Artykuły

Precelek

Przypomniałam sobie te czasy, gdy pracowałam nad teatrem międzywojennym w Wilnie, i zobaczyłam, jak ciekawe i odważne sztuki pisały kobiety, a jak miałką twórczością zajmowali się mężczyźni, i jak bardzo mnie poruszyła ta niesprawiedliwa krytyka, która kobiety-autorki wtedy spotykała - pisze Jagoda Hernik Spalińska w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

W grudniu zeszłego roku udałam się do Berlina, by na zaproszenie pani Jacob z UTP Berlin wygłosić wykład na Uniwersytecie Humboldta. Wymyśliłam sobie tytuł "Zeittheater w Polsce wczoraj i dziś", bo pomyślałam, że to będzie dobre ze względu na polsko-niemiecki kontekst tego zjawiska. Gdy podjechałam pod Uniwersytet na Unter den Linden i znalazłam się pod wskazanym adresem, nogi mi się ugięły w kolanach, ponieważ stałam przed ogromną bramą prowadzącą na ogromny dziedziniec, na którym stał ogromny gmach. Sprawdziłam jeszcze raz adres, ale niestety wszystko się zgadzało. Na miękkich nogach weszłam do ogromnego hallu i patrzyłam chwilę na schody podobne do tych w Zachęcie, tylko trzy razy większe. Ponieważ numer sali, który otrzymałam od organizatorów, był bardzo wysoki, więc, pnąc się z trudem po schodach, miałam nadzieję, że wykład odbędzie się w jakiejś małej salce, że to będzie jednak, jak to mówi profesor Jarosław Gajewski, "cicha msza w bocznej kaplicy". Niestety - gdy odnalazłam salę, było na niej napisane "Sala wykładowa" i taka też się okazała, gdy jeden z organizatorów, pan Fleck, mi ją otworzył. Stanęliśmy obok pulpitu wykładowego i gdy ja, skamieniała, kontemplowałam ekran wielkości domu, w którym mieszkam, i amfiteatralnie ułożoną salę na milion miejsc, pan Fleck pochylony ustawiał parametry na czymś w rodzaju komputera wbudowanego w pulpit, przy którym miałam wygłaszać swój wykład. W pewnym momencie jednak zerknął na mnie, nieruchomo wpatrzoną w wielką salę rozciągającą się przede mną, i powiedział: "Ale dobrze, że pani taka spokojna". Podczas wykładu prezentowałam między innymi materiały, które kiedyś zgromadziłam do mojego tekstu "Rodzaju żeńskiego" drukowanego w latach 90. w "Dialogu" - były to, wyświetlane na owym ogromnym ekranie, cytaty z recenzji sztuk pisanych przez kobiety podczas 20-lecia międzywojennego. Głupie, bezpardonowe uwagi Słonimskiego, Irzykowskiego, a nawet Boya-Żeleńskiego. W pewnym momencie poczułam, że na sali narasta coś nieomal jak agresja na takie traktowanie kobiet, i poczułam się zmuszona by powiedzieć: "prezentuję te teksty nie dlatego, że jestem feministką, bo nie jestem, ale dlatego, że jestem historykiem, a taka właśnie była ta historia". Gdy to powiedziałam, usłyszałam głos pana Flecka: "To pani jest bardzo odważna, że przyznaje się, że nie jest feministką". Oczywiście natychmiast się przestraszyłam.

Gdy siedziałam potem w pociągu, wracając do Warszawy, i szczęśliwa, że mam to wszystko za sobą, pogryzałam pyszne precelki, w które wyposażyli mnie organizatorzy, a które zostały po bankiecie - jako, że wykład poprzedzał otwarcie pięknej wystawy obrazów - zaczęłam rozmyślać. Przede wszystkim zastanowiło mnie, dlaczego podczas wykładu poczułam, że muszę powiedzieć, że nie jestem feministką, i dlaczego pan Fleck nazwał to odwagą. Przypomniałam sobie te czasy, gdy pracowałam nad teatrem międzywojennym w Wilnie, i zobaczyłam, jak ciekawe i odważne sztuki pisały kobiety, a jak miałką twórczością zajmowali się mężczyźni, i jak bardzo mnie poruszyła ta niesprawiedliwa krytyka, która kobiety-autorki wtedy spotykała. Przypomniałam sobie, jak Dorota Buchwald i Agata Adamiecka-Sitek zaczęły cykl "Inna scena" i jak bardzo się cieszyłam, że będzie forum, by tę niesprawiedliwość naprawić. Cieszyłam się do tego stopnia, że podczas kolejnej sesji wyraziłam nadzieję, że z czasem Instytut Teatralny będzie imienia Doroty i Agaty - dziś muszę stwierdzić, że było w tym coś wieszczego. I myślałam dalej o tym, jak użyteczną metodologią była dla mnie krytyka feministyczna i jak bardzo lubiłam z niej korzystać. I jak przestałam jej używać, bo w nauce tak niestety jest, że zrobienie z jakiejś metodologii narzędzia ideologicznego oznacza zakończenie jej etapu naukowego. A potem rozmyślałam o tym, że jeżeli kiedyś odwagą było przyznanie się, że się jest feministką, a dziś, że się nią nie jest, to znaczy, że coś poszło nie tak.

Mój problem polega chyba na tym, że bycie feministką oznacza obecnie branie wszystkiego w pakiecie - jeśli jestem feministką, to muszę się też zapisać do LGBT i być za przerywaniem ciąży. A ja byłam feministką dlatego, że jestem za tym, by każdy był szanowany: kobiety, mężczyźni, osoby LGBT, księża, dzieci - te narodzone i te jeszcze nie. By każdemu dawać prawo do życia, i to do życia w godności, a nie wywyższania jednych kosztem drugich.

To już mój drugi felieton z cyklu "jak zmieniłam zdanie", czyli oparty na osobistej historii pewnej fascynacji i później rozczarowania jej praktycznym wymiarem. Mogłabym napisać jeszcze o jednej sprawie, ale tym razem już nie będę czekać, aż mi ktoś powie "ale jesteś odważna", tylko będę bać się wcześniej i nie napiszę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji