Artykuły

Chciałam żeby dziewczyny chodziły z podniesioną głową

- Moda może nie jest sztuką, ale na pewno przynależy do świata kultury - mówi Joanna Klimas, projektantka, autorka kostiumów do "Cyrulika sewilskiego" w Operze Krakowskiej.

Aleksandra Suława: Są tacy, którzy twierdzą, że "Cyrulik sewilski" to jedna z najbardziej wyemancypowanych oper.

Joanna Klimas: Ja tak twierdzę. A przynajmniej myślę, może to być jedna z możliwych interpretacji.

Utwór sprzed 200 lat?

- Będzie dziełem wyemancypowanym, jeśli będziemy chcieli odczytać je w nowy sposób. Tak szczerze, to zanim dostałam od prof. Stuhra propozycję pracy przy realizacji w Operze Krakowskiej, nic nie wiedziałam o "Cyruliku". Przesłuchałam raz, przesłuchałam drugi, przeczytałam libretto i zaczęłam się zastanawiać: jakie to są postaci. Kim dziś mogliby być ci ludzie? I wyszło mi, że Rozyna byłaby mądrą, odważną dziewczyną, która mimo że jest poddawana psychicznej i fizycznej opresji, znajduje w sobie dość siły, by się z niej wyrwać. Jak sama mówi: "potrafię być słodka, ale kiedy ktoś zajdzie mi za skórę, to zmieniam się w żmiję". Nawet Figaro - największy spryciarz Sewilli i tutumfacki całego miasta, patrząc na nią stwierdza że mógłby pobierać u niej lekcje.

Myśli pani, że dzisiaj dałoby się zamknąć kogoś w domowym areszcie?

- Brzmi jak kuriozum, prawda? Jednak to kuriozum wydarza się częściej, niż myślimy. Może nikt nie wprawia krat w okna, ale wydzielanie pieniędzy, przemoc, poniżanie to wystarczająco skuteczne środki, by kogoś zniewolić. Dlatego Rozynę wyobraziłam sobie bez trudu, a ewolucję, którą przechodzi jako osoba, próbowałam też oddać w kostiumach. Gorzej było z Bartolem - obleśnym kolesiem, który więzi Rozynę, izoluje ją od świata, śledzi na każdym kroku i jeszcze chce zgarnąć jej spadek.

W Operze Bałtyckiej był stylizowany na Donalda Trampa.

- I bardzo trafnie: typ wpływowy i bezczelny. Krakowskiego Bartola profesor Stuhr wyobrażał sobie jako polskiego rockmana: długie, tłuste włosy, skórzana kurtka. Dla mnie natomiast jawił on się jako obwieszony złotem stary gangster. Nie chciałam już przesadzać i wieszać mu na szyi krzyża, ale tak na prawdę powinien był tam być.

Opowiem historyjkę, trochę przydługą, ale myślę że warto. Jedno z najsłynniejszych zdjęć, ilustrujących euforię po zakończeniu II wojny światowej to fotografia z Times Square, na której marynarz całuje pielęgniarkę. Po latach dziewczyna w wywiadach wyznała, że ona i marynarz nie by li parą, nawet się nie znali W nawiązaniu do tych deklaracji zdjęcie za swój symbol uznał ruch #MeToo. Mimo że pielęgniarka nigdy nie nazwała tego, co jej się przydarzyło, molestowaniem. I teraz pytanie towarzyszące historyjce: nie boi się pani, że przesadzimy z tym pisaniem historii na nowo i szukaniem w niej emancypacyjnych wątków?

- Pewnie przesadzimy i pewnie wydarzy się sporo głupoty i niesprawiedliwości. Już się wydarza, jednak w przypadku ruchu, w który zaangażowane są miliony osób, nie widzę innej możliwości. Część kobiet podpisujących się pod akcją #MeToo nagina rzeczywistość, ale znakomita większość mówi prawdę. I dobrze, że mówią, że robią to głośno i konsekwentnie, bo tacy Bartolowie muszą się przestraszyć. Również tego, że istnieje pełniejsza wersja historii niż ta, w której kobieta może być tylko żoną, kochanką czy księżniczką, biernie czekającą na oswobodzenie przez rycerza. Dzisiaj już nikt nie wyreżyserowałby i nie napisał takiej sztampy, jaką przez lata karmiło nas kino kostiumowe.

A może to nie trwała zmiana tylko koniunktura i kiedy moda na emancypację minie szybciutko wrócimy do księżniczek i rycerzy?

- Wszystko, co robi się w biznesie, jest zależne od koniunktury, ale koniunktura też nie rodzi się w próżni. Wpływ na nią ma świadomość odbiorców, ich przekonanie o kształcie świata. Myśli pani, że dziewczynki wychowane na kreskówkach o superbohaterkach będą chciały oglądać filmy, w których kobiety są tylko dekoracją? Na naszych oczach rozgrywa się kolejna obyczajowa rewolucja, ze wszystkimi jej elementami: manifestacjami, ofiarami, radością i nawet z kontrą w postaci prawicowych ruchów. Czasem boję się, w którą stronę idzie świat, ale jeżeli w coś wierzę, to wierzę w kobiety i zmianę. Nie to, żebym nas idealizowała - bywamy zawistne, zakompleksione, egoistyczne, ciągle nie potrafimy być wobec siebie tak lojalne jak faceci. Zmieniamy się, ale naprawdę sporo mamy jeszcze do zrobienia.

Jakaś lista najpilniejszych spraw?

- Jedna sprawa - wiara w siebie. Wiem, jak banalnie to brzmi. I wiem też, że takie sformułowania budzą negatywne reakcje w środowisku kobiet. Uważam jednak, że ciągle zbyt gorliwie zabiegamy o aprobatę męskiej strony i zbyt wiele jesteśmy w stanie dla tej aprobaty poświęcić: ambicje, marzenia, zdrowie, przyjaźń. Przeglądamy się w mężczyznach jak w lustrach. Zwłaszcza kiedy chodzi o wygląd, czyli także o ubranie.

Ma pani pomysł dlaczego?

- Bo czujemy się gorsze i często w taki sposób jesteśmy traktowane. Kiedy mówię o tym publicznie dodając że jestem feministką, słyszę: "dlaczego ty tak nienawidzisz mężczyzn". A co ma jedno do drugiego?! Ja tylko chcę, żebyśmy mieli równe prawa: szacunku, do opieki zdrowotnej, zarobków, bezpieczeństwa. I to nie tylko na papierku, ale i w praktyce.

Sztuka, ekonomia, polityka - na różne sposoby można dochodzić do emancypacji. Za pomocą mody również?

- Nie wiem, czy jestem najlepszą osobą do udzielania odpowiedzi na to pytanie.

Jedna z pierwszych projektantek, które odniosły sukces po '89 roku, osoba, która ubierała modelki w płaskie buty i zakładała im androgyniczne stroje... mam dalej wymieniać?

- Tak było. Są tacy, którzy mówią, że przyczyniłam się jakoś do estetycznej zmiany, że dziewczyny przecież wyglądają dziś tak, jak wyobrażałam sobie je ćwierć wieku temu. Tyle że ja nie jestem już tą samą osobą, co przed dwudziestu pięciu laty. Coraz bardziej oddalam się od mody, bo zrozumiałam, że przez nią - przynajmniej w Polsce - nie jestem w stanie wyrażać tego, na czym mi zależało.

A na czym pani zależało?

- Na tym, żeby pokazać dziewczynom, że styl nie jest tym samym co szpilki i makijaż. Że można nosić ubrania, minimalistyczne, wyrafinowane, piękne i nie ma konieczności podkreślania za wszelką cenę swojej seksualności, bo przecież zmysłowość można pokazywać w innych tonach, a właściwie w półtonach. Myślałam, że w ten sposób uda mi się jakoś je wzmocnić. Chciałam, żeby po prostu chodziły takie... bardziej wyprostowane, z podniesioną głową. Tyle że w Polsce moda ciągle nie jest nośnikiem idei, tylko kreacją, której cel to pokazywanie kobiety jako ładnego, seksownego obiektu. I najlepiej, żeby taką kreację nosiła gwiazda na ściance, bo jeśli gwiazda coś założy to wiadomo, że to musi być dobre. Od transformacji minęło ćwierć wieku, a my wciąż nie mamy wszystkich tych elementów, które składają się na profesjonalny rynek mody: infrastruktury, menadżerów, ekspertów. Po pokazie nikt nie zadzwoni do projektanta z zamówieniem: tych spodni proszę tyle, spódnic tyle, a bluzek tyle. Na naszym rynku projektanci utrzymują się przede wszystkim z szycia sukni ślubnych albo... tshirtów., Można też mieć firmę konfekcyjną. Ale ja nigdy nie miałam takich marzeń.

Czego nam brakuje? Wiedzy? Pieniędzy?

- Jednego i drugiego. Jesteśmy narodem dość mało wrażliwym estetycznie. Jednak jacy mamy być, jeśli edukacja kulturalna w polskich szkołach sprowadza się do rysowania obrazków kredkami? Jeśli w ogóle. I tak, wciąż jesteśmy zbyt biedni. Po prostu. Ja decyzję o zamknięciu atelier podjęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, jak wielką ilość czasu pochłania zabieganie o sponsora na pokaz, Stawanie na ściankach, robienie sobie zdjęć z gwiazdami. Wolę przyjść do opery i tworzyć z dziewczynami w pracowni, rozmawiać z reżyserem, nie zastanawiając się: przyjmie się czy się nie przyjmie się, sprzeda się czy nie sprzeda.

15 lat temu zaprojektowała pani kostiumy do "Eugeniusza Oniegna" w Operze Warszawskiej. Świat kultury wytrzeszczał wtedy oczy, bo jak to? Projektantka mody w operze?

- I to projektantka, która ze światem muzyki poważnej nie miała niemal nic wspólnego. W 2002 roku oglądałam inscenizację "Peleasa i Melisandy" w Glyndenboume, prywatnej operze pod Londynem - miałam szansę tam się dostać tylko dlatego, że śpiewał w niej mój przyjaciel. Spektakl okazał się niewiarygodnie piękny, nowoczesny, wysmakowany, w Polsce nigdy czegoś takiego nie widziałam. Tydzień później wylądowałam w Teatrze Wielkim na premierze "Madame Butterfly". W przerwie podchodzi do mnie Mariusz Treliński i mówi: "Dzień dobry, pani Joanno, może zaprojektowałaby pani dla mnie kostiumy". Szok. Ale pomyślałam - przecież to niesamowita szansa. Wprawdzie po premierze miałam wielomiesięczną depresję, ale kiedy obejrzałam te kostiumy 7 lat później uznałam że one w ogóle się nie zestarzały. Minęło kolejne siedem, a "Eugeniusz Oniegin" wciąż jeździ po świecie z tymi kostiumami. Obroniły się, a po mnie do opery weszli inni: Arkadius, Ossoliński, Baczyńska, Zień, długo można by wyliczać.

Jednak w operze to przecież reżyser ma ostatnie słowo. Ograniczona wolność nie boli projektanta?

- Nigdzie nie ma czegoś takiego jak absolutna artystyczna wolność. Zawsze są jakieś ograniczenia. Taką barierą może być na przykład mentalność ludzi albo... sytuacja polityczna. W przypadku własnego biznesu ograniczeniem jest rynek, w operze - budżet. Jednak takie hamulce da się twórczo wykorzystać: trzeba na przykład znaleźć tkaninę "ładną, a tanią", albo wyszperać z magazynu sukienkę, która nadaje się do przerobienia. Krawcowe z operowych pracowni to mistrzynie.

Chciała pani kiedyś opublikować manifest traktujący o tym, że moda jest częścią kultury. Ciągle by się przydał?

- Zdecydowanie. Ja od dziecka, jakoś w głębi, chciałam być "artystką. Ale że nie umiem ani malować, ani grać, ani tworzyć literatury, zostałam - zresztą zupełnie przypadkiem - projektantką. I do dzisiaj troszkę się tego wstydzę, bo w Polsce moda to temat raczej dla rubryki towarzyskiej albo plotkarskiego portalu niż dla działu kultury w cenionej gazecie. A przecież - mówię o tym od wielu lat, moda może nie jest sztuką, ale na pewno przynależy do świata kultury. Wszystko da się opisać przez sposób, w jaki jesteśmy ubrani. Wyobraźmy sobie, że zawiązuję komuś oczy i wywożę go na drugi koniec świata. Co zobaczy kiedy wreszcie zdejmę mu opaskę? Ludzi i ich stroje: czy są biedne, czy bogate? Różnorodne czy takie same? Swobodne, formalne, a może to mundury? Ubranie może być niezwykle silnym narzędziem komunikacji i nośnikiem idei. A u nas traktowane jest tylko jako pretekst do plotek. Jak nietrudno się domyślić, to nie jest świat moich marzeń.

Informacje o najbliższych spektaklach "Cyrulika Sewilskiego" można znaleźć na: opera.krakow.pl

**

JOANNA KLIMAS

Chociaż z wykształcenia jest psycholożką, Polacy najbardziej znają ją z dokonań na rynku mody. Jest uważana za jedną z pierwszych projektantek po transformacji ustrojowej. W latach 90. proponowała idące w kontrze do ówczesnych trendów rozwiązania: płaskie buty, androgyniczne ubrania, proste, eleganckie formy. Swój pierwszy pokaz zorganizowała w 1996 roku, rok później stworzyła pierwszą, pełną kolekcję. W 2000 zamknęła swoje atelier, w 2009 roku otworzyła je ponownie. "Dziś jest raczej kameralna" - pisała o Joannie Klimas Aleksandra Boćkowska. " Choć bywa na imprezach w projektowaniu płynie swoim nurtem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji