Artykuły

Cesarz na opak wywrócony

- Myślałem, że już nigdy nie będę musiał robić teatru podszytego polityką. Ale skoro ona znowu jest tak namolna, że włazi z butami w nasze życie, dlaczego nie miałoby się znaleźć dla niej miejsce na scenie? - mówi Mikołaj Grabowski, reżyser nowej adaptacji "Cesarza" w warszawskim Teatrze Ateneum w rozmowie z Małgorzatą Fiejdasz-Kaczyńska w tygodniku Wprost.

Czy Niuniek podstoli Grabowski to mały piesek?

- To średni piesek rasy niewiadomej. Trochę ma z boksera, a trochę z labradora. Jego matka, którą znalazłem w lesie, słodka Bellunia, okazała się być w ciąży. 10 kwietnia 2010 r. o godz. 9 pojawiłem się z nią na USG. W tym czasie Tomek Karolak dzwoni do mnie: "Słuchaj, katastrofa. Samolot się rozbił pod Smoleńskiem". A weterynarz: "O, widzi pan, tu jest jeden miot, zaraz obrócimy ją na drugą stronę...". "Tomek, co ty gadasz, jak?!". Lekarz: "Tu może być drugi miot... Nie jestem pewien, czy ona ma dwa mioty, czy jeden". Wstrząsające. Tam sto osób ginie, a tu jeden mały piesek ma się urodzić.

Pan jest wyczulony na absurdy rzeczywistości. W "Cesarzu" Ryszarda Kapuścińskiego dostrzegł pan gombrowiczowską ironię.

- Pracując nad tekstem, skandalicznie poważnym, czarnym, który czytam z przerażeniem, ten nagle objawia mi się z tak innej strony, że aż wybucham śmiechem. "Cesarz" nie ujawnia tylko suchych faktów, że był oto bandyta, który miał w otoczeniu matołów ministrów, wysyłał wojsko przeciw studentom, a jak trzeba, to strzelał nawet do licealistów i nie zważał, że pół miliona osób zginęło. Mamy tu do czynienia z opisem cynizmu szczytów władzy, którym zarazili się wszyscy dworacy. "Zaczarowana siła tych rzeczy była taka, że wszyscy czuli się bezradni wobec ich samoczynnego prawa powstawania i zaniku i nie umieli tej samowoli ani złamać, ani ujawnić, i to poczucie bezsiły, to stałe przegrywanie, lepszych odpadanie, wpędzało ich w jeszcze większą minusowość, zdrętwiałą ornitologię, osowiałość, zasępienie i kuropatwie przyczajenie". Żeby opisać wszystkie zdarzenia - okropne, śmieszne i tragiczne - autorowi przyszedł w sukurs Witold Gombrowicz. Fraza gombrowiczowska nadaje jakąś diabelskość tej powieści. Kapuściński drąży język, którym wyrażają się ludzie pałacu - urzędnicy satrapy, upaprani doszczętnie, uświnieni. Grają niewinne owieczki, ale czujemy, że to jest podszyte, brzydko mówiąc, skurwysyństwem. A jak wiadomo, język może kłamać, oszukiwać, bałamucić, zmieniać, tworzyć rzeczy prawdziwe albo fałszywe, wspaniałe albo okropne. Językiem można tak manipulować, tak nim perwersyjnie mielić czy zapętlać, że osoba czarna w gruncie rzeczy się wybieli.

"To się jakoś tak odwróciło, że przyzwoitością było brać, a dyshonorem nie brać".

- Och, to genialna fraza. Genialna. Kapuściński opisał władzę autorytarną, postępującą głupio, kradnącą, zabierającą ludziom możliwości rozwoju. Czyli władzę, która się zamyka w sobie i tworzy "obronę świętej Trójcy". O tym jest ten spektakl, pełen wściekłych aluzji do rzeczywistości.

Aluzyjność nie ciąży panu nadmiernie?

- No, bardzo ciąży. "Cesarz spał w łożu z jasnego orzecha. Był tak drobny i kruchy, że ledwo się go widziało, ginął w pościeli". Wiadomo, że wszyscy zaraz zaczną mówić: "Aaaa, no to chodzi o Kaczyńskiego"! Koniec, kropka. Kolejna sytuacja, w której opowiada się o pomysłach Haile Sellasie, a okazuje się, że to jest czytelna aluzja do budowania dwóch wież i lotniska w Baranowie. Aktualność tego tekstu jest niebotyczna, ale, na miłość boską, nie chciałbym, żeby to się sprowadzało tylko do poziomu kabaretu!

"Dobrotliwy pan wolał złych ministrów".

- Bo pan lubił "korzystnie kontrastować", a wiedział, że nie mógłby korzystnie kontrastować, mając wokół siebie dobrych ministrów. Smaczków językowych, które tak boleśnie albo tak dowcipnie naznaczają rzeczywistość, jest tam masa.

Marian Opania miał wątpliwości, czy "Cesarz" nadaje się na deski teatralne. Czym pan go przekonał do udziału w przedstawieniu, że powiedział: "Poddaję się, możesz zrobić ze mną, co chcesz. Chcesz, żebym tańczył disco polo, trudno, będę kręcił piruety w rytm disco polo"?

- Tańczy w tym rytmie, to prawda.

Do czego to doszło!

- Do czego to doszło, że ta muzyka jest fascynująca dla wielu Polaków, dotarła nawet na szczyty władzy. Przecież piosenki Zenona Martyniuka śpiewa razem z nim prezes Jacek Kurski. Trudno było więc nie uznać, że disco polo trzeba użyć w spektaklu. Wszyscy aktorzy, włącznie - jak mówiłem - z Marianem Opanią, który dopiero w pewnym momencie zostaje wykreowany na cesarza, są w tym przedstawieniu byłymi urzędnikami, którzy brali udział w "zabawie" w dwór. Dawali się korumpować, kradli, wysyłali wojsko do tłumienia demonstracji. To są ludzie utopieni w systemie. Ludzie, jak ich nazywam, z czarnymi podniebieniami - zostali już wyrzuceni z pałacu i się ukrywają. W przedstawieniu próbują jakby na nowo przeżyć własną historię. Następuje seria wzajemnych oskarżeń, obrażeń, w wyniku których "wieczór wspomnień" przemieni się w wieczór ciężkiej traumy.

Polacy to temat dla pana bolesny i śmieszny zarazem. Czy z wiekiem częściej coś pana bawi, czy dręczy?

- Z jednej strony Polska mnie dręczy i przeraża, z drugiej strony jestem w stanie się z niej śmiać, ale to odruch obronny. Myślałem na przykład, że konflikt fraczkowych i kontuszowych z XVIII w. jest już przebrzmiały. Ostatnie lata przekonały mnie jednak, że nadal istniejemy, nawet w sposób jeszcze bardziej radykalny, w świecie historii, w którym kontusz i fraczek walczą ze sobą nie tylko o władzę, lecz także o rząd dusz, o to, jaka będzie Polska. Jeżeli te dwie grupy będą się zżerać ze sobą, dalej będziemy słusznie dostawali w dupę od obcych.

Ślady Sarmatów kontuszowych i proeuropejskich fraczkowych widać też na cesarskim dworze?

- Tak, bo jeżeli "pan nasz popełnił pewną niedogodność", zaczął mianowicie wysyłać za granicę młodych ludzi, to oni zobaczyli, co tam się dzieje, a po powrocie stwierdzili: "Rany boskie, w jakim państwie my żyjemy?!". W związku z tym okazało się, że najlepiej zamknąć się we własnym sosie i stać bez ruchu. Bo każdy ruch coś zmienia. A jak zmienia, to możemy stracić stanowiska, pałac się może rozlecieć. Jan Paweł II mówił, że cieszy się, że Polska jest wolna, ale też ostro napominał, żebyśmy po otwarciu granic nie brali wzorców z Europy Zachodniej. Nie da się nie wziąć. Kiedy się otworzyły granice, weszło dobro, ale weszła też część zła. Zło można nazwać, zwalczyć, ale trzeba dostrzec, jakie korzyści mamy z dobra, i całować los historii, że dał nam ojczyznę, która stoi na własnych nogach. Nawet jeżeli bywa, że co rusz wywracana na opak rzeczywistość nogi nam podcina.

Teatr absurdu jest dobrym kluczem do opisu rzeczywistości?

- W czasach komunizmu, nawet jeżeli spektakl nie był zdecydowanie przeciwko władzy, to był podszyty polityką. Wszystko było polityczne. Stanąłeś w ogonku po cytryny? Wiadomo, uznajesz, że trzeba upokorzyć się wobec władzy. Dzięki znajomości sekretarza komitetu PZPR dostałeś lodówkę? Wiadomo, skurwiłeś się, bo dał ci ten przydział. I tak dalej, i tak dalej. Myślałem, że już nigdy nie będę musiał robić teatru podszytego polityką, ale skoro ona znowu jest tak namolna, że włazi z butami w nasze życie, to dlaczego nie miałoby się znaleźć dla niej miejsce na scenie? "Cesarz" jest przestrogą dla rządzących, nie tylko z obecnej ekipy, ale też dla wszystkich, którzy myślą, że są nieśmiertelni. Wiatr historii wieje w sposób straszliwy. Wywieje nawet tych, którym się zdawało, że są nie do wywiania. Ale narracja autora w tej książce jest specyficzna. Coś opisane serio może równocześnie brzmieć nieomal komediowo.

"Dowcip to niebezpieczna forma opozycji" - czytamy w "Cesarzu".

- Człowiek śmiejący się w gruncie rzeczy broni się przed okropnościami tego świata. Czasem powinno się powiedzieć: "Nie mogę inaczej zareagować na niesprawiedliwość, niż wziąć siekierę albo słusznego kija i iść bronić demokracji, przyzwoitości, praworządności". Czasem emocje są tak silne, że już nie sposób wytrzymać. Ale w tym wypadku autor tekstu daje nam furtkę - otwiera nową przestrzeń. Zobaczcie, to jest absurd. On minie, on zginie, on przejdzie. Śmiech w teatrze broni widza przed tym, żeby nie zwariować.

Zdarza się panu, grając w golfa, myśleć o spektaklu?

- Nie. Właśnie na tym ta gra polega, że człowiek przestaje myśleć o czymkolwiek. Wielka przyjemność. Pięć godzin obcowania z przyrodą. A tu kuropatwa przeleci, a tu sarny, a tu zające, zachód słońca tak piękny, że można oszaleć. Można zrobić 10 km, nawet o tym nie wiedząc. Zmęczyć się i odrodzić. Wszystko w tym sporcie jest jakieś "sprzyczne", jak mówią górale. To fascynujące, że on jest łatwy - bo co to jest uderzyć piłkę? Dziecko wali kijem w piłkę i ma uciechę, że poleciała. I zarazem w jego prostocie zawiera się tak straszna trudność. Golf stresuje, ale równocześnie codziennie otwiera nową bramę. Jest wieczną tajemnicą. Im dłużej gram, tym mniej o nim wiem. Przysięgam. Ale to wieczne niezadowolenie bierze się też z jakiegoś zadowolenia z bycia golfistą.

Sprzeczności ciążą nad panem, bo nawet do życia wybrał pan miejsce, w którym małżonka, Iwona Bielska, życzyłaby sobie umrzeć.

- Ale czy życie nasze nie jest oparte na sprzeczności? Ta sama rzecz brzmi raz czarno, raz biało. Jeśli coś wzrasta, to za chwilę umrze. Nasze postanowienia są dla jednych dobre, dla innych złe, a czasem człowiek w ogóle nie może wybrać - w którą stronę iść, co robić, a może w ogóle nic nie robić? Zaszyć się w lesie? Nie mam pojęcia, czy są ludzie na tyle mądrzy, żeby sobie umieli ze sobą we wszystkim poradzić. Prawdopodobnie teatr jest dla mnie rodzajem terapii. Dzięki niemu dowiaduję się coraz więcej o świecie, ale też o sobie samym. Uwagi, jakie daję aktorom, i próby nazwania rzeczywistości scenicznej bywają dla mnie odkryciem. Nie wiedziałem o tym, że tak myślę, ale teraz to powiedziałem i czasem jestem zaskoczony tym, co wiem. A skąd to wiem? Nie wiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji