Artykuły

"My chcemy tylko prawa i sprawiedliwości". Fundacja Malta w precedensowym procesie pozywa resort Glińskiego

- Minister zaproponował kawę. Ja zacząłem: "Złożyliśmy wniosek, który został przez was wysoko oceniony i on w niczym się nie zmienił". A minister mówi: "Ale sytuacja polityczna się zmieniła". Dziś zaczyna się proces, który Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego wytoczyła fundacja Malta, organizator słynnego poznańskiego festiwalu Malta.

Violetta Szostak: Zaprasza pan na proces?

Michał Merczyński, dyrektor Malta Festival Poznań: Nie jest utajniony, więc każdy może przyjść. A ludzie dzwonią, pytają, nie tylko dziennikarze, ale i sympatycy naszego festiwalu, więc zapraszam. Bo sprawa jest precedensowa. To pierwszy proces, który instytucja kultury wytoczyła obecnemu Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Minister Gliński będzie?

- Myślę, że tak. Nie spodziewam się go na pierwszej rozprawie, ale na końcu procesu jest wysłuchanie stron i wtedy ja wystąpię jako szef fundacji Malta, a jako strona przeciwna powinien zabrać głos pan premier Gliński. Formalnie pozywamy skarb państwa, ale w sprawie, której stroną jest ministerstwo.

O co ten proces?

- O 300 tys. zł, które nie zostały wypłacone fundacji Malta na festiwal w roku 2017. A generalnie - o to, że minister nie może z powodów ideologicznych w sposób pryncypialny decydować, jak wygląda program czy kształt instytucji kultury.

Minister Gliński też ustanowił precedens: zdecydował, że nie wypłaci dotacji - która została wam wcześniej przyznana - bo nie spodobał mu się kurator tamtej edycji festiwalu Olivier Frljić.

- Dotacji przyznanej przez jego ministerstwo. I co więcej: o której on sam mówił, że zgodnie z prawem wypłacić ją musi.

Kiedy tak mówił?

- W audycji w TVP INFO, w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim. Proszę sobie posłuchać. Przedstawimy to nagranie jako dowód w trakcie procesu.

27 marca, godz. 18, TVP INFO, "24 minuty z Krzysztofem Skowrońskim". Minister Piotr Gliński: "Moje ministerstwo ma podpisany kontrakt z organizatorami tego festiwalu, trzyletni, ja nie mam możliwości wycofania dotacji. Ale przeanalizowaliśmy sytuację prawną i te 300 tys. zł, które muszę przekazać - bo to jest automatyzm, mogę być podany do sądu, ponieważ to trzyletnie finansowanie tak wygląda - będzie przeznaczone na cele pozaartystyczne, organizacyjne. Ja nie godzę się na to, żeby pan Frljić był kuratorem, ale nie mam na to żadnego wpływu".

Dzień później sam rozmawiałem z ministrem i konkluzja była w podobnym duchu: ministrowi nie podoba się Olivier Frljić, ale umowa obowiązuje. A kolejnego dnia dostałem serię telefonów z ministerstwa, że pieniędzy nie będzie.

Skąd ta zmiana?

- Może rozmowa z kimś, wizyta na Nowogrodzkiej? Nie wiem. Ale tam się musiało coś stać.

Niech pan przypomni - jaka to była umowa?

- Historia choroby jest taka: w 2016 r. eksperci ministra Glińskiego, oceniając trzyletnie aplikacje do programu wspierającego wydarzenia kulturalne w dziedzinie teatr, sztuki performatywne, ocenili wysoko nasz wniosek trzyletni na festiwale Malta w 2016, 2017 i 2018 r. Integralną część stanowił ramowy program każdego z festiwali.

Było w nim, że Oliver Frljić będzie kuratorem Malty w 2017 r.?

- Absolutnie tak, wspólnie z Goranem Injaciem. I zapisane było, że zapraszamy spektakl Frljicia "Turbofolk" - sprzed kilku lat, zrealizowany w Chorwacji. Tematem tamtej edycji Malty miały być Bałkany, dlatego chcieliśmy pokazać spektakl, który nawiązywał do tego, jak serbscy nacjonaliści śpiewali piosenki w stylu turbo folk, to takie ich disco polo, z tekstami superpatriotycznymi. Olivier pokazywał, w jaki sposób wykorzystuje się popularne formy muzyczne do nabijania nacjonalistycznych nut.

Program spodobał się ekspertom.

- Przyznano nam na każdy rok po 300 tys. zł. To o 700 tys. zł mniej niż w poprzednim rozdaniu, ale nie rozdzierałem szat.

Bo większość pieniędzy na festiwal pochodzi z budżetu miasta Poznania i od marszałka województwa, a to 300 tys. zł dotacji ministerstwa pokrywało 7 proc. kosztów.

- W 2016 r. pieniądze na festiwal dostaliśmy zgodnie z planem. A w 2017 r. byłem już po rozmowach z dyrektorem finansowym ministerstwa, podczas których omówiliśmy, na co konkretnie środki z ministerialnej dotacji pójdą.

Zawsze się tak robiło?

- Zawsze, to tzw. aktualizacja umowy. Najczęściej pieniądze z ministerstwa były przeznaczane na wydarzenia, które działy się na placu Wolności - niebiletowane, otwarte dla wszystkich.

No a potem wydarzyła się premiera spektaklu "Klątwa" Oliviera Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie. I zaczął się dym, który wszyscy znamy.

A później pojawiła się notka w jednym z prawicowych portali: jak to jest możliwe, że kuratorem na Malcie jest tenże wyklęty Frljić, a ministerstwo daje na to pieniądze.

1 marca, wPolityce.pl, Ryszard Makowski, "Bluźniercy od 'Klątwy' kpią sobie z nas w najlepsze, a władza schowała się w gabinetach, udając, że ta sprawa jej nie dotyczy": "Czy naprawdę państwo nie ma żadnych narzędzi, by ukrócić harce antypolskich bezczeli!? (...) Gdzie jest pan minister kultury? Chyba jakieś stanowisko wypadałoby zająć. A z pewnością wycofać wszelkie dotacje, gdy w przedsięwzięciu jest zamieszany reżyser, który kryjąc się podstępnie za dramatem Stanisława Wyspiańskiego, wprowadza nas w krainę ohydztwa. W czerwcu ma być kuratorem Malta Festival. Czy naprawdę trzeba z państwowej kasy łożyć na jego honorarium?".

Rozmowy z ministerstwem jak po tym wyglądały?

- Długo ich nie było. Pisałem do nich, że festiwal się zbliża i żądamy podpisania aktualizacji umowy, która była podstawą wypłaty pieniędzy. Bez odpowiedzi.

W końcu zadzwonili do mnie. Jadę do ministerstwa. Najpierw rozmawiam z dyrektorem finansowym. Konkretna rozmowa, ustalamy szczegóły aktualizacji. Wychodzę z przekonaniem, że mogę już czekać na pismo potwierdzające wypłatę dotacji.

Po niecałej godzinie dostaję telefon. Dzwoni sekretariat ministerstwa, czy ja jeszcze jestem w budynku. Byłem tuż obok, na Krakowskim Przedmieściu. "Bo pan premier chciałby się spotkać".

Jak wicepremier Gliński pana przyjął?

- Zaproponował kawę. Ja zacząłem: "Panie premierze, złożyliśmy wniosek, który został przez was wysoko oceniony i on w niczym się nie zmienił". A premier mówi: "Ale sytuacja polityczna się zmieniła".

Powiedział: albo Frljić, albo dotacja?

- Nie tak wprost. Ale oczywiście powiedział, że najlepiej byłoby, gdybyśmy zrezygnowali z Frljicia. Odpowiedziałem, że to przecież niemożliwe. Dodałem, że przed chwilą uzgodniłem, że środki ministerialne przeznaczamy jak zawsze na wydarzenia na placu Wolności, spektakl Frljicia będzie finansowany z innej puli. Minister: "No, to jest program minimum. Tak róbmy".

Dlaczego pan się tak musiał tłumaczyć? Dotacja była przyznana na festiwal, nie miał pan prawa wydać jej na każdy punkt programu?

- Nie tłumaczyłem się, to standardowa procedura, że wyszczególnia się, na co pójdzie konkretna dotacja.

Minister powiedział jeszcze, że bardzo ceni Maltę, i że w latach 70. jeździł do Wrocławia i interesował się Grotowskim. Podaliśmy sobie rękę. I wyszedłem.

Następnego dnia razem z przyjaciółmi zwiedzałem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, oprowadzał nas osobiście jeszcze ówczesny dyrektor Paweł Machcewicz. Cztery godziny byłem w muzeum, wyłączyłem telefon. Gdy wyszedłem, widzę, że mam ok. 30 telefonów nieodebranych z ministerstwa. Dzwonię do dyrektora Kwiatkowskiego. I słyszę: "To porozumienie chyba nie będzie aktualne. Nie znam szczegółów, ale raczej nie będziemy tego realizować".

A potem zaczynają się pojawiać ostre wypowiedzi pana ministra w mediach - że nie da pieniędzy na żadne wydarzenie, na którym pojawi się "ten pan", czyli Frljić. Argumentacja ministerstwa była czysto ideologiczna: pan Frljić nam nie pasuje, bo każdy jego przyjazd do Polski to wywoływanie skandali.

Oficjalnego pisma jednak nie dostajemy. Dopiero na początku czerwca, krótko przed rozpoczęciem Malty, minister pisze do nas: że nie przyznał środków, bo festiwal powinien być integrujący, a on dzieli. Ale to gruba nieścisłość: on środki nam przyznał, tylko nie wypłacił.

Oświadczenie ministra Piotra Glińskiego: "(...) We wniosku Fundacji Malta zapewniano, że jest to 'inkluzywne wydarzenie społeczno-artystyczne, włączające odbiorcę w dialog i działanie, otwierające go na doświadczenie sztuki'. Tymczasem dokonania i wypowiedzi Olivera Frljića, kuratora tegorocznej edycji, mające miejsce już po zawarciu umowy, stoją w jaskrawej sprzeczności z takim założeniem. (...)

Frljić więc nie 'otwiera odbiorcy na doświadczenie sztuki', ale przeciwnie: zraża dużą część społeczeństwa do instytucji teatru. Tym samym udział Olivera Frljića w Festiwalu Malta budzi obawy o przebieg tego wydarzenia zgodny z założeniem przedstawionym we wniosku fundacji. ()".

Festiwal się odbył. Widzowie i artyści podczas aukcji i akcji crowdfundingowej zebrali brakujące 300 tys. zł. Ale Frljić nie przyjechał. Przestraszył się protestów. Czyli minister właściwie osiągnął swoje.

- Ja nie wiem, czy się przestraszył. Na konferencji prasowej przed festiwalem puściliśmy film, na którym ostro o panu ministrze mówił.

Olivier Frljić: "Nieobecność na dzisiejszej konferencji jest sposobem wyrażenia oburzenia wobec najbardziej poważnego naruszenia wolności artystycznej i wolności wypowiedzi, z jakimi spotkałem się w mojej karierze zawodowej. Było to naruszenie jawne, sprowokowane przez polski rząd, polskiego ministra kultury i polski Kościół katolicki. Groźby skierowane przez ministra kultury Piotra Glińskiego pod adresem Festiwalu Malta pokazują, że ta osoba nie wie, jaką funkcję powinna pełnić. Jawnie postępuje jak polityczny tyran, próbując szantażować instytucję kultury, która powinna być niezależna i chroniona przez to właśnie ministerstwo".

- Ale jeszcze wtedy nie było jasne, czy Olivier będzie na festiwalu. Na początku czerwca przysłał informację, że jednak nie przyjedzie, że nie chce tu być, nie godzi się z tym, jak się go w Polsce traktuje. Ale z propozycji programowych się nie wycofał, był jego spektakl.

Po roku ogłosił pan, że idziecie do sądu.

- Wcześniej próbowaliśmy jeszcze pokojowych rozmów z ministerstwem. Zgodnie z regulaminem wystąpiliśmy z pismem o refundację. Dostaliśmy odpowiedź, w której znów było o braku "inkluzywności".

Skontaktowałem się wtedy z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, która zainteresowała się naszym przypadkiem, znalazła nam prawników z kancelarii Hogan Lovells, pracują dla nas pro bono. Przystąpiliśmy do przygotowania pozwu.

Potem jeszcze była próba z ministerstwa uzyskania ugody - nieoficjalna. Myśmy byli otwarci: wypłaćcie zaległą dotację, a my zrezygnujemy z sądu. Ale z ich strony miało to wyglądać tak: nie zapłacą nam za 2017 r., ale na kolejną edycję festiwalu dostaniemy dwa razy więcej, czyli nie 300 tys. zł, ale 600 tys. zł.

Czyli damy wam, ile się należy, ale żeby tylko nie było, że daliśmy na tego Frljicia. Nie wzięliście?

- Czy pani sobie wyobraża, co byłoby, gdybyśmy wzięli? Minister następnego dnia ogłasza: Malta poszła na ugodę, olali Frljicia, wzięli kasę i do widzenia. No nie! Nie o to chodzi. Pieniądze to nie wszystko, jak mówił Julek Machulski w swoim filmie.

W tegorocznym rozdaniu dostaliście dotację.

Złożyliśmy wniosek na trzy lata, dostaliśmy tylko na rok - 200 tys. zł.

Ciekawe, że w ogóle dostaliście.

- Listek figowy, myślę.

A może minister uznał, że się poprawiliście? Bo w liście do was napisał też: "Jednocześnie deklaruję gotowość do dokonania zmian harmonogramowych w finansowaniu imprezy i przyznania wskazanych środków w latach przyszłych, pod warunkiem przestrzegania umowy oraz braku zagrożeń dla norm społecznych, kulturowych i obyczajowych". W ubiegłym roku nie było raczej kontrowersyjnych spektakli. A w tym roku, będzie coś "przekraczającego normy"?

- My w jakimś sensie zawsze przekraczamy normy. Myślę, że jeden projekt może być kontrowersyjny, ale na razie nie mogę o nim mówić, bo złamałbym umowę z naszym tegorocznym kuratorem.

Jeszcze jedno, o czym wcześniej nie mówiłem, bo gryzłem się w język, żeby nie wywołać wilka z lasu i nie zaszkodzić innemu festiwalowi. Otóż w tym samym roku 2017, gdy minister Gliński deklarował, że nie da pieniędzy na nic, w co zamieszany jest "ten pan", w Gdańsku na Festiwalu Szekspirowskim był "Hamlet" Frljicia. To było w sierpniu, już po Malcie.

Z dotacją ministerstwa?

- Tak jest, minister Gliński dał na Frljicia.

Nie zorientował się?

- Nie wiem. Wiem, że był na festiwalu przedstawiciel ministerstwa. Kasa poszła, "Hamlet" się odbył. A aktor, który grał Hamleta, wystąpił w koszulce z festiwalu Malta.

Wy macie mocne podstawy, by iść do sądu - dotacja została przyznana, ale nie wypłacona. Co mogą zrobić ci, którzy już na wstępie w ministerialnym rozdaniu pieniędzy nie dostają? Festiwale najwyżej oceniane w poprzednich konkursach, teraz okazuje się, że są kompletnie niedobre. Może jednak też powinni iść z tym do sądu?

- Ja powiem tylko tyle - bo nie chcę mówić za innych - wiem, że przynajmniej jedna instytucja, która nie dostała dotacji w tym roku, wybiera się. Dzwonili do mnie, żeby zapytać, w jaki sposób my to robimy. My mamy mocne karty, ale oni są już po rozmowach z prawnikami, którzy mówią, że ranga imprezy, oceny uczestników, poprzednia ocena tego samego rządu, która była superwysoka, to podstawy, żeby dochodzić racji w sądzie. Nie powiem, o jaką instytucję chodzi, bo oni się jeszcze odwołują od decyzji ministerstwa, ale jeśli to nie poskutkuje, idą do sądu na 100 proc.

Minister Gliński wspomina, że cenił Grotowskiego. A prymas Wyszyński o "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego i "Białym małżeństwie" Różewicza mówił w 1976 r.: "Obrzydliwości, które się drukuje, wystawia się potem w teatrach, a Polacy, chociaż mówią o tych przedstawieniach - to prawdziwe świństwo - ale idą na nie, płacą pieniądze, siedzą i spluwają. Czy na to odzyskaliśmy wolność?". Zastanawiam się, czy Grotowski dostałby dziś dotację od Glińskiego.

- Nie wiem, co zrobiłby Gliński z "Apocalypsis cum figuris", ale patrząc na to, jak oceniał "Klątwę", to mógłby środków nie przyznać. Ale przypomnę, że Grotowski dostał potem nagrodę od papieża Jana Pawła II, więc to różnie jeszcze może być.

Pan mówi, że wasz proces to będzie precedens, ale jeden proces z Ministerstwem Kultury już pan niedawno wygrał.

- Ale to był mój własny proces, w sądzie pracy.

Bo pana zwolnili ze stanowiska dyrektora Narodowego Instytutu Audiowizualnego.

- Zwolnili i nie zwolnili. Połączyli instytucje - Narodowy Instytut Audiowizualny i Filmotekę Narodową - powstała z tego FINA. A jak się łączy instytucje, to albo każdego trzeba zatrudnić na poprzednich warunkach, albo zaproponować ugodę. W moim przypadku skorzystano z drugiej opcji. Do końca kontraktu zostało mi 18 miesięcy, z osobą, która reprezentowała ministra - i była nowym dyrektorem instytucji - uzgodniliśmy 6-miesięczną odprawę. Potem przyszedł nowy dyrektor i powiedział, że nie będzie tej umowy honorował.

Udałem się do sądu pracy. I sąd po rozpoznaniu sprawy zalecił wypłatę tej kwoty bez procesu, uznając, że rzecz jest ewidentna. Ale dyrektor się odwołał. Co oznaczało kilkanaście miesięcy procesu i tak naprawdę wszystkich podatników kosztowało jakieś 30 tys. zł więcej, licząc koszty sądowe i odsetki. Bo nie wiem, czy pani wie, ale najlepszą lokatą są dzisiaj odsetki sądowe - w skali roku 7 proc., żaden bank pani tyle nie zapłaci. Nawet jeżeli ktoś miał wątpliwość, czy wypłacać mi tę kwotę, to mógł poprzestać na wstępnej ocenie sądu, oszczędziłoby to czasu, pracy i pieniędzy wszystkim.

Proces w sądzie pracy wygrał też Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, zwolniony przez ministra Glińskiego niezgodnie z prawem, jak orzekł sąd. W trackie procesu jest też Magda Sroka odwołana z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ale to są wszystko sprawy w sądzie pracy. A nasza to inna kategoria - niezależna instytucja pozywa Ministerstwo Kultury.

Za dwa lata 30-lecie festiwalu Malta. Planujecie zaprosić ze spektaklami wszystkich dotychczasowych kuratorów. Frljić przyjedzie?

- Mam nadzieję, my go zapraszamy. Jesteśmy w tej chwili w trakcie rozmów ze wszystkimi kuratorami. Każdy z nich w jakiś sposób zaistnieje, nie wiem, czy spektaklem, bo liczymy jeszcze, czy nas na to stać, ale na pewno w jakiejś teatralnej, performatywnej formie.

A Rodrigo Garcia, reżyser "Golgoty Picnic"?

- Odpisał, że nie przyjedzie.

Dlaczego?

- Bo jest na nas obrażony. Z powodu sytuacji, którą doskonale znamy.

W 2014 r. odwołał pan spektakl "Golgota Picnic" na festiwalu Malta, bo przeciwnicy zapowiadali tłumne protesty.

- To było smutne, przykre, ale ja bym decyzji innej dzisiaj nie podjął i mogę to powiedzieć z otwartą przyłbicą.

A to mnie pan zaskoczył, że tak samo myśli pan dzisiaj. Bo widać było potem, że te groźby były na wyrost. Nasz strach był na wyrost.

- Może. Może. Ale w sytuacji, w jakiej wtedy byłem, z wiedzą, jaką miałem, zrobiłbym to samo. Gdy policja i służby państwowe, które są zobligowane, żeby wspierać takie przedsięwzięcia i je chronić, na spotkaniu u prezydenta miasta mówią: my tego nie ochronimy. I pokazują mi dokumenty, z których wynika, że szykuje się demonstracja 50 tys. ludzi, że mobilizują się środowiska kibiców. Ja już raz przeżyłem śmierć aktorki na Malcie

To był wypadek podczas spektaklu.

- Wystarczy Nie jestem tchórzem, ale w momencie, kiedy nie ma ochrony ze strony służb państwowych, moja odwaga ma swoje granice. Ja bym nie podjął dziś innej decyzji. Choć będę do końca życia "didżejem episkopatu" - jak mnie ochrzcili po sprawie "Golgoty Picnic" internauci. Będę z tym żył.

Ale ostatnio mieliśmy spotkanie w gronie, w którym był też dyrektor Teatru Powszechnego Paweł Łysak, rozmawialiśmy o "Klątwie", o tym, jak oni byli zabezpieczeni przez policję - w Warszawie policja zachowała się wzorowo. Przypomniałem mu sytuację z "Golgotą". Bo po tej całej zadymie i odwołaniu spektaklu ówczesna minister kultury Małgorzata Omilanowska spotkała się z komendantem głównym policji i on powiedział: "Pani minister, już nigdy więcej policja nie nabierze wody w usta w podobnej sytuacji". Więc może trzeba było ponieść tę ofiarę. Nie hamletyzuję, tylko zwracam uwagę.

Minister Omilanowska powiedziała też wtedy, że odwołując spektakl pod wpływem protestów, tworzy pan "precedens uległości". Może ten proces teraz jest po to, żeby zrehabilitować się za tamto?

- Nie, wtedy zrobiłem to, co uważałem, że powinienem. I teraz tak samo. Jako fundacja Malta my chcemy tylko prawa i sprawiedliwości.

Gdzie i kiedy zaczyna się proces?

- 25 marca o godz. 8. 30 w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Zapraszam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji