Artykuły

Michał Zadara: Jak czytałem "Dziady" niemowlęciu

Prędzej kupię moim dwu synom i córce coś z klasyki dla dzieci niż książkę współczesną. Klasyka to kod, który pomaga zrozumieć świat - pisze Michał Zadara w Gazecie Wyborczej.

Michał Zadara - reżyser teatralny, autor odważnych scenicznych interpretacji polskiej klasyki oraz spektakli dla dzieci zrealizowanych w Nowym Teatrze: "Elementarza" na podstawie "Elementarza" Falskiego oraz teatralnej trylogii na podstawie "Biblii".

Myślę, że to jeden z powodów, dla których człowiek w ogóle zostaje rodzicem: by czytać dzieciom. Mam ich troje: ośmioletniego Beniamina, czteroipółletnią Nelę i półtorarocznego Leona. Wszystkie książki naszych dzieci stoją w bibliotece na długiej półce na ich poziomie, by same mogły po nie sięgać. I wyciągają z niej różne rzeczy.

Czasami Ben wyciąga coś dla młodszych dzieci, a młodsze dzieci coś dla starszych, czego nie są w stanie jeszcze zrozumieć. Ostatnio np. moja córka wyciągnęła książkę "Dziewczynka, która wypiła księżyc", którą jakiś czas temu czytał mój syn. Na okładce jest dziewczynka, wygląda baśniowo, ale książka to brutalne fantasy w stylu Ursuli Le Guin o społeczności, która oddaje najmłodsze dzieci wiedźmie w ofierze, i o dziewczynce, która tę wiedźmę pokonuje. Próbowałem jej czytać, przeskakując aluzje do zabijania, ale uznaliśmy z żoną, że Nela nie ma jeszcze tak rozwiniętego zmysłu odróżniania fikcji od rzeczywistości, i wróciliśmy do kartonowego "Pucia".

Lubię "Pucia", bo to ładne, niewinne historie, na których dzieci uczą się czytać. Ale i tak wolę "Elementarz" Falskiego. Kiedyś uczyłem się z niego ja, potem Ben, teraz uczy się Nela. Podoba mi się, że u Falskiego są od razu wszystkie litery: i małe, i duże, i drukowane, i pisane. I że jest w nim groza, która się kryje pod pozornie niewinnymi zdaniami: "Oni idą do lasu. A po co?". Poza tym wierzę, że piękno języka polega na jego szczególnościach, dziwnościach. Dlatego przykłady słów w "Puciu" wydają mi się za proste. Ale córka go lubi, korzysta, czyta, więc i mnie to cieszy.

Kiedy Ben był bardzo mały, miał kilka miesięcy, przeczytałem mu przed pracą nad spektaklami na głos "Dziady" i "Króla Ducha". Miałem wystawić całe "Dziady", a nigdy wcześniej nie czytałem ich w całości - uznałem, że połączę dwie rzeczy: ja przeczytam wszystkie cztery części, a Ben będzie słuchał pięknego języka. Kolejnym dzieciom już tego nie zafundowałem. Mam wrażenie, że Ben dostał od nas najwięcej takiej edukacji humanistycznej, bo po prostu mieliśmy na to czas. Jak już było dwoje, a potem troje, zabrakło czasu na to, żeby razem usiąść, powiedzieć: "To jest taki wiersz, ja ci go teraz przeczytam, a ty powiedz mi, co o nim sądzisz?". Ciągle jest jakaś awaria, którą trzeba pokonać.

Ale wszystkie nasze dzieci znają klasykę. Przede wszystkim absolutne arcydzieło - "Lokomotywę" Tuwima. Mamy ją w kilku egzemplarzach, poniszczonych, posklejanych taśmą. Ben, gdy miał mniej więcej rok, zrozumiał, że coś jest poezją i że poezja może być fajna właśnie podczas kolejnej lektury "Lokomotywy". A dokładnie w momencie: "Buch - jak gorąco, uch - jak gorąco, puff - jak gorąco, uff - jak gorąco". Teraz Leon przynosi książkę otwartą na tej stronie i każe sobie czytać tylko ten kawałek.

Jest też książka, którą wszystkie dzieci - naprawdę nie przesadzam! - kazały nam przeczytać z tysiąc razy. To "Bobo" Markusa Osterwaldera. Niepozorne książeczki o koszatce w zwykłych, codziennych sytuacjach dobrze znanych każdemu dziecku: a to mała koszatka idzie z mamą na zakupy, a to na basen, a to jedzie do babci.

Najwięcej czyta Ben. Pewnie 40-50 książek rocznie, więcej niż ja. Gdy miał 5,5 roku, wyjechaliśmy na sześć tygodni do Niemiec. Spakowaliśmy "Kamień filozoficzny" J.K. Rowling z myślą, że starczy na cały pobyt. Moja żona zaczęła czytać Benowi od razu pierwszego wieczoru, on już zasnął, a ona czytała do czwartej. Nie mogła przestać. A potem on też kazał sobie czytać dalej. Efekt? Skończyliśmy po trzech dniach. Później babcia dowiozła nam na szczęście "Komnatę tajemnic". To była pierwsza powieść, którą Ben przeczytał samodzielnie.

Ja sam zacząłem czytać na dobre dopiero w liceum. Jedynym ważnym w moim dzieciństwie doświadczeniem lektury był "Książę Kaspian" C.S. Lewisa. Mieszkaliśmy w kamienicy z wysokimi pokojami, gdzie miałem regał sięgający sufitu. Musiałem zetrzeć kurze na wysokiej półce i tam natknąłem się na Lewisa, którego nigdy wcześniej nie dotykałem. Wszedłem po drabinie - byłem w piątej albo szóstej klasie, a więc bardzo późno jednak - wziąłem "Księcia Kaspiana" do rąk i na tej drabinie całego przeczytałem. Nie byłem w stanie go odłożyć, żeby chociaż zejść z tej drabiny!

Ben przeczytał "Opowieści z Narnii" dwa czy trzy miesiące po "Harrym Potterze". U Lewisa każde zdanie jest piękne, wieloznaczne, jest poezją. Wszystko jest skomponowane. A "Harry Potter", mam wrażenie, jest strasznie przegadany, za dużo w nim niepotrzebnych słów. W ogóle szybciej kupię dzieciom coś z klasyki dla dzieci niż książkę współczesną. Bo klasyka to kod, który pomaga zrozumieć świat. + not. Agnieszka Sowińska

Kanon dla dzieci według Michała Zadary:

"Elementarz", Marian Falski, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne

Wydany po raz pierwszy w 1910 roku i wciąż wznawiany

"Pucio uczy się mówić", Marta Galewska-Kustra, wyd. Nasza Księgarnia

Twarde okładki, miłe historyjki, pierwsza lekcja czytania

"Bobo", Markus Osterwalder, wyd. Hokus-Pokus

Niepozorne książeczki o codzienności małej koszatki, całkowicie uzależniające dzieci w wieku około dwóch lat

"Dziewczynka, która wypiła księżyc", Kelly Barnhill, tłum. Marta Kisiel-Małecka, Wydawnictwo Literackie

Piękne baśniowe fantasy dla zaczynających przygodę z tym gatunkiem

Harry Potter, J.K. Rowling, tłum. Andrzej Polkowski, Media Rodzina

Tego tytułu chyba nie musimy państwu przedstawiać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji