Artykuły

TEATR. OBRONA KSANTYPY (Teatr Polski)

Sztuka Morstina jest owocem ze szlachetnego drzewa, ma rzadką pełnię zalet. Na dnie wyczuwa się opokę kultury antyczno-chrześcijańskiej, na powierzchni dochodzi do głosu niepokój współczesności. To nie jest poetycki żart, jak podsuwa jeden z krytyków. (Oczywiście w pewnym sensie każda twórczość jest żartem splatanym naturze, przekomarzaniem się wyobraźni z bytem), To nie żart, to przeżycie, głębokie przeżycie pisarza, szukającego kluczu do antynomii świata, przeżycie wyrażone w nieco estetyzującej, monumentalnej formie.

Dzieło nasuwa porównanie z marmurem. Da się w nim wyróżnić wielobarwne żyły wielorakich zagadnień, ale razem stapiają się wszystkie w materiał szlachetny, godny dłuta Fidiasza. Z jakąż swobodą porusza się myśl pisarza wśród przeciwieństw nagromadzonych w sztuce: Sokrates i Ksantypa, filozof i sekutnica, działacz i rodzina, mądrość i polityka, szczęście osobnicze i odpowiedzialność społeczna. Główną cechą tej sztuki jest bogactwo planów, wielorakość przekrojów, różnorodność sprawdzianów.

Morstin nie ucieka przed żadnym nieporozumieniem, przeciwnie, wychwytuje. To i owo można zarzucić sztuce Morstina, ale nigdy ciasnotę horyzontów. Ma przytem szczególny dar takiego ustawiania zagadnień, że nie tracąc wyrazistości konturów sublimują się, oczyszczają z cech przypadkowych, uciekają w świat idei. A przy tym nie tracą kontaktu z życiem.

W sztuce Morstina są czujemy to - obecne wszystkie dręczące zagadki ludzkie i wszystkie wypowiedzi, jakie nadała na nie filozofia, historiozofia i psychologia od Sokratesa do Freuda. Filologowie nie mogą nic zarzucić zawartości sztuki. Nawet pamiętający tak dobrze (z autopsji) starożytną Helladę prof. Zieliński wypowiedział słowa pochwały. "Realia" dobrane z wielkim znawstwem, wskrzeszają epokę Peryklesa wyjątkowo konkretnie.

Ale widzenie poetyckie sięga głębiej, w sferę pojęć, w język, w obyczaje ówczesnych ludzi. To udało się Morstinowi lepiej, niż wybitnemu pisarzowi włoskiemu Panziniemu w jego powieści o Ksantypie. Teatr podparł tę wizję świetną sztuką dekoratorską i kostiumami p. Roszkowskiej, ale nic by to nie pomogło, gdyby pisarz nie dotarł do rdzenia epoki, nie odczuł jej kształtów moralnych.

Tak przygotowawszy teren Morstin podejmuje mit Sokratesa. Tytuł sztuki mówi nawet zbyt mało. Obrona Ksantypy jest tylko jednym z wielu motywów, tak jak diagnoza społeczno - psychologiczna zdrady Judasza jest tylko fragmentem treści dramatu Rostworowskiego. Morstin nie ma nic wspólnego z modnymi persyflażami historycznymi, szukającymi w tym sukcesu, że stawiają tradycyjny sąd na głowie i byle jaką podpórką zapewniają mu chwilową równowagę. Obrona Ksantypy wynika tu nie z programowego założenia weryfikacji legend, ale jak gdyby mimowoli, z natury rzeczy, przez sam fakt podjęcia sprawy Sokratesa w jej społecznym wymiarze.

Nie cieszcie się więc, piękne panie, zasługujące na miano "ksantyp", że w sztuce Morstina znajdziecie rozgrzeszenie. Autor prowadzi swą bohaterkę drogą tak wysokich prób, tak wysubtelnia jej uczucie, tak rozświetla rozum, że w końcu Ksantypa wydaje sarna na siebie wyrok potępienia, a ściślej już nie na siebie lecz na ksantypizm, tj. terrostryczny stosunek do życia, na ten bunt pierwiastka ziemskiego przeciw surowemu, chłodnemu światłu, jakie dostrzec mogły oczy starożytności, przebijając się ku chrześcijańskiej, radosnej i świetlistej syntezie.

Morstin nie waha się przeprowadzić w sztuce hierarchię wartości. To odróżnia go od dominującego dziś typu pisarza, zadawalającego się mnożeniem wątpliwości z nieodpowiedzialnością dziecka, które porozrzucało zabawki i pozostawiło pokój w nieładzie. Korzystając z tych wzorów, mógł Morstin doprowadzić Sokratesa i Ksantypę do dwu sprzecznych póz, zakreślić nad nimi znak zapytania i kazać nam wybierać. Ale pisarz wolał wziąć na siebie ryzyko sędziego. Nie zataił przed nami żadnych racji Ksantypy, upomniał się o prawa jej ciała, wskazał na jej niepotrzebną nędzę (gdy filozof ucztuje z bogaczami), wstrząsnął nas nawet losem dzieci, wytaczając najcięższe przeciw Sokratesowi oskarżenie: złego ojcostwa. Prowokował umyślnie nasze poczucie sprawiedliwości, nasz humanitaryzm, dostarczał żeru kpiarstwu. Ale z drugiej strony umiał wzbudzić taki szacunek dla rzeczy wiecznych, przejąć nas tak wielkością myśli Sokratesa, zarysować przed nami tak porywające horyzonty, że- jak Ksantypa - przyjmujemy rozstrzygnięcie bez szemrania, z wewnętrznym ukojeniem, z wiarą w jego moralną prawidłowość.

Reżyser P. Wierciński zaniknął sztukę żywym dwazem, przepojonym nastrojem oczekiwania. Sokrates i Ksantypa kamienieją w pomnik, on przenikliwym wzrokiem stara się rozedrzeć zasłonę, oddzielającą jego myśli do ostatecznej prawdy, ona z miłością śledzi promienie jego oczu. Jest to znakomity przekład reżyserii ideowej, nie tylko fachowej. Zresztą w całym przedstawieniu p. Wierciński daje liczne dowody, że nie zadowala się obmyśleniem takich czy innych gierek, ale pragnie dotrzeć, do istoty utworu, ukazać go w określonym wymiarze ideowym.

Gdyby był skłonił autora do skrócenia niektórych scen, zwłaszcza w akcie pierwszym i trzecim, scen z niewolnikami, pomyślanych dowcipnie jako potoczna repryza sokratyzmu, ale odwracających uwagę widza od głównego tematu, byłby mógł jeszcze plastycznej wyłożyć naczelną myśl pisarza. W każdym razie jest to wybitne osiągnięcie reżyserskie. Nie rezygnując z żywości, barwności i realizmu widowiska, nie tuszując dowcipnych choć może zbytecznych aluzji do współczesności. dając się aktorom wygrać dowoli, umiał p. Wierciński stworzyć na scenie atmosferę, w której stajemy się podatni na sokratycznego dajmonimia, w której budzi się i rozwija metafizyczny zmysł u najprzeciętniejszego nawet nabywcy biletu teatralnego.

P. Wierciński znalazł znakomitych wykonawców ról głównych w osobach pp. Modzelewskiej i Woszczerowicza. Większą zasługę zdaje się mieć p. Woszczerowicz, rola Sokratesa ma bowiem z natury rzeczy większe obciążenie, niż rola Ksantypy. Artysta musi przede wszystkim przybrać maskę zgodną z wyobrażeniem Sokratesa, a prześwietloną takim pięknem wewnętrznym, żeby postać nie była fizycznie odrażająca. Musi dalej głos zaopatrzyć w tony, mogące oddać mądrość filozofii perypatetycznej bez sugestii ględziarstwa. Wreszcie sam autor spotęgował te trudności, każąc Sokratesowi wykonywać ryzykowny taniec.

Z tych wszystkich niebezpieczeństw wyszedł p. Woszczerowicz doskonale, w niektórych scenach świetnie. Ksantypa nie ma wzorów swej sylwetki fizycznej. Panzini podaje ją np. za kobietę brzydką, inni autorzy nic nie wiedzą o jej urodzie. P. Modzelewska miała więc zupełną swobodę, zresztą także jeśli idzie o sylwetkę duchową Ksantypy. Postać wyszła uroczo. Piękna kobieta okutana w łachmany, rwąca się nieśmiało do życia, ale hamowana iracjonalnym uczuciem do starca, którego nie rozumie, ale w którym przeczuwa wielkość - to wszystko wygrane było z wzruszającą prawdą. Przy tej parze bledną inni aktorzy, życzliwie jednak trzeba wspomnieć o inteligentnej grze p. Kondrata, Żabczyńskiej, Wilamowskiego, Niczewskiej, Żeleńskiego i Butkiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji