Artykuły

Burleskowo-komiksowa "Opera za trzy grosze"

"Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta i Kurta Weilla w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Bardzo lubię Wojciecha Kościelniaka. Kto inny zrobiłby musical z "Chłopów" Reymonta - i to tak, żeby spodobało się Dorocie Masłowskiej? Zrealizowana w Teatrze Jaracza "Opera za trzy grosze" Bertolda Brechta i Kurta Weilla dowodzi, że klasyka może być podana świeżo. Nawet jeśli zabezpiecza ją licencja.

Czytasz ten artykuł, bo masz prenumeratę Wyborczej. Dziękujemy

Postać Mackiego Majchra, głównego bohatera "Opery za trzy grosze", sklejona jest z tysiąca legend londyńskiego półświatka. John Gay, którego "Opera żebracza" była bezpośrednią inspiracją libretta Brechta, opowiadał o Johnie Wildzie, straconym na szubienicy złodzieju, który stał się bohaterem mas (i powieści Fieldinga).

Yellow Bastard i peep-show

Ekscytujący bohaterowie więziennych kalendarzy, które miały pełnić funkcję edukacyjną, ale służyły głównie za skarbnice wielce porywających opowieści o buntownikach poza prawem, tłumnie zaludniali karty powieści i teatralne sceny. I tak postać Moll Rzezimieszek z pikareski Daniela Defoe, który pisywał zresztą reportaże ze słynnego więzienia Newgate, zainspirowana została historią Mary Firt, cross-dresserki, aresztowanej i deportowanej do Ameryki (Thomas Middleton i Thomas Dekker napisali o niej sztukę "Roaring Girl"). Mary Hamilton, osadzona za poślubienie osoby tej samej płci, to nie niesympatyczny Fagin z "Olivera Twista" Dickensa, tylko żywy dowód na to, że można obejść system i żyć, jak się chce.

Miarą popularności plebejskich opowieści tamtych czasów była turystyka kryminalna. Peter Acroyd w biografii Londynu pisze o zwiedzających miejsca zbrodni i peep-show w Whitechapel, gdzie prezentowano woskowe figury ofiar Kuby Rozpruwacza.

Mając świadomość tak bogatej tradycji literatury plebejskiej, Kościelniak postanowił przetłumaczyć Mackheatha i jego świtę na współczesny język kultury popularnej. I to udało się znakomicie. Kościelniak czyta Brechta przez pryzmat komiksów Franka Millera i ich ekranizacji noir ("Sin City"). Komiksowa stylistyka i sztafaż kryminalnej komedii retro znajduje odzwierciedlenie w charakteryzacji postaci (za scenografię i kostiumy odpowiada niezawodna Anna Chadaj). Peachum wygląda jak hippisowski pastor, a pomalowana na złoto twarz (Yellow Bastard!) kojarzy się z posmarowaną samoopalaczem facjatą populistycznego polityka; pewnie Kościelniak o Lepperze nie myślał, ale skojarzenie jest fantastyczne.

Polly to Jessica Rabbit z "Kto wrobił królika Rogera", "żebracy" wyglądają jak wyjęci z "Mechanicznej pomarańczy" Kubricka (i "Rzeźnika" oraz innych filmów z Busterem Keatonem). Scenerię tworzy wyłożona kaflami hala produkcyjna, z gigantyczną maszynką do mięsa. W interpretacji Kościelniaka firma Peachuma, "Przyjaciel żebraka", zjednuje sobie plebs produkcją i dystrybucją hamburgerów.

"Świat jest podły, ludzie źli, a Stwórca w niebie chyba śpi"

W spektaklu Kościelniaka Mackheathem jest Marek Nędza (wreszcie zaczęto wykorzystywać jego potencjał, odkryty przez Seba Majewskiego). To Mackie wyrazisty, może nawet nieco groteskowy, przerysowany na modłę komiksową, pełen energii. Kroku dotrzymuje mu Polly - w tej roli Alicja Kalinowska, wybrana w castingu (jest w zespole Teatru Muzycznego Capitol). To jedyna profesjonalna wokalistka w premierowej obsadzie.

No właśnie: aktorsko świetni są wszyscy (zwłaszcza Peachumowie - Michał Staszak i Urszula Gryczewska, oraz Agnieszka Skrzypczak - gotycka Jenny Knajpiarka; dobrze obsadzono również drugi plan, np. barwny orszak dziwek z Zofią Uzelac i Izabelą Noszczyk), ale tylko Staszczak mógłby śpiewać w musicalach. Ciekawe, jak z rolą Polly poradzi sobie Paulina Walendziak, wschodząca gwiazda Jaracza.

Kierownictwo muzyczne powierzono Michałowi Zarychowi, z werwą zagrali studenci i absolwenci Akademii Muzycznej. Energii dodaje spektaklowi choreografia Krzysztofa Tyszki, który miał sporo zabawnych pomysłów (truchcik policjanta czy pojedynek "dam" w konwencji starcia bokserskiego).

Oczywiście dzisiaj Brecht, z jego pytaniami wprost do publiczności, brzmi zupełnie inaczej niż w międzywojniu. To, co wówczas świeże, dziś nieco zatęchło. Mam wrażenie, że jesteśmy trochę znużeni teatrem politycznym. "Operę za trzy grosze" realizuje się różnie, bo licencja daje miejsce na oddech (np. Paweł Szkotak przesunął miejsce i czas do Berlina ogarniętego kryzysem po II wojnie światowej, a Paweł Łysak przyjął za tło ślub księcia Williama i Kate Middleton, a ze świty Mackiego zrobił dresiarzy). Dzięki komiksowo-filmowej konwencji Kościelniakowi udało się zachować lekkość formy i uciec przed banałem, który wyziera z czytanych serio songów "Że świat jest podły, ludzie źli, a Stwórca w niebie chyba śpi!", a już na pewno, że "człowieka lepiej zabić, niż kupić" (ile już było tych antykapitalistycznych narracji wymierzonych w "bankierów"!).

Czy "Opera" ma dziś potencjał krytyczny? Nie wiem, ale spektakl Kościelniaka pokazał, że wciąż może być podstawą do refleksyjnej zabawy w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji