Artykuły

"Rosemary", czyli kobieta nie musi już sznurować gorsetu i ust

"Rosemary" Magdy Fertacz w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego odbyła się premiera sztuki Magdy Fertacz "Rosemary" w reżyserii Wojciecha Farugi. I tekst, i spektakl, w oczywisty sposób wpisują się w gorącą dziś dyskusję o przemocy seksualnej, szczęśliwie omijają jednak pułapkę doraźnej publicystyki.

Tytuł sztuki nawiązuje do filmu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary" z 1968 r.; w jego klimacie spektakl zresztą się zaczyna. Spokojnie, nastrojowo. Dalej nic już nie jest jednak takie samo jak pół wieku temu. Z okruchów informacji dialogowych orientujemy się, że akcja rozgrywa się współcześnie, natomiast bohaterowie sztuki pozostają w wyraźnej opozycji do postaci ekranowych. Magda Fertacz dokonuje tej wolty brutalnie, ale przekonująco szczerze. Drzwi do podłości (a nawet przestępstwa), które Polański ledwie uchylał, pozostawiając domysłom widza, ona otwiera kopniakiem. Tak, podstarzały sąsiad Roman to pedofil. Tak, Rosę zachodzi w ciążę nie z diabłem, tylko w wyniku małżeńskiego gwałtu. Tak, wydarzenia, których ofiarami było pokolenie jej matki, to nie poufałość, lecz molestowanie.

Wykrzyczenie tych prawd wprost byłoby pewnie mało teatralne i zbyt oczywiste. A jest teatralne bardzo. Autorka i reżyser pozostawiają charakterystyczny, na poły oniryczny, nastrój filmu, przesuwają natomiast akcent z bezpośrednich działań postaci, na ich reakcje i odruchy. Daje to dobry efekt. Poza jedną brutalną (i chyba przeszarżowaną) sceną, cały brud przemocy, co do którego widz nie ma wątpliwości, kumuluje się w pozornie drobnych gestach, półsłówkach, obleśnych uśmiechach. Niepokojące symptomy krzyżują się tu we wszystkich kierunkach i dotyczą wszystkich bohaterów, choć nie wszyscy odkrywają prawdziwe emocje. Błahy gest starej Minnie (wyrazista Bogumiła Murzyńska), masującej ramiona młodego sąsiada, nie musi oznaczać seksualnej fascynacji, ale jest tak niepokojąco czuły... Czy Samantha (przekonująca Alicja Hudeczek) nie widzi niczego podejrzanego w zaproszeniu na dziwną sesję fotograficzną? I jeszcze ten Roman, a potem lekarz (mocne role Antoniego Gryzika), którzy naprawdę wierzą, że ich dzisiejsza "łagodność" usprawiedliwi dawną hańbę...

Najważniejsza w spektaklu jest jednak Rosemary, zbudowana na ostrym kontraście do filmowej poprzedniczki - o słodkiej buzi i pokornej bierności Mii Farrow. Rosemary z katowickiego spektaklu jest kobietą odważną i już (!) świadomą swojej krzywdy. Nie zwiedzie jej pseudoromantyczny gest Guya (w tej roli Piotr Bułka) i nie podda się sugestiom matki - zwolenniczki milczenia. Aleksandra Przybył buduje rolę Rosemary precyzyjnie, zachowując równowagę pomiędzy jej decyzjami a wątpliwościami i grą wyobraźni. Jest ekspresyjna, a jednocześnie na tyle krucha wewnętrznie, że jej końcowy bunt, inscenizacyjnie zaskakujący, brzmi wiarygodnie. Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji