Artykuły

Niech żyją apokryfy

Muszę szczerze przyznać, że obawiałem się wszystkiego: wizyty w dawno nieodwiedzanym miejscu (kościele) oraz wizyty w miejscu i czasie szczególnie dramatycznym (Nowosielski powiedziałby: ociekającym krwią), czyli w okresie Wielkiego Postu - o widowisku pasyjnym "...a jednak nadzieja..." w kościele pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Katowicach, pisze Radosław Kobierski w miesięczniku Śląsk.

Samej pasji również zacząłem się bać, kiedy zrozumiałem, że nie wysłucham ani "Mateuszowej" Bacha, ani "Łukaszowej" Pendereckiego, ani "Janowej" Arvo Parta, tylko będę miał do czynienia z pasją jako widowiskiem słowno-muzycznym. Wolę, kiedy kanon pasyjny w Kościele katolickim przedstawia się ewangelicznie jeden do jeden, z podziałem na amatorskie głosy i bez szczególnej dramaturgii.

Obawę budził tytuł przedstawienia i, last but not least, fakt, że za sterami tego muzycznego widowiska miał zasiąść Józef Skrzek, a świetnie pamiętam, że ostatni zasłyszany przeze mnie w kościele projekt muzyczny, który zrealizował, pozostawił niedosyt. Tak się jednak złożyło, że moment po momencie, chwila po chwili, moje obawy zaczęły topnieć. Raz, że kościół w Szopienicach wcale nie okazał się, jak zdarza się nowoczesnym bryłom, makabryłą. Tak zewnątrz, jak i w szczególności we wnętrzu.

Dwa - za architektonicznym minimalizmem podążał minimalizm sceniczny. Na szczęście nie mieliśmy do czynienia z widowiskiem, ale właściwie z medytacją na temat pasyjny. Dość odważną, trzeba zaznaczyć, bo odległą momentami o lata świetlne od dogmatycznych wykładni i po-p-religijnej symboliki.

Miłosz Markiewicz, scenarzysta widowiska, oraz odpowiedzialny za inscenizację Zbigniew Wróbel zadbali, żebyśmy otrzymali opowieść niechronologiczną, ekumeniczną i niekanoniczną. Medytację pasyjną oparli nie tylko na fragmentach Genesis (stworzenie Ziemi, mit o wieży Babel i zniszczenie Sodomy), ale oddali ją w ręce tych, którym zazwyczaj pasja odmawia prawa głosu albo ogranicza je do minimum: Piłat przemówił niemal jak V procurator Judei Michaiła Bułhakowa, Judasz okazał się absolutnie immanentną częścią boskiego planu (ekonomii zbawienia) i był to skrajnie inny Judasz od tego, którego kukłę katolicka tradycja pozwala poniewierać na ulicach polskich wsi i miasteczek, nocna straż rzymska przemówiła jakoś inaczej, bardziej po naszemu, po ludzku po prostu.

Chór ewangelicki Jubilate Deo dziewięćdziesiąt procent pieśni wykonał w oryginalnym hebrajskim, w czym zbliżył się do ideału (jeśli uznać za ideał aramejską "Pasję" Gibsonową). Aktorzy Teatru Śląskiego robili, co mogli, żeby nie brzmieć jak profesjonalni aktorzy Teatru Śląskiego, a zarazem jak naturszczycy. Nie było tu wielkich popisów w stylu Wielkiej Improwizacji - choć monolog Piłata i Judasza chwilami do tej dramaturgii się zbliżał. Ale też nie było jakiejś klęski. Aktorska naturalność stanowiła dobry kontrapunkt dla kostiumowego naturalizmu.

Gdyby oczywiście pójść dalej, zaryzykować bardziej, a nawet tylko pozostać w obrębie narracyjnej logiki, należałoby te wszystkie ciuchy jerozolimskie zdjąć, suknie i tuniki, turbany i sandały, wyjść "na scenę" we współczesnych ubraniach. Bo przecież nie teksty kanoniczne były wygłaszane przez aktorów, ale współczesne apokryfy. Wiele w nich było odwołań do aktualnych doświadczeń i dzisiejszej wrażliwości. Skoro więc można było do współczesnego widza, który jest odbiorcą współczesnym wyłącznie ze względu na metrykę, a w istocie cały oddany już sprawom przeszłym, kierować taki niejasny, momentami nawet rewolucyjny, bo kwestionujący zarówno ikonografię, jak i podważający pewne stałe, niezmienne punkty religijnej wyobraźni przekaz, cóż szkodziło pokazać tego człowieka właśnie tak, jak dziś się prezentuje i wygląda?

A może kostiumy miały właśnie osłabić wymowę apokryfu? Osłabić oskarżający nas ton monologu Piłata, ironię Judasza, opór Abrahama? Bo przecież jeśli my, widzowie, patrzymy na kostium historyczny, od razu uznajemy pewną konwencję. Jasne - potrafimy bardzo głęboko przeżyć opowiadaną historię, ale spektakl jest tylko spektaklem. Niczym więcej. Zostawiamy sacrum w miejscu, w którym sacrum przebywa od wieków i wracamy do swojego profanum. Oczyszczenie trwa krótko. Za krótko.

Tymczasem twórcy tej pasyjnej medytacji o nieoddającym skali kontrabandy tytule próbują przedstawić pasję nie jako historię męczeńskiej śmierci Jezusa, ale wpisują ją w szerszy, kosmogeniczny kontekst i raczej opowiadają historię człowieka. A w zasadzie historię ludzkiej samotności.

Bohaterowie tej medytacji nie tylko wadzą się z Bogiem, próbują również podważyć naszą pozycję, opartą na jakichś niejasnych mitach i przeświadczeniach o naszej wyjątkowości. Opór patriarchy Izraela, rzymskiego namiestnika w oddalonej i znienawidzonej prowincji i żydowskiego intelektualisty to nie tylko element ich sporu z Bogiem (w tej apokryficznej wersji), ale również sporu ze współczesnością. Być może nawet wyraz naszego gniewu i lęku, którego nie potrafimy, jako wierzący, wyartykułować, ponieważ w tej tradycji religijnej zabrano nam wszelkie narzędzia do artykulacji. A zwłaszcza prawo do wyrażania gniewu. Nawet jeśli to tylko i wyłącznie gniew z powodu "milczenia Boga" (żeby nie wspomnieć o bardziej rażących sprzecznościach).

Zapytacie, czy to wszystko wydarzyło się w nieco ponadgodzinnej pasji w kościele katolickim? Tak. Nie wszystko było tak wyraziste i oczywiste od razu. Mam wrażenie, że spektakl zaczął pracować wiele godzin później. Kiedy zacząłem sobie uświadamiać "skalę" wydarzenia, wielkość tego klina wbitego w sam środek tradycjonalistycznej, pasyjnej wyobraźni.

Co istotne, za tym doświadczeniem literacko-apokryficznym podążała również muzyka. Zarówno w wykonaniu chóru ewangelickiego, jak i Józefa Skrzeka. Ich wpływ na formę całego spektaklu nazwałbym znaczącym i subtelnym. Muzyka nie zdominowała przedstawienia, ale w sposób dyskretny go ilustrowała; czasem bardziej dosłownie (Jubilate Deo), innym razem z większą dozą autonomii, bardziej metaforycznie (Józef Skrzek). Stanowiła coś w rodzaju łącznika między przeszłym a współczesnym. Między hebrajskim i polskim. Między językiem i znaczeniem przekazu ewangelicznego i apokryfu.

---

Widowisko pasyjne - "...a jednak nadzieja...". Scenariusz: Miłosz Markiewicz, inscenizacja: Zbigniew Wróbel. Kościół pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Katowicach, 12 kwietnia 2019 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji