Artykuły

Ukraiński Hamlet w rzeźni o końcu Europy

"Hamlet" Williama Shakespeare'a w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Polsko-ukraiński "Hamlet" to największe wydarzenie tego sezonu w Teatrze Polskim w Poznaniu. Spektakl Mai Kleczewskiej imponuje rozmachem i skalą, kusi obietnicą czegoś nowego, wyrwania się z ram tradycyjnego teatru i wiecznego zajmowania się Polską w Polsce. Czy tej obietnicy dotrzymuje?

Na pewno jest efektowny. Rozgrywa się w wystylizowanej na nieco orientalny zamek Elsynor przez Zbigniewa Liberę okazałej przestrzeni poznańskiej Starej Rzeźni. Widzowie podążają za aktorami, krążąc wokół nich jak wokół eksponatów w galerii. Każdy dostaje słuchawki, na których, wybierając jeden z trzech kanałów, może śledzić jeden z kilku równoległych wątków akcji. Wreszcie, na afiszu obok polsko-łacińskiego "Hamleta" jest cyrylica, tymże alfabetem zapisane są także nazwiska części obsady. Sam Hamlet to wyłoniony w castingu ukraiński aktor Roman Łucki.

Ale jakie ma tu dramaturgiczne znaczenie to, że Hamlet jest Ukraińcem, że gra go ukraiński aktor, trochę po polsku, trochę po rosyjsku i ukraińsku? Że Gertrudą, matką Hamleta-Ukraińca, jest szukająca zapomnienia w alkoholu, sfrustrowana i znudzona dworem Rosjanka (ekspresyjna Alona Szostak), a ojczymem - flegmatyczny Polak Klaudiusz, grany przez Michała Kaletę. Że Ukraińcami jest trupa aktorów, których Hamlet angażuje do przedstawienia historii zabójstwa swego ojca? Zresztą - fakt, że "demaskatorski" spektakl, który ma ujawnić knowania nowego króla-zabójcy, nawet nie irytuje tych, w których jest wymierzony, powodując jedynie pobłażliwy uśmiech i wzruszenie ramion - stanowi jeden z wyraźniejszych komunikatów spektaklu. Dzisiejsi złoczyńcy na szczytach władzy nie boją się demaskacji nawet wyrażonej wprost, a co dopiero aluzyjnie zawoalowanej w sztuce.

Być może podstawowego znaczenia "ukraińskości" tego "Hamleta" nie należy szukać w samym przedstawieniu, a w całej sytuacji wokół niego. W geście dostrzeżenia, że żyjemy w kraju coraz bardziej wielokulturowym, gdzie Ukraińcy są wyraźnie widoczną, drugą co do liczebności grupą narodowościową - naszymi współmieszkańcami. Gest ten może wybrzmiałby mocniej, gdyby zaangażować do tytułowej roli aktora należącego do diaspory ukraińskiej w Polsce, a nie gwiazdora ukraińskich komedii romantycznych.

"Hamlet" bez Hamleta?

Przedstawienie Kleczewskiej to trochę "Hamlet" bez Hamleta. Duński książę grany przez Łuckiego ginie w tłumie podobnie jak on pogubionych postaci. A jeśli czymś się wyróżnia, to nie wrażliwością, a psychopatyczną skłonnością do przemocowych i autorytarnych zachowań. Katuje swojego przyjaciela Horacja - tu sparaliżowanego młodzieńca na wózku inwalidzkim, z trudnościami z artykulacją - próbami nauczenia go monologu "Być albo nie być"; słynny wywód jest tu nie tyle przejawem głębi refleksji, co agresywnie narzucaną innym obsesją. Wreszcie, przejmująca Ofelia - Teresa Kwiatkowska, aktorka koło sześćdziesiątki - jest tu przede wszystkim ofiarą przemocy księcia.

Teatr Kleczewskiej żywi się nadmiarem śmiało posuniętym do granicy kiczu. Czego tu nie ma? Jest młodociany nauczyciel sportowej szermierki, jest wykonująca emocjonalną choreografię równolegle do akcji dramatu tancerka Kaya Kołodziejczyk, są przedstawiciele różnych pozaeuropejskich kultur i narodowości w roli milczących statystów, którzy jakby czekają na swoją kolej do wejścia na scenę. Jest i wątek edypalnej fascynacji Hamleta matką. Jest otwierający i zamykający przedstawienie monumentalny chór melorecytujący do smyczków fragmenty z "Hamletmaszyny" Heinera Muellera z wieńczącym: "Byłem Hamletem (...). Mój dramat już się nie odbędzie. Za moimi plecami buduje się dekorację. Wznoszą ją ludzie, których mój dramat nie interesuje, dla ludzi, których nic on nie obchodzi. Mnie on również już nie interesuje".

Teatr Brooka na sterydach

Mimo całej galeryjnej otoczki mamy do czynienia wciąż z linearnie, z grubsza "po bożemu" wystawioną sztuką Szekspira - od początku do końca, choć część scen rzeczywiście rozgrywa się symultanicznie. Zarazem tempo spektaklu jest na tyle wolne, a rytm wielu scen tak rozwlekły, że można spokojnie śledzić kilka wątków jednocześnie. Tekst w przekładzie Barańczaka przeplatany jest fragmentami mających chyba wzmacniać emocje improwizacji. Akcja sztuki w adaptacji Kleczewskiej i dramaturga Łukasza Chotkowskiego nie zmienia się, ale emocjonalny wydźwięk działań postaci zostaje podkręcony kosztem językowych gier.

Nowy poznański "Hamlet" przypomina legendarny teatr Petera Brooka, tyle że na sterydach. Zniknęło to, co nawiązywało do koncepcji "teatru ubogiego". Został niezbyt urefleksyjniony, ale bardzo efektowny multikulturowy koktajl wzmocniony atrakcyjną technologią.

"Mam prawo do tej ziemi" - w finale mówi zbiorowy Fortynbras, złożony z Hindusa Mandara Purandare, Gamou Fall z Senegalu i Flaunnette Mafy pochodzącej z rodziny polsko-południowoafrykańskiej. Wchodzą między trupy władców i dworzan triumfalnie, w pełnej energii, która ma być chyba w założeniu "dzika", synkretycznej, taneczno-muzycznej sekwencji. Kultura zachodnia bankrutuje skompromitowana, dosłownie zabija się we wzajemnej podejrzliwości i intrygach. Samobójstwo Europy zastąpionej przez kolonizowane kiedyś przez siebie narody - to stary, reakcyjny topos, częsty u cywilizacyjnych pesymistów, jak Spengler czy Witkacy. Tutaj ten kres ma być chyba wyzwoleniem, ale wciąż pozostaje w granicach "starej" wyobraźni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji