoczonych mają istotne znaczenie dla przebiegu akcji, nie one są najważniejsze. Dramat ludzkich namiętności obserwujemy na chłodno, ponieważ od początku wiemy, jak się skończy. Mimo to napięcie rośnie z minuty na minutę, atmosfera gęstnieje, gdy wszystko dąży w kierunku nieuchronnej katastrofy.

"Przypatrujemy się mechanizmowi, jak nieludzkie prawo stwarza przestrzeń do nieludzkich zachowań, jak generuje strach" - tak pani reżyser wyjaśnia swoją koncepcję. Co więcej, obserwatorami są tu również grający aktorzy. Momentami, jak w czasie próby, przyglądają się swoim bohaterom, starają się zrozumieć ich postępowanie, emocjonalno-uczuciowe motywacje oraz splątane zależności i namiętności. Na samym początku Anna Moskal jako narrator opowieści Alfieri, adwokat z Sycylii, przykład człowieka, któremu się powiodło, przedstawia wszystkie postaci dramatu, wprowadzając aktorów na niemal pustą, okrągłą scenę z podwyższeniem. Alfieri znakomicie rozumie problemy rodaków i właśnie do niego zwraca się Eddi, prosząc o pomoc. Alfieri jest niczym przewodnik chóru w antycznym dramacie - komentuje, wysłuchuje "spowiedzi" Eddiego, a także wygłasza najtrudniejsze kwestie i nadaje tempo tragedii. Analogie do greckiej tragedii są oczywiste, ale w przebiegu akcji nie ma niespodzianek, jedynie nieuchronny ciąg wydarzeń, za który odpowiedzialni są ludzie, a nie greckie fatum. Wszystko się już wydarzyło i adwokat w nienagannie skrojonym, eleganckim garniturze pokazuje widzom, jak ludzkie pragnienia, uczucia, oszukiwanie samego siebie zderzają się z indywidualnym pojęciem wolności i ustanowionym prawem. Widzowie usadowieni są wokół okrągłej sceny, blisko aktorów, którzy czasem siadają obok nich. Dzięki temu czują się częścią znanej historii. Na ścianie biegnącej za ich plecami wyświetlony zostaje tytuł spektaklu, potem fragmenty kwestii wypowiadanych przez aktorów (w wersji oryginalnej), tekst piosenki albo obraz rozgwieżdżonego nieba. Choć oglądający pozornie mogą się zdystansować i z perspektywy śledzić psychologiczne studium pewnego przypadku, zostają dyskretnie nakłaniani do zadawania sobie pytań - gdzie są granice indywidualnej wolności? Czy prawo może o tym stanowić i czy jego litera zawsze powinna nas dotyczyć? Ostatecznie - czy mamy prawo osądzać bohaterów? Zresztą nie o sąd tu chodzi, tylko o refleksję i uświadomienie sobie znanych psychologicznych prawd, które nas też dotyczą.

Eddie Carbone, którego tak znakomicie kreuje Łukasz Lewandowski, to postać złożona, wymykająca się schematom. Dlatego trudno ją zamknąć w kilku obrazach czy słowach. Lewandowski precyzyjnie buduje sylwetkę bohatera, potrafi wydobyć wszelkie psychologiczne półtony, pokazać drzemiący w Eddiem egoizm i nadmiar miłości. Pracowity, prosty człowiek nie lubi okazywać emocji, ale w środku skrywa sporo uczucia, które w końcu go przerasta. Ono oraz zraniona męska duma i wściekłość prowadzą do nieuchronnej tragedii. Tragedii, w której uczestniczy każdy z pięciu bohaterów i której nikt z nich nie może powstrzymać. Eddie z przesadną nieufnością troszczy się o los siostrzenicy, w której - zresztą z wzajemnością - odnalazł bratnią duszę. Nie dostrzega jednak prostego prawa natury: dzieci dorastają i chcą odejść. Ale on nie chce się z tym pogodzić. Łukasz Lewandowski umiejętnie oddaje rozterki Eddiego, namiętności, którym próbuje zaprzeczać, oszukując samego siebie. Zaślepiony nadmiarem miłości, sam nie potrafi powstrzymać rozpędzonego koła nienawiści.

Kolejna piękna rola w tym spektaklu to Beatrice w interpretacji Agnieszki Roszkowskiej. Niemłoda już kobieta, zaniedbywana przez męża, jako jedyna zdaje sobie sprawę z tego, co tak naprawdę dzieje się z Eddiem. Bardzo delikatna, prawdziwa w swej czułości i wyrozumiałości, nie jest zdolna zapobiec temu, co się wydarzy. Aktorka potrafi śmiechem, gestem wyrazić uczucia Bei. Jej bohaterka tylko pozornie zachowuje spokój, we wnętrzu chowa bunt i tłumione emocje. Nerwowo przestawiając sprzęty, porządkując przestrzeń, świetnie wyraża niemoc i uczucia przepełniające duszę odtrąconej kobiety, która chciałaby odzyskać męża i jednocześnie wszystkich pogodzić. Sama doskonale wie, że to niemożliwe. Czasem aktorzy - nie tylko Lewandowski i Roszkowska - "wychodzą ze swych ról", stają się celowo sztuczni, by uświadomić widzom teatralną umowność, uniknąć sentymentalizmu oraz uciec od moralizatorstwa, pozwolić na głębszą analizę sytuacji bohaterów.

Marcin Wojciechowski i Martyna Byczkowska równie dobrze wypadają w swych rolach. Rodolpho i Catherine są przepełnieni ciekawością życia i radością przysługującą pierwszym miłosnym uniesieniom. Sprzeciwiają się konwenansom, są trochę "inni" - zwłaszcza Rodolpho - ale szanują swoich bliskich i nie chcą ich ranić. Katie nie jest jedynie szczęśliwą nastolatką, która właśnie zrozumiała, że dzieciństwo się skończyło. Grana przez Martynę Byczkowską postać jest równie tragiczna jak Eddie - rozdarta między lojalnością wobec opiekuna, ukochanego wuja a miłością do Rodolpha. Młodej aktorce trafnie udało się oddać wszelkie drobne niuanse, z których zbudowana jest jej relacja z Eddiem, nie tracąc przy tym naturalności i młodzieńczej siły. Marcin Sztabiński gra porządnego, silnego Sycylijczyka, wiernego tradycji. Staje się bardzo tkliwy i uczuciowy, gdy wspomina o żonie i małych dzieciach. Do Nowego Jorku przybył tylko po to, by zarobić na chleb i lekarstwa dla chorego synka. Jest prostolinijny i uczciwy, od początku budzi sympatię widzów. W żaden sposób nie zasłużył na to, co go spotkało. Ale też - jak inni - nie mógł temu zapobiec.

Oszczędna scenografia, z niemal sterylną, drewnianą podłogą; pusta przestrzeń, w której ustawione są jedynie krzesła (nieustannie przestawiane przez aktorów), pozwalają jeszcze mocniej wybrzmieć słowom. Projekcje w tle pomagają jedynie w budowaniu nastroju i w zasadzie mogłoby ich nie być. Dużo większe znaczenie ma krótki, sugestywny teatr cieni w końcowej części dramatu i ostra muzyka Jana Młynarskiego, doskonale współgrająca z emocjami i postępowaniem bohaterów.

W spektaklu Agnieszki Glińskiej we wzajemnych relacjach bohaterów nie ma nic ze schematycznego melodramatu. Są ponadczasowe ludzkie pragnienia, zależności, szarpiące dusze sprzeczne uczucia i odpowiedzialność. Każdy z nas ma prawo dokonać wyboru - zdaje się mówić autor "Widoku z mostu". Musimy jednak pamiętać, że podejmowane przez nas ważne decyzje zawsze mają wpływ na innych. A w miłości i w życiu wszystko, nawet najmniejszy gest, ma swoją cenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji