Artykuły

Krystyna Janda choć jest dziś samotna, to daje sobie ze wszystkim radę

Została aktorką właściwie przez przypadek. Już pierwsza poważna rola w "Człowieku z marmuru" pokazała jednak, że ma wielki talent. Gra w filmie, teatrze i telewizji. Nic dziwnego, że dziś nazywa się ją... "polskim dobrem narodowym".

KRYSTYNA JANDA

Polska aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Urodziła się w 1952 roku. Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Zadebiutowała już w czasie studiów w dramacie "Trzy siostry" w Teatrze Telewizji. W latach 1976-1987 była aktorką Teatru Ateneum w Warszawie. Największą popularność przyniosły jej jednak kinowe role w filmach Andrzeja Wajdy. Zaczęło się od "Człowieka z marmuru", potem był "Człowiek z żelaza" i "Kochankowie mojej mamy". Za rolę w filmie "Przesłuchanie" otrzymała Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, a za rolę w filmie "Zwolnieni z życia" - Srebrną Muszlę w San Sebastian. W 2000 roku odbyła jedną z największych tras teatralnych w historii polskiego teatru "Sto twarzy Krystyny Jandy". W ciągu dwóch miesięcy zagrała 48 spektakli w 8 największych miastach Polski. Dziś jest szefową dwóch teatrów w stolicy - Polonii i Och-Teatru. Ma na swoim koncie również płyty i książki.

Choć w ostatnich latach poświęciła się prowadzeniu dwóch własnych teatrów, wreszcie powraca na duży ekran. Występ w "Słodkim końcu dnia", który właśnie wchodzi do kin, to jej pierwsza główna rola od czasu "Tataraku" sprzed ponad dekady.

- Uważam, że jestem za dobrą aktorką, żeby nie grać. Jestem w formie. Umiem opowiedzieć niektóre rzeczy tak, że to widza dotyka. (...) Oczywiście, ktoś mógłby mnie zastąpić, ale interpretacja różniłaby się od mojej. Chcę rozmawiać moimi rolami z ludźmi. Chcę ich uczyć empatii, wrażliwości na innych i na świat. (...) Żal by mi było z tego zrezygnować - deklaruje w "Pani".

*

Jej dziadek był Czechem. Przyjechał do Polski, aby w Starachowicach budować fabrykę samochodów. I został. Tam też poznali się i pobrali jej rodzice. Tata pracował jako inżynier, a mama - jako ekonomistka. Z czasem postanowili się przeprowadzić do Warszawy. Tam okazało się, że nie mają zbyt wiele czasu dla swoich dwóch córek.

- Byłyśmy z siostrą klasycznymi dziećmi z kluczem na szyi. Rodzice pracowali i się uczyli, byli cały czas zajęci, dlatego nam też wymyślali dużo zajęć, żebyśmy się nie nudziły i nie przychodziły nam głupoty do głowy. Na dole w naszym bloku była biblioteka miejska, źródło naszego szczęścia. Przeczytałyśmy z niej z siostrą chyba wszystko - wspomina w "Wysokich Obcasach".

Rodzice zorganizowali cały szereg zajęć dla swoich pociech: mała Krysia uczyła się czterech języków, grała na fortepianie i chodziła na balet. Tak naprawdę najbardziej spodobały się jej jednak lekcje rysunku. Dlatego postanowiła zostać malarką.

Rodzice zapisali ją więc do szkoły plastycznej.

- To było niezwykłe liceum, które budowało osobowości, nie ograniczało nas w żaden sposób. I myślę, że to bardzo zaprocentowało.

Właściwie wszyscy ci ludzie są kimś: architektami, grafikami, malarzami, designerami - opowiada w "Gali".

*

Kiedy po maturze przyszło do wyboru studiów, Krysia nie była zdecydowana. Koleżanka poprosiła ją, aby towarzyszyła jej na egzaminie do warszawskiej szkoły aktorskiej. Niestety: nie powiodło się jej. Ponieważ dziewczynie zaschło w gardle, nie potrafiła zaśpiewać przed komisją. To rozjuszyło Krysię.

- Wkurzona stanęłam przed komisją i powiedziałam, że to jest skandal, żeby po dwóch godzinach czekania kazać komuś śpiewać. Wtedy usłyszałam: "A może pani by chciała zdawać?". "Ja? Wykluczone!". W komisji siedzieli pan Rudzki z panem Bardinim i robili sobie ze mnie zabawę na całego. Na koniec powiedzieli jednak poważnie, żebym próbowała i zdawała.

I tak zasiali ziarno - śmieje się w "Playboyu".

*

Choć powszechnie uważa się, że zadebiutowała w "Człowieku z marmuru", tak naprawdę najpierw pojawiła się w... "Czarnych chmurach". Była akurat na letnim obozie studenckim, kiedy okazało się, że tuż obok powstają zdjęcia do pamiętnego serialu. Cała akademicka brać pojawiła się więc na jego planie, aby zagrać tłum wieśniaków. To jednak dopiero Andrzej Wajda uczynił ją sławną, powierzając jej rolę w swym przełomowym filmie.

- Moją rolę można było zagrać po prostu jak dziennikarkę, ale Wajda chciał, żebym zagrała Antygonę, Fedrę, Medeę. Pamiętam też premierę i wszystko, co się dookoła działo. Te tłumy w kinach, histeria. Okropne recenzje pisane ewidentnie na rozkaz. (...) Oszołomienie i przyspieszony kurs historii Polski i patriotyzmu - wspomina.

Po wielkim sukcesie "Człowieka z marmuru", rozpoczął się najgorętszy okres w życiu aktorki. Krystyna kręciła po trzy filmy rocznie i występowała w tylu samych spektaklach teatralnych. Dzięki temu stała się najpopularniejszą aktorką swego pokolenia. W międzyczasie związała się z kolegą ze studiów - Andrzejem Sewerynem. Owocem tego związku była urodzona w 1975 roku córka pary - Maria. Ze względu na zawodowe obowiązki Krystyna nie miała jednak czasu na jej wychowanie.

- Całe życie miałam matkę, która prowadziła mój dom, wychowała nasze dzieci, wszystko mi zdjęła z głowy. Ja przychodziłam i pytałam, co będzie na obiad. W życiu nie robiłam zakupów, w życiu nie sprzątałam, na litość boską, jakie ja miałam łatwe życie! - wszyscy robili wszystko, żebym mogła sobie spokojnie grać - mówi w "Wysokich Obcasach".

Po rozstaniu z Andrzejem Sewerynem aktorka poznała operatora filmowego - Edwarda Kłosińskiego. Para tak sobie przypadła do gustu, że w 1981 roku wzięła ślub. Z czasem okazało się, że oboje wspaniale uzupełniają się w pracy i prywatnie.

- Przysłowiowa jest anegdota o tym, jak kręciliśmy trudną scenę

w "Tristanie i Izoldzie", to była krótka czerwcowa noc, wielu aktorów i statystów na planie i trudne sceny, kiedy zaczęło świtać, Edward wołał: "Nie da się już, Krysiu, kręcić nocy, zrozum, nie da się!", a ja zrozpaczona krzyczałam: "Da! Musi się dać! Kręć! Jak kochasz, to kręć!". I nakręcił! - wspomina aktorka w "Playboyu".

Szesnaście lat po urodzeniu Marii, gwiazda zdecydowała się ponownie na ciążę. Tak na świat przyszli jej dwaj synowie - Adam i Jędrzej. Krystyna zajęła się dziećmi i na prawie trzy lata zniknęła z zawodu. Kiedy zdecydowała się powrócić, skoncentrowała się na teatrze. I wzięła sprawy w swoje ręce - uruchomiła swoją fundację i najpierw otworzyła Teatr Polonia, a potem - Och-Teatr. Dzięki temu nie narzeka dzisiaj na brak pracy. To pozwoliło jej otrząsnąć się po przedwczesnej śmierci męża, który odszedł po ciężkiej chorobie w 2008 roku.

- Kiedy umierał mój mąż prawie 10 lat temu, dwa lata po wspólnym stworzeniu Fundacji, powiedział do mnie: "O ciebie się nie martwię, ty sobie dasz z tym wszystkim radę". No i cóż... staram się - podsumowuje w "Gali".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji