Artykuły

Epickie show

"Black Spring" Compagnie Heddy Maalem na XVI Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Malta w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Po "Święcie wiosny" Compagnie Heedy Maalem - niezbyt fortunnie zderzającym kulturę europejską i afrykańską - nie mogłam się doczekać "Black Spring". Spodziewałam się "czerni" w czystej postaci. Ale ona - okazuje się - nie istnieje.

Pierwszy spektakl tej grupy widzieliśmy w Poznaniu - nomen omen - wiosną. Wtedy wpisanie afrykańskich (choć mieszkających we Francji) tancerzy w muzykę Strawińskiego wzbudziło we mnie poważne wątpliwości. Ruch, który zaproponował Maalem, był jak próba podporządkowania wybuchającego właśnie wulkanu dokładnym regułom: wybuchnij w górę, teraz na boki, a teraz zastygnij. Żywiołowość, naturalność, transsowość afrykańskiego tańca wpisywana tam była w szalenie precyzyjną muzyczną partyturę jakby siłą, gwałtem - zupełnie zresztą niepotrzebnie. Wulkan chciał się nawet poddać, ale nie był w stanie: rozpierała go naturalna energia. Najciekawiej, najbardziej wiarygodnie wypadły te fragmenty, w których tancerze pozostawieni sobie oddawali się improwizowanej, spontanicznej ekspresji. Próby łączenia afro dance z modern dance, porządkowanie ich w symetryczny, niemal klasyczny w swej estetyce baletowy rysunek raziły mnie sztucznością i "kalekością".

Tamten spektakl zwieńczał afrykańską trylogię Maalema. Tymczasem "Black Spring" ją rozpoczyna. Choreograf tym razem ucieka się do poczucia humoru, groteski, pastiszu. Rozciągnięty do półtorej godziny epicki show (to chyba najwłaściwsze słowo na określenie konwencji tego spektaklu) na temat stereotypów dotyczących Afryki (przede wszystkim tańczącej Afryki) mógł momentami bawić; jak wariacja, w której z czystego afro przechodzi się do parodii klasycznego baletu; jak dowcipne obrazki, pokazujące obecność afrykańskiego tańca w popkulturze; jak wzięte w cudzysłów prezentacje tańca etnicznego. Mógł też poruszać jak fantastyczne sola poszczególnych tancerzy. Ale były momenty, kiedy drażnił tymi samymi grzechami, co "Święto wiosny". I były momenty, kiedy po prostu nużył kolejnymi sekwencjami opartymi na bieganiu w kółko, kolejnymi przebierankami: garnitury, spodenki, sukienki, spódnice, kapelusze...

Czyżby miała to być "Historia afrykańskiego tańca i postrzegania go przez resztę świata" podana w pigułce? A może zapis procesu dochodzenia do ostatniej sceny, w której każdy z członków zespołu "znajduje" (przynajmniej na tę chwilę) swój indywidualny, osobisty ruch? Być może. Bardzo ciężko jednak w zgiełku globalnej wioski mówić własnym językiem. Także wtedy, kiedy jest to język ciała. I nie zawsze ze zderzania światów rodzi się naprawdę nowa jakość. Smutna konkluzja jest taka, że wszyscy jak jeden mąż noszą to, co się nosi, i to, co się podoba - kratkę, kwiatki, kropki, ciapki... Potrzeba asymilacji bierze górę nad chęcią wyzwolenia się ze schematów: etnicznych, artystycznych. Wszelkich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji