Artykuły

W innym wymiarze przemocy

"I że cię nie opuszczę" Gerarda Watkinsa w reż. Aldony Figury w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Mam wrażenie, że Aldona Figura zdecydowanie lepiej czuje się realizując spektakle kameralne, w których do głosu dochodzi psychologia postaci. Do dzisiaj mam w pamięci bardzo dobry spektakl przygotowany w 2003 roku w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. "Tylko ta pchła" Wallace Naomi opowiadała też w jakimś stopniu o sytuacji zagrożenia, podobnie jak najnowsze przedstawienie "I że cię nie opuszczę" na Scenie Przodownik, w którym po raz kolejny dochodzi do spotkania reżyserki z Pauliną Kinaszewską. W dramacie Gerarda Watkinsa nie mamy jednak do czynienia z postaciami odizolowanymi od normalnej egzystencji, ale jesteśmy świadkami narastającej przemocy, która pojawia się w związkach damsko-męskich po tym, jak mijają pierwsze zauroczenia i fascynacje. Dodatkowo historia dwóch istotnie zróżnicowanych par, nie tylko wiekowo, jest dość mocno zanurzona w codzienności, z którą protagoniści muszą na różnych poziomach swojego życia - rodzinnego, zawodowego czy kulturowego - się zmagać.

Ogromnym atutem tekstu, przetłumaczonego sprawnie z francuskiego przez Aleksandrę Stelmach, jest to, że pomimo poszukiwania inspiracyjnych bodźców w "Zbombardowanych" Sarah Kane, Watkinsowi udaje się uniknąć epatowania brutalnością czy okrucieństwem. Co prawda starsza para poznaje się w metrze w okolicznościach mało sprzyjających zawarciu dłuższej znajomości, bo przypadkowo znaleziona na peronie torba kojarzyć się będzie bardziej z groźbą zamachu terrorystycznego, a nie romantycznej schadzki. Ale to są tylko odpryski rzeczywistości, która pojawia się i dotyczy bardziej przeszłości bohaterów, niż tego co dzieje się wokół nich. Argument siły, który uaktywnia się w mężczyznach, kiedy już zdecydowali się zamieszkać ze swoimi partnerkami, nie jest na pewno w strukturze dramatu tylko i wyłącznie efekciarskim chwytem, ale ma służyć głębszej refleksji na temat tego, dlaczego się w ogóle ujawnia i to najczęściej w sytuacjach zaskakujących czy wręcz trudnych do przewidzenia.

Aldonie Figurze wraz z aktorami, i to wszystkimi bez wyjątku, udaje się całą historię opowiedzieć bez nadmiernego dystansu, a także ironicznych cudzysłowów, bardziej mamy tutaj do czynienia z dotkliwą i dojmującą prezentacją rodzącej się nienawiści, z pragnieniem niedopowiedzianych uczuć, które najpierw przyciągają, a potem odpychają i stają się dla bohaterów nie do zniesienia. Ascetyczna scenografia Joanny Zemanek, ograniczona do długiego stołu, krzeseł, podestu i zawieszonego, kontrapunktującego akcję lustra, odbijającego niektóre działania protagonistów i poszerzającego jakby odbiciami punkty obserwacyjne samego widza, stwarza wrażenie, jak byśmy byli poza czasem i jakimkolwiek polem działania (pojawiające się czasami nazwy paryskich dzielnic czy zabytków są tutaj naprawdę bez znaczenia). Taka kompozycja przestrzenna, pozbawiona do tego jakichkolwiek rekwizytów, z nie schodzącymi ze sceny aktorami, imponuje porozumieniem, jakie udaje się im osiągnąć, a także bardzo skrupulatnie rozpisaną partyturą interakcji, które z jednej strony są nośnikiem ich zaangażowania, z drugiej skrywają tajemnicę czegoś, czego do końca wypowiedzieć się nie da. Paulina Kinaszewska jako Annie Bardel, matka dwojga dzieci mieszkających z jej rodzicami, znakomicie oddaje swoją kruchość, zagubienie, upokorzenie, próby zagłuszania wszystkich niepokojów i uczuciowych ran. Jej partner Pascal, niespełniony artysta - w najlepszej jak chyba dotąd roli Marcin Sztabiński - znakomicie pokazuje, choć szalenie dyskretnymi znakami - zawieszeniami głosu, sposobem patrzenia, intonacyjną modulacją - jakie niebezpieczeństwa mogą się kryć w wypowiadanych ze spokojem słowach, w stawianych żądaniach, jak niezauważalnie stają się nieznośne, nieludzko porażające, a nawet obrzydliwe. Równie intrygującą relację budują Anna Szymańczyk w roli muzułmanki Rachidy Hammad i Kamil Mróz jako nieradzący sobie z jej pochodzeniem, ale i ze swoimi uzależnieniami, Liam Merinol. Całej czwórce w nieco mniejszych dwóch, ale istotnych rolach towarzyszy ciekawie Agnieszka Roszkowska.

Aldonie Figurze udało się stworzyć spektakl pozbawiony krzyku, pełen skupienia, jednak w żaden sposób nie epatujący ani okrucieństwem, ani też nie wymuszający jaskrawego współczucia, choć ostatnia scena Pauliny Kinaszewskiej, i słowa, które wypowiada na temat walki, wojny i pokoju, między którymi nie widzi już różnicy i konstatacja, że "trzeba walczyć dalej", są tak samo intensywne, cierpkie i nicujące, jak rozegrane wcześniej sekwencje sondowania Annie i seansu terapeutycznego Rachidy.

"I że cię nie opuszczę" bez wątpienia uderza w bardzo czułe, choć skrywane w człowieku punkty; obnaża też mechanizmy ciemnej strony naszego człowieczeństwa, pozwala nam na bardzo wyciszony sposób obserwowania zachowań uczuciowo złaknionych, udręczonych i poturbowanych jednostek, które nawet jeśli próbują walczyć ze złem w samym sobie, zapominają jak łatwo jest przekroczyć granicę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji