Artykuły

Gry uliczne

- Gdy przenosimy przedstawienia w nowe miejsca, zmieniają swój porządek i sens. Nowa przestrzeń jest niewidzialnym, ale skutecznym i wpływowym reżyserem. Uruchamia nowe myślenie, inspiruje - mówi Michał Merczyński, dyrektor Festiwalu Malta w Poznaniu, przed rozpoczynającą się w piątek, XVI edycją imprezy.

Jacek Cieślak: Po piętnastu latach festiwalu można sądzić, że Malta została pomyślana jako artystyczne laboratorium, w którym miał powstać model nowoczesnego polskiego teatru. To kwestia kolejnego udanego poznańskiego przedsięwzięcia, czy pomógł przypadek? Michał Merczyński [na zdjęciu]: Naszym credo było tworzenie teatru w miejscach nieteatralnych. Przypomnijmy, że do początku lat 90. przestrzeń publiczna miast, jeśli nawet gościła duże zgromadzenia, to ograniczały się one do demonstracji politycznych, pochodów pierwszomajowych, procesji Bożego Ciała albo mszy z udziałem Jana Pawła II. Chcieliśmy, żeby w demokratycznej Polsce zaproszeni przez nas twórcy odzyskali ulice, place i parki dla sztuki wolnej od politycznych obowiązków. Pomógł nam przypadek. W 1990 r. otwarto w Poznaniu piękny tor regatowy Malta. Był to jednak łabędzi śpiew socjalizmu, budowa zakończona w nowych czasach. Wspaniały obiekt w plenerze, który wymagał animacji. Ludzie zarządzający kulturą w mieście chcieli przenieść tam spektakle grane w instytucjach teatralnych. Pracowałem wtedy w Polskim i pomyślałem, że przestrzeń, tak jak wszystko w nowej rzeczywistości, wymaga dialogu. Stary Rynek był idealny do wystawienia spektaklu Teatru Ósmego Dnia "Mięso", "Spór" Marivaux miał szanse zaistnieć poza naszą siedzibą, a zaproszone teatry wokół toru regatowego. To był właśnie klucz do myślenia o teatrze w miejscach nieteatralnych. Eklektycznego, bo przecież Malta jest domem dla wielu gatunków.

Nie ma wątpliwości, że odmieniła życie artystyczne Poznania. Wraz z nami rosła sława Pawła Szkotaka, Adama Ziajskiego, Teatru Porywaczy Ciał, którzy mieli u nas premiery, a potem wyjeżdżali ze spektaklami za granicę. Nie przez przypadek w Poznaniu jest najwięcej teatrów offowych w Polsce. Cały czas powstają nowe. Nie czekają na widzów, lecz szukają ich na ulicach, placach, w plenerach.

Dzisiaj nawet spektakle teatrów instytucjonalnych oglądamy w obiektach pofabrycznych, wynajętych przestrzeniach biurowych, hotelach. Jakie były początki takich inscenizacji na Malcie?

- Od 1994 r. jesteśmy obecni w halach fabryk, targów i starym browarze, który jest dziś zrewitalizowanym, pięknym centrum handlowo-artystycznym. Podobnie jest na Malcie, która stała się wspaniale zagospodarowanym obiektem. Bo sztuka jest awangardą urbanistycznych zmian. Nie tylko w Poznaniu. Śladem artystów i spektakli ciągną spacerowicze, przedsiębiorcy, gastronomia. Gdy Grzegorz Jarzyna, już jako dyrektor naczelny TR Warszawa, namawiał mnie do premier poza siedzibą teatru, nie musiał długo przekonywać, bo miałem podobne doświadczenia z Poznania. Kilka spektakli z TR Warszawa zaprosiłem na Maltę, były grane w rzeźni, w biurowcu. Po raz kolejny mogłem się przekonać, że gdy przenosimy przedstawienia w nowe miejsca, zmieniają swój porządek i sens. Nowa przestrzeń jest niewidzialnym, ale skutecznym i wpływowym reżyserem. Uruchamia nowe myślenie, inspiruje.

Jakie są te najnowsze inspiracje?

- Zaskakujące. W tym roku będziemy mogli oglądać spektakl "Ambasada" zainspirowany przestrzenią pruskiego zamku w Poznaniu. Wojciech Wiński pokaże nowy sposób myślenia o widzach. Zawęża ich grupę, rezygnuje z masowej widowni. Podobnie było dwa lata temu w "Driverze". Wojtek zapraszał do samochodu najwyżej trzy osoby, które poruszały się po całym mieście, w dzień i w nocy, brzegiem Warty, po chaszczach parków i miejskich zakamarkach. Rok temu Wiński zaproponował projekt, który nazywaliśmy "Alicja w krainie czarów", zmieniający porządek teatru. Zazwyczaj to widz przychodzi do niego o konkretnej porze, na wybrany spektakl. Tym razem z całego świata i o każdej porze można było zadzwonić pod wskazany numer i wejść w przestrzeń audioteatru, wybierając wraz z kolejnymi tonowymi numerami różne warianty spektaklu. Kiedy kończyłem długą maltańską dobę o piątej nad ranem, sam byłem ciekaw, jaki jest ten labirynt telefonicznego teatru. Chciałem poznać wszystkie jego scenariusze. Wystarczyło zadzwonić.

Chce pan powiedzieć, że Malta, zaczynająca od wielkich plenerowych spektakli, szuka teraz intymnego kontaktu z widzem?

- Taki jest jeden z nowych wątków. Anton Adasiński, występując na Malcie z grupą Derevo, gromadził tłumy. Teraz nagle zaczął ograniczać przestrzeń spektakli, a ostatnio stworzył minimalistyczne przedstawienie rozpisane na trzy osoby. Na konferencji prasowej oświadczył, że już nie chce występować w plenerze. Podobnie dzieje się z innymi artystami. Zaczęli grać na dziedzińcach poznańskich pałaców, kamienic i fabryk. Także Paweł Szkotak szuka kameralnego miejsca. Bo ulica się zmieniła. Rozumiem artystów, którzy nie chcą występować na Starym Rynku pośród reklam i parasoli, bo wystawiany tam "Makbet" ma mniejszy sens. Publiczność zasiadająca w ogródkach, czytająca gazety i wysyłająca SMS, ma inne sprawy na głowie, przychodzi z dziećmi, na piwo. Musimy na to reagować i zastanawiać się, co robić, żeby nie stracić widzów.

I co można zrobić?

- W tym roku postawimy na rynku scenę i pokażemy komedię, cyrk, clownadę, repertuar, który zawsze wpisywał się w klimat jarmarku. To będą propozycje rozrywkowe, ale na wysokim poziomie. Naszą tajną bronią będzie Angie Hiels z projektem "X-Times People Chair". Jest zauważalny nawet w trudnej dla sztuki, skomercjalizowanej przestrzeni miejskiej. Powinien poruszyć nawet rozkojarzonego przechodnia. Na krzesłach przymocowanych do ścian poznańskich kamienic zasiądą starzy ludzie. Przekroczą granice swoich mieszkań, pokażą skrywane za firankami dramaty. Kameralne formy to jednak tylko jeden z wątków. Z każdej edycji festiwalu pamiętam niełatwe w odbiorze spektakle, które oglądało w skupieniu kilka tysięcy widzów. Tak było z "Nananaqui" Teatro del Silencio, przedstawieniu o ostatnich dniach Antoine'a Artauda, opartym wyłącznie na obrazach i geście. Festiwalowi zawsze potrzebne jest zbiorowe przeżycie, które cementuje widzów, stanowi rodzaj komunii. Zapewniają to również koncerty muzyczne, znane nie tylko w Poznaniu, bo były pokazywane przez TVP, stały się częścią maltańskiej legendy.

Występami na Malcie rozpoczęło polskie kariery wiele zagranicznych gwiazd.

- Mogę tylko zacytować Gorana Bregovicia, który powiedział, że gdyby nie koncert w Poznaniu, jego kariera w Polsce nie byłaby tak błyskotliwa. Nie wiadomo, czy powstałaby płyta z Kayah kupiona przez ponad 700 tysięcy fanów. Bregović to ciekawy przykład, bo pokazuje, jak staramy się wybierać muzyczne gwiazdy. Inspiruje nas nie tylko teatr. Gorana znałem jako kompozytora muzyki do filmów "Arizona Dream", "Underground" i "Królowa Margot". Trzeba było pojechać do Paryża, przekonać go do występu w plenerze. Okazało się, że w Poznaniu spotkał orkiestrę, z którą koncertował w Europie przez pięć lat. Dziś wiele teatrów poszerza ofertę programową o muzykę, bo może ona stanowić punkt wyjścia do nowego widowiska. Z filmowych inspiracji wzięły się zaproszenia dla Leningrad Cowboys czy Buena Vista Social Club. Z plenerem zmierzył się u nas Jan A.P. Kaczmarek. Przypomnieliśmy "Krzesanego" Wojciecha Kilara z choreografią Konrada Drzewieckiego. W tym roku polską gwiazdą będzie Voo Voo, które przygotowuje barwny plastyczno-muzyczny spektakl na swoje dwudziestolecie. Ale jeśli mówiłem o tym, że twórcy teatralni szukają kameralnej przestrzeni, muszę to samo powiedzieć o naszych tegorocznych gościach z Nowego Jorku - Antony & The Johnsons, Coco Rosie, Devendra Banhart, Animal Collective. Zazwyczaj koncerty organizowaliśmy na Malcie. Tymczasem bohaterów koncertu "Americana" będziemy słuchać na dziedzińcu hotelu Bazar, gdzie nie mieści się więcej niż tysiąc widzów.

Malta przełamała dawne branżowe myślenie o festiwalach. Mówiliśmy o teatrze i muzyce, trzeba wspomnieć o tańcu.

- To konsekwencja poszukiwań związanych z artystyczną historią Poznania, który jest też siedzibą Polskiego Teatru Tańca. Ewa Wycichowska niemal co roku przygotowywała premierę. W tym roku musieliśmy sobie powiedzieć wprost - taniec wybił się na niepodległość. Dlatego zdecydowaliśmy się na stworzenie samodzielnego programu "Nowy taniec na Malcie", który będzie prezentowany w Starym Browarze.

Malta wprowadziła też do polskiego teatru sztuki audiowizualne, w których wykorzystuje się ekrany, telebimy, transmisje.

- Prawdziwy wstrząs przyniósł występ teatru La Fura dels Baus ze spektaklem "MTM" w 1996 r. Ekrany w transowym rytmie pulsowały jaskrawymi kolorami i hasłami "Przemoc", "Siła", "Energia", "Wyluzuj się", "Tańcz". Nagle do hali wpadali aktorzy z kamerami transmitującymi obraz na telebimy, szukającymi za pomocą latarek kogoś wśród publiczności, która widziała na ekranie siebie i porwanie któregoś z widzów. Zdarto z niego ubranie, odcięto od widowni, poddano torturom i wyrwano język. Kompletny szok. Wyrafinowany montaż sprawił, że transmisja na żywo została w finałowym momencie zmiksowana z zainscenizowaną wcześniej sceną. Spektakl z jednej strony epatował przemocą i agresywnym obrazem na granicy ludzkiej wytrzymałości - tak jak współczesne media - a z drugiej demistyfikował je, ostrzegał przed manipulacją w niezwykle sugestywny, wstrząsający sposób. Zobaczyliśmy moment skrajnie niebezpiecznego przekroczenia granic medialnych konwencji. Dzisiaj trudno o przedstawienie, w którym nie wykorzystuje się takich technik jak projekcja. Sam widzę, że ma to uzasadnienie we współczesnym teatrze, bo bez niej trudno pokazać nasz świat. Ale jest też wiele spektakli, które zaczynają przypominać - nomen omen - telewizyjny format. Można powiedzieć, że obnażyliśmy go na Malcie, zanim stał się modą.

Jakie tematy są najważniejsze dla festiwalu, jakiego człowieka portretuje?

- To trudne pytanie. Myślę, że na pewno mówi o naszym zagubieniu i ujawnia jego przyczyny. Festiwal pokazuje też, jak zmienia się publiczność, ta świadoma, że występuje w masie, ale dbająca o to, by nie stracić wrażliwości. Na pewno niezależność naszych młodych artystów, jej urok i przekleństwo inspiruje do odkrywania nowych tematów - wbrew powiedzeniu, że wszystko już było. Oni boksują się z rzeczywistością. Dlatego namówiłem Maćka Nowaka, dyrektora Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, żebyśmy stworzyli nagrodę wysokości 30 tys. zł, która zostanie przyznana w tym roku po raz pierwszy młodym teatrom niezależnym. Tak powstanie program "Debiut". I będzie to debiut dla nas, organizatorów, oraz jury pod przewodnictwem profesora Lecha Śliwonika. Chodzi o to, żeby zobaczyć, co w trawie piszczy, co młodych niepokoi. Jestem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie. Nie wiem, czy objawi się nowy Grotowski, ale szukajmy. Jeżeli nie będziemy próbować, nie dowiemy się. Ryzyka się nie boimy. Bez niego nie ma teatru, szczerości, prawdy, rozwoju - grozi nam format.

* * *

Michał Merczyński

Wielokrotnie wymieniany jako kandydat na ministra kultury. Laureat Paszportu "Polityki" w kategorii kreator życia kulturalnego. Ukończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie im. Mickiewicza. W Teatrze Polskim był menedżerem Orkiestry Ósmego Dnia. Jako dyrektor Towarzystwa Muzycznego im. Wieniawskiego w Poznaniu organizował polską prezentację na Expo 2000 w Hanowerze. Był naczelnym TR Warszawa. Obecnie kieruje Polskim Wydawnictwem Audiowizualnym. Od 1991 r. jest dyrektorem Festiwalu Malta (www.malta-festival.pl), który trwać będzie od 30 czerwca do 8 lipca. "Rzeczpospolita" objęła nad nim patronat

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji