Artykuły

Teatry Warszawskie

Problemat komedjowy i artystyczny, wysunięty w sztuce Chiarellego, wyrasta ze świadomości o zakłamaniu indywidualnej psychiki, która żyje kosztem tradycyjnego frazesu i wytworzonej przez innych opinji o rzeczach abstrakcyjnych. Już w swojej poprzedniej komedji "Twarz i maska" buntował się Chiarelli przeciw wszelkim konwencjom, którym na imię patos miłości, zdrady małżeńskiej, honoru, obowiązku i t. d. Słowa te, zawdzięczające swą treść innym epokom (przedewszystkiem romantyzmowi), - innym ludziom (bohaterom dramatów klasycznych), - stały się dzisiaj "świstkiem papieru", który odbija się tragicznie albo na miernych inteligencjach albo na egzaltowanych snobach.

Nigdy groźniej nie sprawdzało się powiedzenie Wilde'a o życiu, które naśladuje sztukę, aniżeli w sferze miłości, która nie mogąc się nasycić realizmem przeżywania, w kłamliwej frazeologji szuka natchnienia i uzasadnień. Chiarelli bawi się rozdźwiękami, powstającemi zawsze wtedy, gdy mały i głupi człowiek mówi słowa wielkie i mądre; bawi się również czynami tych ludzi, którzy tak bardzo są zaślepieni szczerością własnego kabotyństwa, że dla gestu nie cofają się przed cierpieniem fizycznem, a instynkt samozachowawczy składają w ofierze instynktowi teatralności, gry i patetycznej retoryki.

Niema w tern ujmowaniu życia przez Chiarellego żadnych elementów natury filozoficznej; autor nie stwarza ze swej tezy ani światopoglądu, ani nie pragnie rozwiązać zawikłań psychiki ludzkiej.

Wystarcza mu, jeżeli przy byle- jakiej okazji zedrze z twarzy tępego donżuana maskę, ukazując nam równocześnie jego bezsilne, łzami zalane oblicze, które zdradza niemoc wobec potęgi przesądu. I to jest w grotesce "Śmierć kochanków" najbardziej interesujące, a napewno najbardziej współczesne. Hrabia Salice i baronowa Belfonte udają przed sobą wzajemnie miłość, upajają się miłostką, skrywaną skrzętnie przed okiem barona Belfonte. Miłość to ani groźna, ani wielka, ani namiętna, raczej miłostka snobów, ludzi przesyconych literaturą, zakłamanych wobec siebie i wobec drugich.

Ale gdy baronowa Belfonte, niewiadomo dlaczego ("tak mi coś strzeliło do głowy") wyznaje swą zdradę mężowi, - kochankowie postanawiają umrzeć. Naprawdę żadne z nich nie pragnie śmierci. Ale ani hrabiemu, ani baronowej jakoś nie wypada przyznać się do tego i inscenizują więc "akt samobójczy ze wszystkiemi szykanami zaczerpniętemi przedpokojowych romansów: kwiaty, szampan, foto, odpowiednie pozy na kanapie, gaz w pokoju, deklamacje o gotowości śmierci.

Ten akt, przeprowadza analizę głupoty, tchórzostwa i niewolniczej zależności psychiki ludzkiej od przesądów i wzorów literackich, jest świetnem świadectwem wnikliwości, wyraźnego intellektualizmu i pogodnego sceptycyzmu. Chiarelli unika tragedji i nie pozwala swoim biednym kochankom popełnić samobójstwa. Jeszcze w porę zjawia się mąż, otwiera okna, cuci nieprzytomnych i wspaniałomyślnie ofiaruje swoją żonę rywalowi. Bić się o kobietę, krzyżować szpady, - to przesądy. Bierz ją sobie, skoro ją kochasz. Ale w tym momencie załamuje się psychologja pseudo-bohaterstwa. Hrabia Salice, nędzny spekulant posagowy, woli ośmdziesięcioletnią kobietę z posagiem, niż swą kochankę bez posagu.

Tak wygląda naprawdę miłość, śmierć i honor w świetle rzeczywistości życia, wyzwolonego z frazeologji poetyckiej. Komedja Chiarellego, będąca groteską tylko w postawieniu charakterów, ale poważnym dramatem w przeprowadzeniu sytuacyj, jest utworem par excellence mózgowym, intellektualnym, psychoanalitycznym. Autor, nie bez poczucia cynicznego humoru, operuje niemal w każdej scenie kontrastami (starość - młodość, miłość - interes, życie - śmierć -

pogrzeb), otrzymując tą metodą doskonałe rezultaty teatralne. Świetną jest para sędziwych, niemal stuletnich, kochanków, których grymasy miłosne, jak trupie gesty upiorów, unoszą się nad tym niezręcznym tańcem kłamstwa miłości i obawy śmierci. Role "umierających kochanków, grali zabawnie i zajmująco P. Dulęba i p. Grabowski. Pani Dulęba była interesująca we wszystkich niemal momentach swej trudnej roli, w której musiała godzić fałszywy patos słowa i gestu z prawdziwem jednak cierpieniem umierającej kobiety; robiła rzeczy ryzykowne, ale nigdy nie przekroczyła linji. Mniej trudu zadał sobie p. Grabowski, który z postaci Salice zrobił kabotyna i głupca.

Bardzo poprawnym był p. Justian, doskonałą parę staruszków stworzyli p. Słubicka i p. Bogusiński, nie zwykle uroczą była p. Skalska. Reżyserja popełniła jednak zasadniczy błąd, wynikający z niezupełnie ścisłej interpretacji myśli autora. Kochankowie chcieli przecież popełnić samobójstwo i byliby je popełnili, gdyby nie przypadek w postaci ratującego męża.

A reżyser cały akt drugi poprowadził w ten sposób, że wszyscy byli przekonani, iż kurek od gazu nie funkcjonuje, a niedoszli samobójcy zasnęli na kanapie pod wpływem kilku flaszek szampana. Akt drugi był nieporozumieniem reżyserskiem.

Pięknie wystawiony w teatrze Polskim "Król Henryk IV" w pomysłowej reżyserji Ordyńskiego był umiejętnie dokonanym skrótem z dwuch dramatów królewskich, z których pozostała właściwie tylko akcja ludowa, czysto komiczna i Falstaffowska. "Król Henryk IV"; stał się w inscenizacji teatru Polskiego Sir Johnem Falstaffem. Teatralnie rzecz biorąc, dokonano najwłaściwszej i najbardziej teatralnej przeróboki, gdyż zaprezentowanie Henryka IV w całym jego historycznym anachronizmie byłoby przedsięwzięciem ponad siły dzisiejszego widza. Obrazy, w których zamknięto historję buffonady i błazeństw Falstaffa oraz fragment z ostatnich dni życia Henryka IV stały pod względem dekoracyjnym i kostiumowym na poziomie dobrych przedstawień teatru Polskiego. Po aktorsku nie wszystko jednak było dociągnięte do wyżyn humoru i szekspirowskiego patosu.

Zelwerowicz jako Falstaff, świetny w masce i pozie, nie wydobył ze siebie tej błazeńskiej wesołości, która postaci Falstaffa zapewniła nieśmiertelność w teatrze szekspirowskim. P. Leszczyński, zawsze szlachetny i panujący nad wierszem, nie mógł rozwinąć swej indywidualności na tle bardzo skreślonego tekstu roli. Z drugorzędnych postaci wspomnieć należy o p. Janeckiej, która wesoło zagrała rolę pazia, p. Warneckim, Małkowskim i Kalinowskim (rekruci), a przedewszystkiem o p. Fritschem w stylowo opracowanej roli Bardolfa. Emil Breiler.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji