Szekspir w pełnym blasku
Przedstawienie jest znakomite - co stwierdzam mimo wrodzonej niechęci do podobnych przymiotników wartościujących. Dawno już w Krakowie nie oglądaliśmy spektaklu przynoszącego widzowi radość dosłownie z wszystkiego, co dzieje się na scenie i poza nią (tym razem nie było ilustracji muzycznej z taśmy - na galerii teatralnej bardzo dobre kompozycje Zygmunta Koniecznego wykonywał zespół kameralny). Dawno już w Polsce (a może i poza naszym krajem?) nikt nie wystawił w taki sposób "Snu nocy letniej" {#au#136}Szekspira{/#}, moim zdaniem jednego z najtrudniejszych dla scenicznej interpretacji utworów wielkiego Anglika. Szekspira w tak pełnym blasku zawdzięczamy reż. Konradowi Swinarskiemu i zespołowi Teatru Starego, także scenografii Krystyny Zachwatowicz i wspomnianej już muzyce Koniecznego.
Kolejnych realizatorów "Snu nocy letniej'' od dawna ściga pokusa, aby uczynić z owej sztuki widowisko barwne i bajeczne. Uważają, że w tym wypadku nie mają żadnych większych zobowiązań wobec głębi myśli czy natężenia tragiczności, bo dramaturg urządził sobie niejako wakacje od krwawych namiętności władców, wszystko razem obróciwszy w żart. Interpretacja taka jest naiwnością i rezultatem schematycznego myślenia o istocie tragiczności. W "Śnie nocy letniej" tragiczne przenosi się do głębszych warstw, zostaje wcielone w sytuacje bliskie odbiorcy współczesnej sztuki, w której tragizm tak często jest odwrotną stroną komizmu. Nie znaczy to, że należy - wbrew wizji pisarza - uczynić ze sztuki ponurą dramę lub zrezygnować z owej feerii fantazji, ironii, humoru, paradoksu, iluzji i deziluzji; wręcz przeciwnie: dopiero w owej kipiącej masie wydarzeń i słów, w magii gwałtownych przemian i wystrzeliwujących jak race czarodziejstwach szekspirowskie widzenie świata w kategoriach sceptyczno-tragicznych (nie pozbawionych wszakże uśmiechu wybaczenia dla ludzkich szaleństw) zyskuje kształt dojrzały, głębszy może nawet, niż w historiach królów i rycerzy.
Tę nowoczesność (piszę: "nowoczesność", choć robi się z niej w naszym teatrze nierzadko fetysz, nakłaniający do nonsensów) Swinarski zinterpretował znakomicie. Przyznam się, że żywiłem niejakie obawy, czy skłonny do stosowania wielości efektów reżyser nie uruchomi tym razem machiny, co na scenie gotowa zatopić przewodnią linię myślową. Ale Swinarski postąpił tak, jak powinien postąpić reżyser dużej klasy: szukał wartości teatralnych nie w komplikowaniu efektów czy "barwności", ale w czystości i precyzji, wręcz w celowym tłumieniu wszelkiej "malowniczości" (co nie oznacza, iż spektakl pozbawiony został interesującej koncepcji plastycznej czy zaniedbano sceniczny ruch). Również scenograf zrobił odwrotnie, niż można by się spodziewać: dwór Tezeusza jest po sarmacku barwny - duszki i elfy Tytanii i Oberona szare, groteskowe, zaś stroje ich państwa sielankowo-banalne. Dekoracja prosta, wykorzystująca naturalną fakturę kotar, wręcz prowokacyjnie oszczędna.
W "Śnie nocy letniej" Szekspir jest przewrotnie, gorzko ironiczny - Swinarski w swojej inscenizacji jeszcze to wzmocnił, na mechanizmie paradoksu oparł całą dialektykę przedstawienia. Kraina baśni, snu, nocy, szaleństwa przeplata się z jawą, rzeczywistością, logiką dnia tak, iż chwilami zacierają się granice, i to, co rozsądne, staje się nonsensem, co zaś nieprawdopodobne, z majaków zrodzone - zyskuje niespodziewanie sankcję prawdziwości. Jawi się człowiek igraszką losu, który niczego do końca nie rozumie, błądzi przed zasłoną tajemnic, usiłuje odnaleźć siebie w labiryncie luster. Świat w oczach Szekspira składa się z wielości bytów, powiązanych z sobą w sposób nieprzewidziany. Oberon i Tytania, tajemnicze ziele, które sprowadza na bohaterów nagłą miłość reprezentują sferę życia niezrozumiałą, związaną z instynktem, biologią, z żywiołem przyrody. Jest ona usytuowana niby system podziemnych lochów, których osuwanie się rysuje jasne gmachy społecznej konwencji, pałace władzy, ładu, rozumu. Właściwie jedynym osobnikiem, który nie daje się ponieść namiętnościom, z mamienia leśnych bogów i ludzi czyni sobie okrutną zabawę, jest Puk. Nawet Oberon, pragnący odebrać Tytanii uroczego chłopca, daje się wciągnąć w szaleństwo bóstw i ludzi; nawet władczyni elfów, Tytania, prześpi się z oślogłowym stworzeniem. Chaos kończy się konwencjonalnym rozwiązaniem - ślubem trzech par, które jednakowoż (z wyjątkiem może Tezeusza) nigdy już nie uwierzą, iż autentyczność uczucia czy raz na zawsze dane prawdy rozumu ratują człowieka przed kaprysami nocnych mar. Aby to zadokumentować, Szekspir "autotematycznie" kompromituje nawet iluzje teatru; opowieść o Piramie i Tyzbe przedrzeźnia historię "nie z tej ziemi" Lizandra i Hermii, Demetriusza i Heleny. "Happy end", jaki proponuje Szekspir, jest rozłożeniem rąk z bezradnym uśmiechem: nie ma sposobu na poskromienie sił, pchających człowieka, ku nieznanemu na zracjonalizowanie jego namiętności i wynikających stąd porywów...
Rola protagonistów przypadła tym razem młodym aktorom, przy czym Swinarskiemu chodziło wyraźnie o wyeksponowanie uniwersalności ich sytuacji. Lizander (Jerzy Zelnik) i Hermia (Elżbieta Karkoszka) oraz Demetriusz (Aleksander Fabisiak) i Helena (Anna Polony) połączyli żywość z młodzieńczą beztroską, co przeszła w gorzkie rozczarowanie. W ucieczce od rozsądnego świata dorosłych, który dla nich, przez jego konwencjonalność, był nie do zniesienia w swojej błazeńskości - znaleźli się w zaczarowanym podateńskim lesie, gdzie utracili niewinność uczuć i pogrążyli się w nieładzie powszechnym. Chciałbym tu zwłaszcza pochwalić Elżbietę Karkoszkę, która jest aktorką ambitną i myślącą, z roku na rok czyniącą postępy. Rolę bardzo trudną, wymagającą gimnastycznych popisów, ale i dojrzałego aktorstwa, ma Wojciech Pszoniak (Puk). Rola bardzo udana, nadająca znacznym partiom przedstawienia niezbędny dynamizm. Dobrze prezentował się Wiktor Sadecki (Oberon) w swoich niebieskich i zwiewnych szatkach oraz Halina Słojewska (Tytania). Tezeusza grał Bolesław Smela, zaś Egeusza - Kazimierz Fabisiak.