Artykuły

Marina Abramović w Toruniu. To wciąż jest mistrzyni performance'u

Powiedziała kiedyś, że aby uprawiać sztukę performance'u, trzeba nienawidzić teatr. Bo gdy w teatrze wszystko jest udawane, w performansie nic nie jest na niby - pisze Karol Sienkiewicz w Gazecie Wyborczej.

Połączenie traktowanej śmiertelnie serio sztuki, ocierających się o banał duchowych zaleceń i celebryckiego statusu to niezbyt szczęśliwa mieszanka, która każe wątpić w intencje Mariny Abramović. Dlaczego więc warto zobaczyć jej wystawę "Do czysta" w toruńskim CSW?

Ciasny tłum na wernisażu w Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki czasu" w Toruniu witał 8 marca Marinę Abramović jak idolkę, ignorując różańcową demonstrację na zewnątrz galerii. Artystka podzieliła się z zebranymi kilkoma uwagami o sztuce, podkreślając wagę wolności twórczej. - Płakanie jest OK. Moje prace są emocjonalne - powiedziała na koniec.

Rzadko gościmy w Polsce tak sławnych artystów, a Abramović zyskała w ostatnich latach status celebrytki. Stąd tak duże zainteresowanie jej wystawą "Do czysta". Ten przekrojowy pokaz miał premierę w Moderna Museet w Sztokholmie w 2017 r. Potem odwiedził też Humlebk w Danii, Bonn i Florencję. To porządny, bardzo szeroki przegląd jej prac.

Wystawa ma aż czterech kuratorów - w Toruniu do grona zagranicznych kuratorów dołączył dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu" Wacław Kuczma - ale prace wybrała sama artystka. Abramović nie lubi słowa retrospektywa, które kojarzy jej się z emeryturą, a - jak twierdzi - artysta nigdy nie przestaje pracować. Tyle że właśnie słowo retrospektywa najlepiej do tej wystawy pasuje. To the best of jej ponad 50-letniej kariery.

Przed wejściem na wystawę Abramović ustawiła starą pralkę z wyżymarką, której wałki pokryła złotymi płatkami. Tym asamblażem nawiązuje do wspomnienia z dzieciństwa, gdy taka wyżymarka zmiażdżyła jej dłoń. Ta praca jest jak teza, która powraca później na wystawie: "Ból to wrota do tajemnicy". Tak należy rozumieć tytuł wystawy - "Do czysta". Wiele takich bolesnych historii zawarła w przetłumaczonej na polski autobiografii "Pokonać mur". Ona sama w swoich performance'ach poddawała się testom na wytrzymałość.

Abramović pokazuje na wystawie kilka wczesnych obrazów - zaczynała od malarstwa, ale wcześnie odkryła, że najlepszym medium jest jej własne ciało. Zadawała mu ból, traktowała je płomieniem, dokonywała samookaleczeń. Niektóre działania kończyły się utratą przytomności. Prowokowała publiczność; w "Rytm 0" położyła przed sobą 72 przedmioty, w tym naładowany pistolet, i zaprosiła widzów, by zrobili z nimi, co chcą. Jeden z mężczyzn mierzył do jej skroni.

W 1975 r. poznała Ulaya, niemieckiego artystę, z którym związała się życiowo i artystycznie na ponad dziesięć lat. Wyjechała na Zachód. Pożegnaniem z Belgradem były trzy performance'y. Jeden polegał na uwalnianiu ciała, drugi - słów, trzeci - głosu. Tańczyła więc naga do nieprzytomności; przez wiele godzin wypowiadała słowa, które przychodziły jej do głowy; krzyczała do utraty głosu. Zapisy tych działań to klasyka performance'u i jeden z najmocniejszych punktów wystawy.

Wygrana bitwa

Z Ulayem Abramović stworzyła najgłośniejsze performance'e oparte na grze ryzyka i wzajemnego zaufania. Podczas jednego z nich Ulay trzymał łuk ze strzałą skierowaną wprost w jej nagie ciało.

W latach 80. jeździli po świecie w poszukiwaniu duchowych ścieżek i doświadczeń. W 1988 r. postanowili wyruszyć z dwóch krańców Wielkiego Muru w Chinach i spotkać się pośrodku. Gdy po trzech miesiącach wędrówki zobaczyli się ponownie, zrozumieli, że to koniec ich związku. Ich wędrówka, pokazywana dziś w formie niemal romantycznego filmu z pięknymi widokami w tle, jest jedną z legend, które otaczają Abramović.

W latach 90. wielokrotnie powracała do wojny w Bałkanach i swych korzeni. W 1997 r. na Biennale w Wenecji obmyła szczotką tysiące kości wołowych, śpiewając przy tym pieśni ludowe, które pamiętała z dzieciństwa. Te obrazy przeszły do historii.

Abramović może śmiało powiedzieć, że wygrała życiową batalię o włączenie performance'u do kanonu sztuki. Kiedyś żartobliwie nazwała się "matką chrzestną perfromance'u". Dziś przezywana jest częściej jego babcią.

Jak powtórzyć to, co jednorazowe

Podstawowy problem, z jakim mierzy się wystawa, brzmi: jak prezentować performance, który miał miejsce 40, 20 czy nawet rok temu; jak włączać sztukę performance w przestrzeń muzeum. Przecież performance to działanie, w którym artysta na żywo styka się z publicznością, a więc niepowtarzalne, często naładowane silnymi emocjami, związane z konkretnym czasem, miejscem, kontekstem.

Na głośnej wystawie "The Artist Is Present" w Museum of Modern Art w Nowym Jorku w 2010 r. Abramović pokazała jednak wyłącznie rekonstrukcje swych najbardziej znanych performance'ów. W nią samą i Ulaya wcielili się młodzi performerzy. Artystka jako pierwsza zdecydowała się na tak radykalny krok. Dotychczas performance'e pokazywano głównie przez filmowe i fotograficzne dokumentacje.

Już wcześniej zresztą sama dokonywała reperformance'ów, czyli powtórzeń performance'ów z przeszłości, zarówno własnych, jak i innych artystów. W 2005 r. w cyklu "Siedmiu łatwych prac" w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku odtworzyła performance'e z lat 70. m.in. Bruce'a Naumana, Josepha Beuysa i Giny Pane. Jeszcze wcześniej jej performance "Dom z widokiem na ocean" (przez 12 dni żyła o samej wodzie, na ustawionych w galerii platformach, do których prowadziły drabiny o szczeblach z noży) pojawił się w "Seksie w wielkim mieście". Nie chcąc wystąpić w serialu, zaproponowała, by kto inny się w nią wcielił.

Sama idea reperformance'u zawiera w sobie sprzeczności, których Abramović jest świadoma. Powiedziała kiedyś, że aby uprawiać sztukę performance'u, trzeba nienawidzić teatr. Bo gdy w teatrze wszystko jest udawane, w performansie nic nie jest na niby. Na tej autentyczności przeżycia opiera się jego siła. Ale twierdzi jednocześnie, że najlepsze performance'y są jak zapisy nutowe i - po odpowiednim przygotowaniu - można je wykonać ponownie.

Blade rekonstrukcje

Także w Toruniu kilka performance'ów Abramović odtwarzają performerzy wyłonieni w castingu i przeszkoleni przez asystentkę artystki. Reperformance'e odbywają się jednak tylko w wybrane dni i jest ich niewiele - głównie z powodów finansowych. Nie ma zresztą czego żałować - wypadają blado. Trudno tu o emocje, które towarzyszyły pierwowzorom.

Za przykład niech posłużą "Imponderabilia", jedno z najbardziej znanych działań Abramović i Ulaya. W 1977 r. w Bolonii stanęli nadzy w wąskim wejściu prowadzącym do galerii. Publiczność, chcąc wejść do środka, musiała się przecisnąć między ich ciałami. Nie mieli wyboru. W Toruniu nadzy performerzy odtwarzają niby tę samą sytuację, ale zadbano o to, by można ich było łatwo obejść. Nie ma w tym żadnego napięcia, które się czuje, oglądając dokumentację filmową i fotograficzną.

Jednocześnie jednak Abramović niemal od samego początku była świadoma wagi dokumentacji. Większość performance'ów z Ulayem wygląda tak, jakby były wykonywane specjalnie przed kamerą. Niektóre performance'e obok fotografii lub filmu uzupełnione zostały artefaktami wykorzystywanymi przez artystkę w trakcie działań. Czasami wystarcza fotografia i dźwięk. Na wystawie odtworzono też całą scenografię performance'u "Dom z widokiem na ocean".

Wszystko to jednak - mimo nadmiaru prac - pozostawia wrażenie niedosytu, rodzaju sztuczności, niedostępności doświadczenia.

Buty, w których nie da się chodzić

Abramović proponuje publiczności jeszcze inny rodzaj doświadczenia. Zachęca nas do udziału w prostych eksperymentach, w których - jak twierdzi - poszerza się percepcja "nieistnienia czasu". Odcięci od innych bodźców mamy na przykład liczyć ziarnka ryżu albo wpatrywać się w oczy osoby, która usiądzie naprzeciwko nas. Podobne zadania Abramović stawia zresztą przed performerami, którzy mają odtwarzać jej własne akcje. Do takich duchowych podróży służą też proste przedmioty, jak ogromne buty z ametystu, w których nie da się chodzić. Można się poddać tej atmosferze lub nie.

W najnowszych pracach Abramović nie jest już bowiem wyłącznie performerką. Staje się guru, duchową przewodniczką. W różnych punktach toruńskiej wystawy rozmieszczono nawet wypowiedzi Abramović, które niebezpiecznie ocierają się o banał rodem z poradników o przemianie duchowej w jeden weekend: "Jeżeli nie podejmujesz ryzyka, twoje życie będzie byle jakie"; "Poprzez bycie w teraźniejszości zatrzymujesz czas"; "Ważne jest nie to, co robisz, ale w jakim stanie umysłu to robisz".

Najbardziej znanym działaniem Abramović był jej performance na wspomnianej wystawie w MoMA. Codziennie, przez cały czas jej trwania, siedziała nieruchomo, ubrana w powłóczystą suknię i wpatrywała się w oczy widza, który siadał naprzeciwko niej. Przed muzeum ustawiały się tasiemcowe kolejki chcących spojrzeć jej w oczy. W Toruniu trwający w sumie 736 godzin performance pokazano jako wielokanałową instalację z twarzami samej artystki oraz widzów. Dokumentacja podobnego performance'u z Londynu uzupełniona została wypowiedziami samych uczestników opisujących swe przeżycia.

Wystawa w MoMA okazała się przełomowa. Abramović nie tylko udowodniła, że jest pierwszą damą performance'u, stała się też celebrytką na miarę idolów popkultury, newage'owym guru od sztuki, której czarowi poddały się gwiazdy muzyki i filmu. Świetnie odnalazła się w tej roli, współpracując z Lady Gagą, Jayem Z czy Jamesem Franco.

Sama zresztą nie oddziela kwestii artystycznych od sukcesu medialnego, nawet jeśli ten ostatni nie jest na obecnej wystawie podkreślany. Wydaje się jednak, że w toruńskim CSW pojawia się nieprzypadkowo - w ostatnich latach gościli tu Bryan Adams (jako fotograf) oraz David Lynch (jako malarz).

Połączenie celebryckości, sztuki i duchowości nie jest szczęśliwą mieszanką. Każe wątpić w intencje artystki. I może dlatego tyle zamieszania wokół jej toruńskiej wystawy, krytykowanej z różnych stron na długo przed otwarciem. Kontrowersje budziły kwestie warunków pracy performerów wykonujących działania Abramović, wysokie koszty ekspozycji, powróciły nawet absurdalne oskarżenia o satanizm (stąd egzorcyzmy przed galerią podczas wernisażu).

Do tego Abramović traktuje swoją sztukę śmiertelnie serio. Mówi z pewnością siebie, jakby znała odpowiedzi na najbardziej nurtujące ludzkość pytania. Nie ma oporu, by zalewać nas litaniami frazesów o sztuce i samej sobie: "Nie daję wam 100 procent, daję wam 150 procent. Te dodatkowe 50 procent decyduje o tym, że dzieje się magia". Twierdzi, że dla sztuki trzeba poświęcić wszystko - rodzinę, macierzyństwo. "Nie stałam się artystką, ja się artystką urodziłam", powtarza. Z takich złotych myśli składa się jej "Manifest życia artysty", wydrukowany na ścianie w jednej z sal. Gładko brzmiące przepisy na sztukę wylewają się z niej jak wyuczone mantry i cementują jej automitologię.

W najnowszym filmie "Przestrzeń pomiędzy", nagranym w Brazylii, mówi o potrzebie obcowania ze sztuką w mieście, wyciszającego doświadczenia, powrocie do przyrody. Na koniec staje na brzegu ogromnej ciemnej jaskini. Podkreśla, że to jej perspektywa i jest gotowa stawić jej czoła.

Jak telewizyjny kaznodzieja Abramović obiecuje widzom duchową przemianę. Ma fanów gotowych pójść z nią w ogień i zadeklarowanych wrogów. Tym wątpiącym w duchowy potencjał jej działań radzę na niektóre aspekty jej działań przymknąć oko i skupić się na Abramović jako performerce.

Jeśli bowiem coś wyniesiemy z tej wystawy, to przede wszystkim wrażenie obcowania z niezwykle silną, zdeterminowaną osobowością, której motto życiowe brzmi: co cię nie zabije, to cię wzmocni.**

Marina Abramović "Do czysta / The Cleaner", Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu" w Toruniu, kuratorzy: Lena Essling, Tine Colstrup, Susanne Kleine, Wacław Kuczma, do 11 sierpnia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji