Artykuły

Katarzyna Herman: Mówię moim dzieciom, że świadectwo z piątkami od góry do dołu nie jest najważniejsze

Na maturze pisałam o największym polskim poecie. Nie wybrałam Kochanowskiego, tylko Jeremiego Przyborę. Cytując "Więc rzuć, rzuć chuć", przeplatając Witkacym, napisałam na piątkę. Polonistka wzięła mnie na bok: "Kaśka, ale nie wyskakuj już więcej, bo możesz stracić". Boję się, że szkoła moich dzieci idzie w tę stronę - mówi aktorka Katarzyna Herman.

Katarzyna Herman - ur. w 1971 r., aktorka teatralna i filmowa. Grała m.in. w "Bożej podszewce", "Ekipie", "Paniach Dulskich", "Oszukanych", "Magdzie M.", "Córkach dancingu", "Demonie", "Janosiku", "Wszystko, co kocham", "Płynących wieżowcach", "Pokocie", a ostatnio w "Klerze" (szantażowana dziennikarka Anna Zakrzewska)

KATARZYNA HERMAN: Powiedziałam synowi, że będę rozmawiała z "Wyborczą" o szkole. Ucieszył się i stwierdził, że nauczyciele też się ucieszą. A potem zesztywniał. I spytał niskim głosem: "A jak mnie namierzą?".

ANITA KARWOWSKA: Kto go namierzy?

- PiS, a może osobiście Zalewska? Nie wiem. Musi pani wiedzieć, że jest nastolatkiem i lubi kino sensacyjne. Ale czy naprawdę doszliśmy do tego, że dzieciom przechodzą przez głowę takie myśli? Uspokoiłam go, że tak daleko to jednak nie sięga.

Pani już władzy podpadła. Z grupą aktorów - m.in. Rafałem Królikowskim, Jowitą Budnik, Agnieszką Sienkiewicz - nagraliście manifest "Bruksela nie dla Zalewskiej". Tłumaczycie, czym jest dobra szkoła, ale też mówicie, że kandydatura Zalewskiej do Parlamentu Europejskiego nie ma społecznego poparcia, że minister powinna zostać w kraju i ponieść konsekwencje tego, co zrobiła.

- Gdy okiem aktorki patrzę na Zalewską - zawsze z naciągniętym jak Joker uśmiechem i spojrzeniem, które nigdy nie zdradza myśli i emocji - przypomina mi się aria "Śmiej się, pajacu" z opery Ruggera Leoncavalla.

Pani minister mówi, że jest bardzo dumna z reformy edukacji, którą przeprowadziła. Ale w najważniejszym jej momencie zamierza zniknąć. Ja, kiedy jestem dumna ze swojej roli w filmie czy spektaklu, to idę na premierę i się z niej cieszę. Ona na wrześniowej premierze swojego dzieła być nie zamierza. Czy więc rzeczywiście jest dumna, czy tylko nas nabiera? Bo ja boję się bardzo tego września. Syn, nasze starsze dziecko, kończy właśnie ósmą klasę. Jest w reformę pani Zalewskiej zanurzony po uszy.

To pani też.

- Kiedy zapadła decyzja, że reforma wchodzi w życie, wyszliśmy z mężem z założenia, że będzie trzeba w miarę z wdziękiem przeczekać, za bardzo się nie przejmować, chronić syna. Nie panikować. Ale z dnia na dzień obserwowaliśmy, jak to, co się dzieje ze szkołą, zmierza do absurdu, i wiedzieliśmy, że nie możemy już nie reagować.

Nasze dzieci chodzą do publicznej szkoły. Dla Leona to już trzecia szkoła, bo po drodze była integracyjna i prywatna. Dwa lata temu byliśmy pewni, że pójdzie do państwowego gimnazjum. Ale gimnazja z dnia na dzień zniknęły.

Prywatna szkoła była ciekawym doświadczeniem, dzieci ją lubiły. Dobra kadra, z lepszą niż w publicznej szkole pozycją, poczuciem godności, wyższymi pensjami. Miałam jednak wrażenie, że przez to, że rodzice płacą, wiele rzeczy zamiatanych jest pod dywan. Problemów nie załatwiało się, ale udawało, że ich nie ma, aby nie stracić ucznia. To przynosiło opłakane skutki.

Teraz więc dzieci są znów w szkole publicznej.

W siódmej klasie podręczników dla syna nie było do ostatniej chwili. Nauczyciele nowych przedmiotów z łapanki. Przez pierwsze dwa miesiące syn nie miał nauczyciela angielskiego. Gdy w końcu się pojawił, spóźniał się na lekcje, bo do naszej szkoły przylatywał z poprzedniej.

Program jest przeładowany. Dzieci wstają często na tzw. godzinę zerową, co znaczy, że pierwsza lekcja zaczyna się po siódmej rano. Są zmęczone, niewyspane. Do tego stres, co dalej. Minister Zalewska zapewnia, że miejsc w szkołach średnich starczy dla wszystkich, najwyżej dalej od domu, góra 50 km. Czy naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo te dzieci to wszystko przeżywają? W klasie syna jest chłopak, którego starszy o rok brat jest w ostatniej klasie gimnazjum. Obydwaj będą się bili w tym samym momencie o miejsca w liceach, ale już na starcie ich szanse nie są równe.

Jak radzi sobie pani syn?

- Udaje twardziela, mówi, że da radę. Że "chill", że "luz". Przeważnie nie opowiadam o nim w wywiadach, teraz robię wyjątek ze względu na sytuację. No cóż, nie jest typem kujona. Czasem myślę, że to dobrze. Kiedy był w przedszkolu, to dzieci miały tam taką zabawę, że nazywały się przymiotnikiem zaczynającym się na tę samą literę co imię. Była Miła Małgosia, Sympatyczna Sylwia i nasz syn - Luźny Leon. I to go najlepiej określa. Marzy głównie o tym, żeby jak najszybciej czmychnąć do San Francisco, cieszyć się słońcem i jeździć na desce. Dość dobrze przechodzi testy próbne, bo się nie spina. Ja byłam prymuską i dziś myślę, że niepotrzebnie.

Najważniejsze, co wyniosłam ze szkoły, to paczka znajomych i pasja. Z chemii nie umiem dziś nic, ale pamiętam, jak płakałam nad nią i kilkoma innymi przedmiotami, które przychodziły mi trudniej. Dlatego dzisiaj mówię moim dzieciom, że świadectwo z piątkami od góry do dołu nie jest najważniejsze. Jasne, trzeba wypełniać obowiązki, ale nie musisz być asem ze wszystkiego. Nie cisnę. Chcę, by w miarę możliwości miały swobodne i szczęśliwe dzieciństwo. Wolę dać im więcej luzu, bo liczę, że dzięki temu znajdą swoje pasje i będą je rozwijać.

To jednak możliwe jest tylko wtedy, gdy mają trochę czasu dla siebie, moment, by się ponudzić i pomyśleć, co z tym czasem zrobić. Nie mają wielu dodatkowych zajęć. W zeszłym roku córka chodziła do szkoły muzycznej i na balet. Syn na angielski. Odwożenie, odbieranie - wszyscy szybko poczuliśmy się tym udręczeni. Zaczęliśmy odpuszczać, choćby po to, by zdążyć odrobić lekcje. Teraz więc próbujemy ich wychowywać tak, by szkoła nie była dla nich frustracją.

Zależy nam, by miały czas dla rówieśników. Niech Leon pojeździ na desce i pokopie z kolegami piłkę, a Roma pobawi się na podwórku.

Ale nie ominą was skutki reformy.

- Szukamy liceów mniej obleganych, nie z czołówki rankingu. Przez chwilę braliśmy też pod uwagę technika. Chodziliśmy na dni otwarte, oglądaliśmy strony internetowe. Sama jestem niespełnionym stolarzem i marzyło mi się, by Leon nim został. Ale technika zawodowe, przynajmniej te, które oglądaliśmy, wyglądały smutno i biednie. Nie chciałabym widzieć swojego dziecka robiącego niegustowne meblościanki.

Ja miałam sytuację dużo prostszą, kiedy szłam do liceum. Do wyboru miałam trzy: świetne, średnie i słabsze. Chciałam iść do najlepszego. I poszłam.

Jak pani wspomina szkołę?

- Przykładałam się i mocno przeżywałam, ale umiałam chodzić własnymi ścieżkami. Pracę maturalną z polskiego napisałam o największym polskim poecie. Nie wybrałam jednak Jana Kochanowskiego, tylko Jeremiego Przyborę. Cytując "Więc rzuć, rzuć chuć", przeplatając to Witkacym i innymi ważnymi dla mnie autorami, napisałam maturę na piątkę. A jednak polonistka wzięła mnie na bok i powiedziała: "Kaśka, dostałaś piątkę, bo ta praca była dobra. Ale nie wyskakuj już więcej. Ostrożniej, nie szarżuj, bo możesz przez to stracić".

Boję się, że teraz szkoła moich dzieci idzie w tę stronę jeszcze mocniej. Staram się je przed tym bronić. Nie chodzą na religię, ale są oczywiście w mniejszości. Na szczęście syn ma bardzo dobre zajęcia z etyki, ale w poprzedniej szkole etyka była tak organizowana, żeby nikomu nie chciało się na nią iść, np. w piątek na siódmej lekcyjnej. Koleżanka aktorka, matka dwójki dzieci, serio rozważa emigrację, bo nie chce, żeby jej dzieci przesiąkały w szkole takimi treściami.

Może o to właśnie chodzi w tej reformie? Żeby nie wychodzić poza linię? Żebyśmy wychowali sobie społeczeństwo, które nie będzie już protestowało, bo nie będzie w ogóle wiedzieć, że można myśleć inaczej, że można protestować, że byli tacy, którzy nie godzili się, by siedzieć cicho, że Wałęsa to nie zdrajca, ale bohater.

Ja też bym szła na barykady. Chciałabym rewolucji. Chciałabym, żebyśmy rozwalili ten mur i żeby pojawiła się nowa przestrzeń.

A więc rewolucja.

- Może na początek - solidarność rodziców z nauczycielami? Zgłaszam gotowość do działania! Mogę zbierać podpisy, agitować, gromadzić, głośno krzyczeć, bo umiem krzyczeć. Ale chciałabym, by ktoś nas zgromadził, pokierował nami. Może Barbara Nowacka, którą cenię jako polityka? Bo jej dzieci chodzą do naszej szkoły. Na razie szepczemy tylko po kątach.

Zastanawia mnie, dlaczego to pospolite ruszenie jest takie trudne.

Dlaczego nie jesteśmy solidarni? Z lekarzami, z nauczycielami, ze sobą nawzajem?

- W środowisku aktorskim solidarności nie ma żadnej. Panuje poczucie, że aktora można w każdej chwili zwolnić i zastąpić innym. Nikt nie protestuje. Do tego się już niestety przyzwyczaiłam. A dlaczego nie ma w reszcie społeczeństwa? Nie wiem, ale pocieszam się, że udaje się czasem na małą skalę, np. w kamienicy, gdzie mieszkamy, umieliśmy się zjednoczyć, by obronić interesy wspólnoty.

No tak, ale to było działanie przeciwko konkretnej rzeczy. Czy to znaczy, że musimy mieć wroga, żeby działać razem? Jeśli tak, to teraz go mamy, więc może się uda?

Szkoła pani dzieci będzie strajkować?

- Tak. Bardzo się cieszę z tego strajku. Zastanawiam się tylko, dlaczego dopiero teraz strajkują. Nie jest to walka tylko o pieniądze, chociaż to bardzo ważne.

O co jeszcze?

- O godność, o szacunek. Widzę, że nauczyciele potrzebują wsparcia rodziców, bywają przytłoczeni, bezradni. Programem, problemami z uczniami, ale też samą istotą tego zawodu. Jednego z najtrudniejszych, jakiego można się podjąć. Pracują na emocjach, kształtują ludzi, są za nich odpowiedzialni.

Wiem, jak ten zawód wygląda od podszewki. Znam to przynoszenie do domu zeszytów, klasówek, życie życiem uczniów. Jestem dzieckiem nauczycielskim. Mam sześć sióstr, tata dosyć szybko zrezygnował ze szkoły, by móc nas utrzymać. Mama próbowała pracować jako nauczycielka. Z przerwami na urlopy wychowawcze. Dziś ma haniebnie niską emeryturę. Patrzę więc na ten protest również jako na walkę o prawdę o zawodzie nauczyciela. Uświadomienie społeczeństwu, w jakich warunkach pracują i w jakich żyją. Na temat tego, ile zarabiają, władza kłamie w żywe oczy. Nie dziwię się, że nauczyciele są wściekli.

Pani jest.

- Pewnie! I mam prawo wyrażać swoją opinię - prawo matki, prawo dziecka nauczycieli, prawo obywatelki.

Kiedy reforma wchodziła do szkół, zapytałam w garderobie Teatru Nowego koleżankę, która ma zupełnie inne poglądy polityczne niż ja: "Wytłumacz mi tę reformę. Dlaczego burzymy coś, co dopiero powstało i się sprawdza?". Zapewniała mnie, że to konieczne, że to dobra zmiana. Bardzo szybko skończyłyśmy dyskusję. Dotarło do mnie, że między ludźmi, którzy popierają dzisiejszą władzę, a tymi, którzy jej nie popierają, nie ma szansy porozumienia. Oni czytają - no właśnie, mówię "oni" - swoje gazety, oglądają swoje wiadomości. My mamy swoje. I swoje wiemy.

Co się dzieje w szkole, widzi każdy, kto ma dziś w niej dziecko czy wnuka. Propaganda "Wiadomości" tego nie przykryje.

- Ale musimy się chronić przed rozgrywaniem przez władzę. Widziałam to już przy proteście młodych lekarzy. Moja młodsza siostra jest anestezjolożką, też protestowała, a ja ją bardzo wspierałam. Teraz równie mocno wspieram nauczycieli. Ludzie w obu tych zawodach pracują w bardzo miękkiej tkance. Łatwo ich wbić w poczucie winy, że za protest płacą inni. Wy protestujecie, a pacjenci umierają. Strajkujecie, a dzieci nie mogą zdawać egzaminów. Boję się, że naciskani w ten sposób nauczyciele będą się wycofywali. To nie górnicy, którzy przyjadą, machną i tupną.

Dlatego dziś swoją rolę i innych rodziców widzę w tym, byśmy powiedzieli: Jesteśmy z wami, bądźcie twardzi, wytrzymajcie. Walczycie o coś, co się wam należy.

A jeśli przez strajk egzaminów nie będzie?

- I ja, i Leon wolelibyśmy, by odbyły się w terminie. I bez tego jest mnóstwo chaosu. Ale przeżyjemy. Najwyżej odbędą się trochę później. Rozumiem, że nauczyciele nie chcą krzywdy naszych dzieci. Oni dziś strajkują także dla nich.

Jakiej szkoły chciałaby pani dla swoich dzieci?

- To jak zostanę już tym ministrem edukacji...

Serio pytam.

- Chciałabym, by była podobna do duńskiej. Mam tam siostrę. Pomijając to, że szkoły w Kopenhadze są zwykle w pięknych starych budynkach, są świetnie zorganizowane. Taki drobiazg - szafki, by dzieci nie zabierały do domu podręczników. Nie ma w ogóle prac domowych. Naprawdę myśli się o tym, by dziecku w szkole było dobrze. Po trudnych zajęciach są lżejsze, np. warsztaty manualne, szycie na maszynie. Przerwy na obiad są dłuższe, można zjeść w spokoju. Odpocząć.

Dzieci nie padają ze zmęczenia.

To jakiej odpowiedzialności Zalewskiej pani oczekuje?

- Gdyby to była wojna, to powiedziałabym: może Trybunał Stanu. Ale na razie proponuję - nich stanie twarzą w twarz. W samo południe - jak w westernie. I spojrzy nam prosto w oczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji