Artykuły

"Pasażerka" Weinberga po raz pierwszy wystawiona w Izraelu. To opera o Auschwitz, ale nie o Holocauście

- Cały świat powinien usłyszeć tę operę, bo ludzie zapomnieli dziś o zbrodniach nazizmu, wybierają partie, które sieją nienawiść - uważa dyrektor Israeli Opera w Tel Awiwie, w której odbyła się premiera "Pasażerki" polsko-żydowskiego kompozytora Mieczysława Weinberga wg powieści Zofii Posmysz. O spektaklu pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Dymitr Szostakowicz miał rację - "Pasażerka" Mieczysława Weinberga jest arcydziełem. To jedyna opera o Auschwitz skomponowana sercem i łzami - Weinberg, polski Żyd urodzony w Warszawie, stracił w Holocauście rodziców i siostrę. Przeżył, bo udało mu się uciec przez Mińsk do Moskwy. Tam zmarł w 1996 r. i popadł w zapomnienie. Ale od ponad dekady jego muzyka kameralna, symfoniczna, koncertująca i operowa budzi duże zainteresowanie, zwłaszcza na Zachodzie.

W dużym stopniu przyczyniła się do tego "Pasażerka" i jej kanoniczna już inscenizacja brytyjskiego reżysera Davida Pountneya, który w 2010 r. przygotował sceniczne prawykonanie tego utworu w Bregencji. Tę inscenizację pokazywano później m.in. w Warszawie, Londynie, Houston, Nowym Jorku i Chicago. Tel Awiw jest kolejnym przystankiem "Pasażerki" w podróży po świecie. Następny w Teatro Real w Madrycie w przyszłym roku.

Na ten triumf "Pasażerka" czekała od 1968 r. Powstała wprawdzie na zamówienie Teatru Bolszoj w Moskwie, ale władze sowieckie nie wpuściły jej wtedy na scenę, obawiając się, że publiczność może skojarzyć Auschwitz z łagrami. W Rosji zagrano ją pierwszy raz w 2006 r. w wersji koncertowej, a na scenie dopiero trzy lata temu w Jekaterynburgu w inscenizacji Thaddeusa Strassbergera.

"Pasażerka" w Izraelu to spełnione marzenie Zofii Posmysz

Miesiąc temu odbyła się premiera "Pasażerki" w Staatstheater w Brunszwiku w reżyserii Dirka Schmedinga. Operę reżyserowano też niedawno w Moskwie i duńskim Aarhus. Jednak izraelska realizacja miała szczególne znaczenie.

- Tel Awiw to miasto ofiar i ocalonych - podkreśla reżyser David Pountney. Choć w Izraelu prężna jest dziś emigracja z dawnego Związku Radzieckiego, a ostatnio napływają przybysze z Francji, gdzie pojawiły się antysemickie nastroje, wielu mieszkańców Tel Awiwu to w drugim i trzecim pokoleniu potomkowie polskich Żydów. - Moja babcia śpiewała mi po polsku "Kocham cię, kocham cię szalenie" - mówi mi Shira Raz, mezzosopranistka z Israeli Opera.

"Pasażerka" pojawiła się w Tel Awiwie o 40 lat za późno, bo tamto pokolenie już nie żyje, ale temat nie przestaje być ważny - i dla Żydów, i dla Polaków. - Istotne są słowa jednej z bohaterek: "Czy ludzie będą o nas pamiętać?" i inne zdanie: "Jeśli pewnego dnia wasze głosy zamilkną, wszyscy zginiemy". Dlatego jest ta opera - mówił po premierze Krzysztof Olendzki, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, współproducenta spektaklu.

"Pasażerka" to osobiste świadectwo pisarki Zofii Posmysz, byłej więźniarki obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Bohaterkami jej książki są była nadzorczyni Anneliese Franz i polska więźniarka Marta, alter ego autorki. Po wojnie spotykają się przypadkowo na statku transatlantyckim płynącym do Brazylii, gdzie mąż Anneliese ma objąć placówkę dyplomatyczną. Spotkanie Marty jest dla Lisy wstrząsem, przypominającym jej obrazy z obozowego "Piekła". Anneliese Franz nigdy nie została osądzona. Na podstawie książki Zofii Posmysz powstał w 1961 r. film Andrzeja Munka z Anną Ciepielewską i Aleksandrą Śląską, a później opera Weinberga.

Zofii Posmysz w Tel Awiwie nie było, choć "Pasażerka" w Izraelu była jej marzeniem. Przyjeżdżała na wszystkie wcześniejsze pokazy tego tytułu na świecie, ale teraz ma 95 lat i jest zbyt schorowana.

Inscenizacja Pountneya ze scenografią Johana Engelsa jest znakomita. Miałam okazję oglądać ją dziewięć lat temu w Warszawie, ale tym razem zrobiła na mnie wyjątkowo silne wrażenie, również dzięki wspaniałemu wykonaniu pod dyrekcją Stevena Mercurio.

Anneliese i Walter płyną na statku otoczeni luksusem i czystością, wszyscy ubrani na biało - to kontrast wobec brunatnych mundurów esesmanów i brudnych pasiaków więźniów. Na scenie przenikają się świat luksusu i obozowego piekła - sceny na statku rozgrywają się na podniesieniu, poniżej widać to, co Anneliese upchała na dnie swojej pamięci: prycze w baraku, ściana śmierci, krematoria, tory kolejowe i odstawiony na bocznicę wagon towarowy, z którego wystają ludzkie głowy. To chór więźniów śpiewających żałobną pieśń "Oświęcim".

Pountney po mistrzowsku przedstawia taniec tchórzostwa i konformizmu, jaki odgrywają przed sobą na statku była esesmanka i jej mąż. Zderza to z pełną godności, niezłomną postawą buntowniczej Marty i jej narzeczonego Tadeusza, z cierpieniem i rozpaczą innych więźniarek: Bronki, która w obozie traci wiarę w Boga, Krystyny, Żydówki z Salonik Hannah, młodziutkiej Yvette i Katii.

"Pasażerka" jest śpiewana w wielu językach: po niemiecku, polsku, rosyjsku, francusku - w języku katów i ofiar. Obsada w Tel Awiwie też była międzynarodowa. Wspaniałe role stworzyły Amerykanka Daveda Karanas jako Anneliese, Węgierka Adrienn Miksch bardzo wiarygodna jako Marta niosąca odwagę i pocieszenie innym więźniarkom, ale też Duńczyk David Danholt jako Walter i Morgan Smith jako Tadeusz (jego polszczyzna była prawie bez zarzutu). Niezwykle pięknie zabrzmiała bolesna pieśń Katii w wykonaniu Alli Vasilevitsky, wychowanki Meitar Opera Studio działającego przy Israeli Opera, oraz modlitwa Bronki (oparta zresztą na staropolskiej pieśni maryjnej) w wykonaniu Zlaty Kharshberg, również wychowanki studia.

Izraelska premiera "Pasażerki" w reżyserii Pountneya odbyła się w przeddzień święta Yom Hasho'a, dnia pamięci o Holocauście, który w tym roku przypadł 1 maja. "Pasażerka" nie jest jednak operą o Holocauście. Stąd też wzięły się kontrowersje po premierach w Londynie i Nowym Jorku w 2011 i 2015 r. Na łamach "Jewish Chronicle" i "Tablet" oburzano się, że nie ma w niej Żydów, nie licząc greckiej Żydówki Hannah, która "ma mało do śpiewania", że główną bohaterką jest Polka i katoliczka Marta. W Chicago dziwiono się, że w Auschwitz zabijano nie tylko Żydów. W Londynie nie rozumiano, dlaczego obóz koncentracyjny w ogóle stał się tematem opery.

Pierwsze recenzje po premierze w Tel Awiwie są pozytywne: dziennik "Haaretz" pisze, że dzieło jest wstrząsające za sprawą dramatycznej siły muzyki Weinberga, a "The Jerusalem Post" cieszy się, że "Pasażerka" nareszcie dotarła do Izraela. Z jej premierą zwlekano bowiem sześć lat. Przełom nastąpił, gdy dyrektorem Israeli Opera został Zach Granit.

- Nie ma w tym drugiego dna. To bardzo droga, deficytowa produkcja, na którą nie było stać naszego teatru. Israeli Opera jest tylko w 30 proc. finansowana z publicznych pieniędzy, utrzymuje się dzięki prywatnym subwencjom i sprzedaży biletów - tłumaczy "Wyborczej" Zach Granit. Dlaczego więc ją wystawił? - To wybitne dzieło. Cały świat powinien usłyszeć "Pasażerkę", bo ludzie zapomnieli dziś o zbrodniach nazizmu, wybierają partie, które sieją nienawiść i podział - odpowiada Granit.

Izraelska premiera odbywa się w stulecie urodzin Mieczysława Weinberga, ale też rok po ostrym konflikcie dyplomatycznym między Polską i Izraelem spowodowanym próbą wprowadzenia przez PiS uchwały ws. odpowiedzialności za Holocaust. I miesiąc po wyborach parlamentarnych w Izraelu wygranych przez prawicowo-konserwatywną partię Likud Beniamina Netanjahu.

Jednak gdy wspominam Zachowi Granitowi o kontrowersjach wokół premier w Londynie czy Nowym Jorku, wzrusza ramionami: - Czy przez to, że nie jest to opera o Holocauście, cierpienie milionów zamordowanych Żydów staje się mniej znaczące? Hannah śpiewa przecież o tym, że jako Żydówka nie ma szans na przeżycie, a żółta gwiazda, którą nosi na pasiaku, jest znakiem wykluczenia i śmierci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji