Artykuły

Sonia Bohosiewicz: Panowie, chcemy zarabiać tyle co wy

- W nowym serialu zaproponowałam stawkę, jaką mają mężczyźni. I co? Szukają innej aktorki - mówi aktorka Sonia Bohosiewicz.

- Zakończono ze mną rozmowy. Zmieniono mnie. Nikt ze mną nawet nie negocjował. Zapytałam kolegów ostatnio, jak się czują z tym, że mają wyższe zarobki. Usłyszałam, że zaczynamy być nieprzyjemne i zrzędliwe. Inny powiedział: Jak byście były na naszym miejscu, też nie chciałybyście zmian - rozmowa z aktorką Sonią Bohosiewicz.

Natalia Waloch: Po twoim wpisie na Instagramie koledzy jeszcze mówią ci "cześć", czy mijają cię na korytarzu ze spuszczonym wzrokiem?

Sonia Bohosiewicz: Nie zauważyłam, żeby ktoś spuszczał wzrok. Wręcz przeciwnie, jeden z kolegów powiedział, że wprawdzie rozumie mój wpis, ale uważa, że jest za ostry. Zarzucił mi, że wrzucam wszystkich do jednego worka.

Mówimy o wpisie, który opublikowałaś po tym, jak Weronika Rosati opowiedziała w "Wysokich Obcasach" o przemocy w swoim związku.

- Byłam na kobiecym spotkaniu u Patrycji Woy-Wojciechowskiej. Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach i w pewnym momencie wywołano ten temat i temat akcji #MeToo. Nagle posypały się nazwiska - nazwiska czasem nawet znanych i lubianych, a jednak przemocowców.

Przytoczyłaś kilka usłyszanych tam opowieści o tych, którzy bili, wystawiali na kilka godzin zimą na balkon, przykuli do kaloryfera na kilka dni czy też regularnie dawali w łeb przez kilkanaście lat. Co się robi z taką wiedzą?

- Niestety, nic.

Dopóki ofiara sama nie chce zgłosić tego przestępstwa na policję, jedyne, co ci pozostaje, to podać jej chustkę i pożyczyć puder pod oko.

Pamiętam, jak kiedyś znajoma zaczęła się spotykać z pewnym panem. Mój mąż, który go znał, poprosił: "Czy mogłabyś zadzwonić do niej i ostrzec, że ten pan bije kobiety?". Nie znałam jej aż tak dobrze, ale jednak zadzwoniłam. Niestety, to nie wystarczyło. Nie uwierzyła i dopiero po kilku latach ostatecznie się oswobodziła.

Rozmawiałam jakiś czas temu z osobą, która zawodowo pomaga ofiarom przemocy. Mówi, że aktorki wyjątkowo nie chcą się do takich doświadczeń przyznawać publicznie, bo to murowana utrata ról. Możesz zapomnieć o graniu silnych, przebojowych czy uwodzicielskich kobiet.

- Z aktorką przyłapaną przez paparazzich w sytuacji romansowej zrywa się kontrakty reklamowe, bo najważniejszy jest nieskazitelny wizerunek kobiety. W latach 50. w Stanach właściciele wytwórni filmowych nakazywali aktorom gejom brać ślub, by nie stracili męskości w oczach kobiet. Kobiety gwiazdy kina nakłaniali do usunięcia ciąży, bo kobieta matka traci seksapil. To dziwisz się, że przemoc stygmatyzuje? Przecież taka aktorka będzie miała na sobie stygmat bitej żony.

W poście, o którym mówimy, padł pomysł zrobienia listy bijących mężczyzn. Naprawdę byłaś gotowa siec mieczem sprawiedliwości? Czy był to odruch bezsilności z powodu sytuacji, w jakiej są kobiety?

- Zawsze mam odwagę stanąć po stronie prawdy, ale przecież wiem, że nie można publikować takiej listy bez twardych dowodów i ujawniać w mediach cudzych tajemnic bez zgody ofiary. Pomysł listy "panów, którzy biją" był gorzkim dowcipem rodem z westernu, plakatem w stylu "poszukiwany żywy lub martwy". Niestety, nie powstanie taka lista. Ofiary nie chcą ujawniać przemocy, bo się boją - boją się, że spotkałoby je dokładnie to, co dziś spotyka Weronikę, czyli podważenie ich wiarygodności.

Ty napisałaś do Weroniki: "Wierzymy ci".

- Dane są takie, że znakomita większość ofiar, które mówią, że były bite, mówi prawdę. Nie rozumiem, dlaczego miałabym jej nie wierzyć. A w ogóle, i przede wszystkim, to nie my mamy rozstrzygać, czy ona mówi prawdę czy nie, od tego jest sąd. Przypuszczam, że jeśli Weronika zdecydowała się ujawnić swoją historię, to znaczy, że ma na to dowody, bo jeśli nie, to przecież czeka ją proces o zniesławienie.

Ale tym, co mnie naprawdę rozwścieczyło, jest to, że słowa Weroniki podaje się w wątpliwość tylko dlatego, że ktoś jej nie lubi. Jak można rozważać czyjąś wiarygodność, kierując się tym, czy osoba ta budzi naszą sympatię czy nie.

Czyli co? Tych, których nie lubimy, można bić? Okradać? Robić im inne złe rzeczy?

Jakże rączo galopujemy w stronę kuriozalnego Lepperowskiego "czy można zgwałcić prostytutkę?".

Zastanawiam się, co czują inne bite kobiety, widząc tę nagonkę na Weronikę. Ja na ich miejscu pomyślałabym: oj, lepiej siedzieć cicho, i tak mi nie uwierzą, a jeszcze dowiem się o sobie takich rzeczy, które trudno będzie zapomnieć.

Zwróć też uwagę na coś innego. Wszędzie piszą: wsparcia Rosati udzieliły taka, taka i taka, a zaatakowały ją taka, taka i taka. A o mężczyznach nic, mężczyźni milczą. Żaden nie powiedział ani słowa, czy jej wierzy, czy jej nie wierzy. Trzymają się z daleka. Tak jakby to była jakaś kobieca sprawa. "Suczki się pokłóciły". Mężczyźni są gdzie indziej. To nie ich problem i dla nich to w ogóle nie jest problem.

Złości cię to?

- Rozwściecza. Mężczyźni uważają, że są lepsi od kobiet i więcej im się należy. Oczywiście, patrząc na globus, my, Polki, jesteśmy i tak w niezłym miejscu, zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że gdybym urodziła się mniej szczęśliwie, to może nie mogłabym bez zgody męża otworzyć konta w banku.

Napisałaś też niedawno, że masz po kokardę podwójnych standardów dla kobiet i mężczyzn.

- Pijany mężczyzna to rozkoszny łobuziak, pijana kobieta to szmata. On jest uwodzicielem, ona dziwką. Jeśli dojrzała kobieta zwiąże się z młodym chłopakiem i uczyni go prezesem jednej ze swoich spółek, mówimy: "Co za rozpustna zdzira i biedny, wykorzystany chłopiec". Ale kiedy biznesmen bierze sobie dziewczynę, chodzi z nią do łóżka, a potem daje jej firmę w prezencie, to on jest fajny, wspierający. A ona jest zdzirą, która go wykorzystała.

Co gorsza, tak to postrzegają nie tylko mężczyźni, ale też kobiety. Zmiany w myśleniu potrzebujemy wszyscy.

W socjologii istnieje pojęcie ruchomych szklanych schodów: nawet tam, gdzie jest więcej kobiet, nawet w zawodach typowo kobiecych to mężczyźni awansują i zajmują kierownicze stanowiska, bo również kobiety widzą w nich liderów.

Są narzędzia, by to zmieniać, np. parytety. Wiadomo, że to ustalenie jest sztuczne. No sztuczne. Ale czasem trzeba na siłę zaburzyć dotychczasowy porządek. Potem się sprawdza, czy społeczeństwo już pewne rzeczy przepracowało i czy można usunąć tę protezę.

Ale ja rozumiem ten opór mężczyzn wobec zmian. Obecna sytuacja jest im na rękę.

Prawda jest taka, że oni siedzą rozparci, my siedzimy niewygodnie, a ławeczka dłuższa nie będzie. Abyśmy usiadły wygodnie, oni muszą się po prostu przesunąć.

Myślisz, że się w końcu przesuną?

- To jest trudny, żmudny proces dla wszystkich. Myślimy utartymi ścieżkami, bo tak jest dla nas bezpiecznie i z punktu widzenia ewolucji jest to bardzo mądre. Dlatego zmiany następują powoli. Kiedy w Ameryce czarni zaczęli mieć takie same prawa jak biali, to nadal niektórym trudno było to przyjąć, i to nie tylko białym, ale czarnym również.

Myślę, że nieraz czarny cofał się przed wejściem do kawiarni dla białych, choć już mógł tam wejść. Prawo gwarantowało mu równość, ale umysł nadal był zniewolony nierównością.

Dlatego też powoli, powoli dojdziemy do tego, że kobiety są równe mężczyznom.

W Polsce nawet bardzo powoli. Jesteśmy do bólu konserwatywni.

- No wiesz, żyjemy w kulturze katolickiej, a katolicyzm nie jest w czołówce awangardy zmian społecznych. Dużo szybciej dokonują się te przemiany w Skandynawii. Socjologowie upatrują źródła tego sukcesu w protestantyzmie. I dlatego tam kobiety zarabiają już prawie tyle samo co mężczyźni i częściej niż u nas sprawują funkcje kierownicze.

Funkcje kierownicze to kasa. To też cię wkurza, głośno mówisz, że masz po kokardę zarabiania mniej niż koledzy.

- Bo mam. W tej samej agencji aktorskiej jest trójka moich znajomych: aktorka i dwóch moich kolegów aktorów. Pomimo że panowie mają o niebo mniejsze osiągnięcia aktorskie niż ona, to jednak ona zarabia od nich mniej.

To ta, która wysłała ci zapłakane zdjęcie?

- Nie, inna. Ta, o której mówisz, przysłała mi swoją fotografię z podpisem: "Moje pamiątkowe zdjęcie tuż przed Dniem Kobiet, kiedy dowiedziałam się, że dyrektorka teatru zaproponowała mi stawkę prawie dwukrotnie niższą niż mojemu koledze z o wiele mniejszym CV i doświadczeniem".

Kiedyś w dyskusji od kolegi aktora usłyszałam taki oto argument: "Nie dziwcie się, dziewczyny, że zarabiamy więcej. Są badania, że widzowie chętniej oglądają mężczyzn". Wyobrażasz to sobie?

Nawet scenografki zarabiają w filmie mniej niż panowie scenografowie. A przecież nikt nie ogląda scenografów, tylko efekt ich pracy.

Wczoraj zakończyłam rozmowy o udziale w bardzo dużym serialu. Moja menedżerka zaproponowała, na moją zresztą prośbę, stawkę, jaką w tym serialu mają mężczyźni.

I co?

- Zakończono ze mną rozmowy. Zmieniono mnie. Szukają innej aktorki. Nikt ze mną nawet nie negocjował.

Żartujesz.

- Nie, nie żartuję i oni też nie żartują. Rozumiem, że gdybym zażądała miliona za dzień zdjęciowy, to na ich miejscu zerwałabym negocjacje, powiedziałabym: "Padło pani na głowę", i odłożyłabym słuchawkę. Ale ja zażądałam po prostu takich pieniędzy jak moi koledzy. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że nie mam takich osiągnięć jak koledzy, nie przepracowałam tylu lat, nie zrobiłam tego czy tamtego. To wszystko jest bardzo relatywne. Możemy bez końca rozmawiać o liczbie nagród, popularności, followersach, klikalności i lajkach. O tym, jak sława wpływa na sprzedaż.

Tak tłumaczono, dlaczego Matt Smith grający drugoplanową rolę królewskiego małżonka w "The Crown" dostaje więcej pieniędzy niż obsadzona w głównej roli królowej Elżbiety Claire Foy. Bo on wnosi do produkcji sławę i prestiż.

- Tak. Ona jest młodziutką, zdolną aktorką, która podpisuje kontrakt na 300 dni zdjęciowych, a on wnosi sławę i prestiż w 30-dniowej drugoplanowej roli jej męża. I ja się z tym zgadzam.

Mówię o czymś innym: weźmy pięć najwyższych stawek kobiet aktorek w Polsce, dodajmy je do siebie i podzielmy przez pięć. Uzyskamy wtedy średnią najwyższą kobiecą stawkę aktorską w Polsce. I przeprowadźmy to samo obliczenie na stawkach najwyżej opłacanych aktorów. I porównajmy wyniki. Mogę się z tobą założyć, że męska stawka będzie wyższa o jedną trzecią od kobiecej.

Różnica w zarobkach mężczyzn i kobiet w Polsce to 17-20 proc.

- W show-biznesie jest jeszcze większa. A przecież idziemy do sklepu i na półkach nie wiszą dwie ceny - inna dla mężczyzn, inna dla kobiet.

Z czego twoim zdaniem to wszystko wynika?

- Ze złego pojęcia ról matki i ojca. Hillary Clinton opowiadała o wytycznych w sprawie urządzania gabinetu. Jeśli mężczyzna się do niego wprowadza, to radzi mu się, żeby koniecznie postawił na biurku zdjęcie z rodziną, które będzie mówiło o jego odpowiedzialności.

Natomiast kobiecie się to odradza, bo fotografia rodzinna na jej biurku będzie stwarzała wrażenie, że ona nie podoła obowiązkom, gdyż rodzina ją rozproszy.

Mężczyzna jest postrzegany jako ktoś, kto na rodzinę nie musi przeznaczać czasu, ale świadczy ona o jego statusie społecznym.

Takie zdjęcie jest jak odznaka sprawności w harcerstwie. Dla kobiety w tej sytuacji rodzina to garb, zjadacz czasu i konkurencja dla firmy. I póki mężczyźni "nie przesuną się na ławce", nie przejmą swojej części odpowiedzialności za dom, rodzinę, nic się nie zmieni.

Wyliczono, że kobieta poświęca o dziewięć godzin tygodniowo więcej na opiekę nad dziećmi i prace domowe niż mężczyzna, co w konsekwencji daje trzy miesiące w roku pełnoetatowej pracy! Wychodzi na to, że zarabiamy mniej, a do tego jeszcze w domu mamy więcej obowiązków niż mężczyzna.

Są też wyliczenia Komisji Europejskiej, że luka w płacach kobiet i mężczyzn jest taka, jakby od 26 października do końca roku kobiety pracowały za darmo.

- Czyli - biorąc to w cudzysłów - wciąż jesteśmy robotnicami w tym ulu. Panowie! Chcemy zarabiać tyle co wy.

Usłyszysz, że kobieta to niepewny pracownik, bo rodzi i chodzi na zwolnienia na chore dzieci.

- Dlatego ojcowie muszą zacząć brać zwolnienia na chore dzieci, przewijać je, robić im kanapki, chodzić na wywiadówki. Wtedy nie będziemy musiały trzymać swojego zdjęcia rodzinnego w szufladzie, będziemy mogły dumnie postawić je na biurku, bo nareszcie zacznie ono mówić: mogę utrzymać rodzinę, mogę być na stanowisku, bo jestem w partnerskiej relacji z ojcem moich dzieci.

Myślisz, że mężczyźni zrozumieją naszą sytuację?

- Jestem przekonana, że zmiany są nieuchronne. Dziś już nie mieści się nam w głowie, że plantator bawełny trzymał 20 osób i kazał im codziennie uprawiać swoje pola za darmo. Tak samo kuriozalne wydają nam się poradniki dla żon z lat 50. każące im przyczesać włosy przed przyjściem męża do domu, mówić ściszonym głosem, podawać kapcie i obiad w eleganckiej sukience. Już teraz nasi mężowie zachowują się inaczej niż ich ojcowie.

Myślę, że za 50 lat ich wnuki będą zdumione, że dziadek kiedyś nie chciał wychowywać dzieci, pomagać babci w domu i uznawał za naturalne to, że kobietom płaci się mniej.

Niestety, panowie, to jest trochę tak, jakbyście nadal trzymali niewolników na plantacji.

Może nie 20, ale już tylko dwóch. Mniej nam płacicie - bo co? Bo tak się utarło? Ludzie!

Tak jak powiedziałaś, mężczyźni muszą przesunąć się na tej naszej przysłowiowej już ławce, ale kobiety muszą przestać uważać się za gorsze i chcieć wygodniej usiąść.

- Kiedyś rozmawiałyśmy z dziewczynami o podróżach, opowiadałam o swojej samodzielnej wyprawie do Azji. Nikt akurat wtedy nie mógł ze mną pojechać, więc pojechałam sama. I tu padło przedziwne pytanie: "Mąż ci pozwolił?". Po pierwsze, dlaczego miałby mi nie pozwolić? Po drugie, dlaczego, u licha, miałabym go pytać o zgodę? Oczywiście pytamy siebie z mężem, co kto kiedy robi, żeby ustalić domową logistykę, ale nikt niczego nie warunkuje zgodą drugiej osoby. Nasz układ jest przyjacielski i przez to partnerski. Nikt nie ma prawa weta.

A może potrzebujemy męskich rewolucjonistów? Takich, którzy pierwsi powiedzą, że to, co się dzieje, nie jest OK? Emma Stone mówiła, że zdarzyło się jej, iż koledzy obniżali sobie gaże, by ona mogła dostać taką stawkę jak oni. Chciałam spytać, czy to w Polsce możliwe, ale po twojej minie widzę, że nie.

- Serio? To fantastyczna historia! Mnie coś takiego dotychczas nie spotkało. Za to zdarzyło mi się usłyszeć od kolegi: "Jak wy byście były na naszym miejscu, też nie chciałybyście zmian".

To może powinnaś zacząć pytać kolegów, jak się czują z tym, że mają wyższe zarobki?

- A wiesz, że zapytałam o to ostatnio? Usłyszałam, że zaczynamy być nieprzyjemne i zrzędliwe. Padł nawet cierpki dowcip: "Słuchaj, to podaj numer konta i przeleję ci pieniądze". Dowcip wprawdzie mało śmieszny, ale skutecznie zamyka ci usta.

Gdyby znalazł się taki aktor rewolucjonista, który zachowałby się jak koledzy Emmy Stone, chyba wtedy inni musieliby pójść jego śladem, bo stałoby się jasne, że naprawdę nie wypada już "trzymać niewolników".

Dlaczego w Polsce nie wypaliło #MeToo na taką skalę jak w Hollywood? Nie pojawiły się aktorki opowiadające o nadużyciach w branży.

- Nie wiem, przypuszczam, że to kwestia skali. Nasze pagórki są niższe niż wzgórza Hollywood. Jak w "Niemoralnej propozycji": większe pieniądze, większe pragnienia, większe żądze, większe nadużycia.

A co myślisz o zarzutach wobec aktorek, które się odsłoniły, że to hipokrytki i szmaty, bo poszły do łóżka dla kariery, a teraz nagle zgrywają ofiary?

- To tak, jakby oskarżać Marilyn Monroe, że dawała się wykorzystywać przez producentów. Taki był cały system. Oczywiście, zawsze można powiedzieć: trzeba było nie ściągać majtek, pożegnać się z aktorstwem i iść zasuwać przy taśmie w fabryce. Spójrzmy jednak na to szerzej, przecież te, które szły do łóżka i zrobiły karierę, to garstka. Wyobraźmy sobie, ile tam było takich dziewczyn, które szły do łóżka i tej kariery nie zrobiły. To jest właśnie ten ujawniony w #MeToo ohydny system: wabienie obietnicą, mamienie, manipulacja.

I to jest problem - należy się skupić na tym, że cała ta machina polega na wykorzystywaniu kobiet, którym oferuje się pracę za seks, a nie na tym, czy jakaś aktorka poszła do łóżka i czy to jest moralne, że ujawnia to dopiero teraz. I gdyby nie to, że tych kilkadziesiąt wielkich aktorek, ryzykując utratę dobrego imienia, postanowiło wyjawić jednak ten sekret, nadal hollywoodzka komnata Sinobrodego byłaby tajemnicą.

Kto tego nie rozumie, niech sobie porówna: praca aktorki w Hollywood zaczęła być jak towar spod lady w PRL-u. Kilku dostawało za łapówkę, a reszta słyszała, że nie ma.

Widzisz, jak często roztrząsamy kwestię wiarygodności i moralności ofiar, zamiast rozmawiać o sprawcach?

- To jest ta sama dyskusja, która się teraz toczy wokół ofiar molestowań księży po filmie "Tylko nie mów nikomu" braci Sekielskich albo wokół ofiar Michaela Jacksona po obrazie "Living Neverland". Ludzie roztrząsają: czy rodzice molestowanych chłopców wiedzieli, ale zostali przekupieni podróżami, prywatnymi samolotami, czy naprawdę byli kompletnie nieświadomi? Zarzuca się tym dorosłym już dzisiaj chłopcom: dlaczego mówią o tym dopiero teraz? Mnie w ogóle nie interesuje, czemu teraz, a nie 15 lat temu. Interesuje mnie proceder, któremu ci ludzie, całe te rodziny byli poddani. Czy chętnie, niechętnie, nieświadomie czy półświadomie - to rzecz drugorzędna.

Znów nie mówimy o sprawcy, manipulatorze, tylko o ofierze: a może chciałeś, a przecież wziąłeś odszkodowanie. No i co z tego? Nawet jak wziął, to nadal jest ofiarą. Mówmy o sprawcy, nie o ofiarach!

Życie nie jest czarno-białe. W filmie o Jacksonie jest historia o chłopcu z chorobą nowotworową, być może również molestowanym. Oglądając, pomyślałam sobie: masz chore dziecko i oto jest bardzo bogaty pan, który się z nim zaprzyjaźnia. I być może to oznacza szansę na leczenie. I czujesz, że może coś jest nie tak, ale z drugiej strony jest szansa. Co zrobić? Co ja bym zrobiła?

Jest taka wspaniała opowieść z "Dzienników" Gombrowicza. Leży sobie na plaży rozleniwiony, jest szum morza i nic więcej. Nagle patrzy, a na piasku leży żuczek, który się przewrócił. Leży tym swoim chitynowym pancerzykiem w dół, macha odnóżami i Gombrowicz widzi, że macha coraz słabiej. Myśli: zaraz się wykończy, to słońce wyciągnie z niego ostatnie kropelki i tak małej ilości wody w jego ciałku. Bierze patyk i go odwraca. Żuczek uratowany pobiegł gdzieś, pewnie do swojej żuczej rodziny, a na Gombrowicza spływa dobro. Myśli: jakim jestem wspaniałym człowiekiem, uratowałem istnienie!

Dobro wypełnia mu serce, a wtedy o metr dalej widzi następnego żuczka majtającego nóżkami. Odwraca go, ale potem widzi następnego i następnego, więc wstaje i zaczyna ratować całe żucze jestestwo. Obraca je i obraca, i obraca, robi się wieczór, a tych żuków są setki, miliony i on wie, że musi kiedyś powiedzieć: "Dość!". Ale kiedy? Który żuk będzie pierwszym żukiem nieuratowanym?

Zadręcza się, lecz nagle staje obojętnie i mówi: "No, dość tego". I wraca do domu.

Świat nie jest prosty. Trudno oceniać kategorycznie innych ludzi, ich intencje, chęci, zaangażowanie w pomoc i motywy.

Mówię: Marilyn Monroe - i wszyscy widzimy piękną, głupiutką blondynkę z przymrużonymi oczami, rozchylonymi czerwonymi ustami, w białej sukience unoszonej przez powiew wiatru z kratki wentylacyjnej metra. Jakże się mylimy. Przygotowuję teraz płytę z jej piosenkami, przy tej okazji dużo o niej czytałam. Wyłoniła mi się postać zupełnie innej kobiety. Kobiety, która z tym stereotypem walczyła całe życie. Mało kto wie, że u szczytu sławy zerwała kontrakt z firmą producencką i przeniosła się do Nowego Jorku. Tam studiowała aktorstwo w Lee Strasberg Actors Studio.

Ciągle myślimy o niej jak o zabawce mężczyzn, a to ona była pierwszą na świecie, która stworzyła firmę producencką założoną przez kobietę - Marilyn Monroe Productions.

A wiesz, że za rolę w "Mężczyźni wolą blondynki" dostała o wiele mniejszą gażę niż brunetka Jane Russell? I w dodatku, podczas gdy Russell miała własną garderobę, ją malowano ze statystami. Pewnego dnia Marilyn stanęła na środku studia, tupnęła nogą i wykrzyczała: "Chcę mieć swoją garderobę! W końcu w tytule filmu jest, że mężczyźni wolą blondynki!". I wywalczyła tę garderobę.

Co każe mi spytać o kobiecą solidarność.

- Bywa jednak, że w męskim świecie kobiety zaczynają grać na męskich zasadach.

Ale mam piękny przykład kobiecej solidarności z życia Monroe. Otóż pewnego razu zadzwoniła do właściciela klubu Mocambo i obiecała mu, że jeżeli pozwoli wystąpić Elli Fitzgerald, której nie chciano wpuścić na scenę z powodu koloru skóry, to ona usiądzie w pierwszym rzędzie i będzie tam siedzieć przez cały tydzień jako żywa reklama klubu. I dotrzymała słowa.

***

Sonia Bohosiewicz - aktorka, ur. w 1975 r. na Śląsku. Po dziesięciu sezonach w Starym Teatrze w Krakowie przeniosła się do Warszawy. Zagrała w ponad 90 produkcjach filmowych, telewizyjnych i teatralnych (m.in. "Rezerwat", "Excentrycy", "Wojna polsko-ruska", "7 uczuć"). Laureatka kilkunastu nagród, w tym Orła oraz Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Autorka i producentka spektakli i koncertów. Jako instagramowa Leniwa Żona niedawno wydała książkę. Zaangażowana w działania społeczne, współpracuje z fundacją Dajemy Dzieciom Siłę

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji