Artykuły

Marmurem i żelazem

- Artysta może bardzo dużo, ciągle w to wierzę. Oczywiście, teatr jest sztuką elitarną. Teatr jest dla elit, a to znaczy, że procent ludzi, z którymi się rozmawia, nie jest wysoki - z Krystyną Jandą rozmawia Maria Malatyńska w miesięczniku Kraków.

Krystyna Janda: Pełny teatr to jest prawdziwa miara wszystkiego. Gdyby ludzie nie przychodzili, tobym nie grała. Od 13 lat gram w niepaństwowym teatrze, to, że przychodzą widzowie, jest decydujące dla istnienia teatru. A gram i klasykę, i sztuki współczesne... Nie jest tak, że gram same farsy. W Och-Teatr fars jest oczywiście więcej, bo to taki teatr, w którym możemy sobie robić przyjemności. I przyjemność robimy widzom, bo farsy bywają po prostu miłe. W Polonii repertuar jest inny. Ale widzowie mają zaufanie i przychodzą.

Maria Malatyńska: Ponad 40 lat w zawodzie, 61 filmów. Trzy razy więcej było przedstawień teatralnych, zarówno w teatrze, jak i w telewizji, w których się Pani pojawiała najczęściej w głównych lub przynajmniej znaczących rolach. A jeszcze kilkanaście arcydzieł, które pracują niemal tylko na Panią - monodramy teatralne. I nieskończona aktywność blogerki, bo, jak Pani mówi, najważniejszy kontakt z odbiorcą. A potem z pisania w sieci powstają dzienniki - właśnie ukazał się ich czwarty tom. Jeszcze tomiki z Pani felietonami, było ich sześć czy siedem, do tego kierowanie dwoma teatrami, wreszcie linia kosmetyczna Janda!

- Nie, to nie! Linii kosmetycznej dałam tylko swoje nazwisko. Coś tam tylko na początku wymyśliłam, ale to żadna działalność!

No dobrze, ale i tak jest tego ponad miarę! Skąd ta nadaktywność? Czy doba ma dla Pani więcej godzin?

- W ogóle nie śpię. Prawda jest taka, że od ponad trzydziestu lat cierpię na bezsenność. I nie jest to z niczym szczególnym związane, mam to w genach, bo moja mama też to niegdyś miała. Muszę więc czymś te godziny zapełnić. Ale to żart. Rzeczywiście, bardzo dużo pracuję w nocy. Głównie czytam i piszę. Widać nie potrzebuję dużo snu. Mnie zresztą jest żal zasnąć. Tyle się dzieje! Żal by mi było każdej godziny. Nocą jest oczywiście internet. Ale teraz to głównie czytanie sztuk teatralnych.

Między "Białą bluzką" autorstwa Osieckiej - pierwszym monodramem, z którym Pani wystąpiła 32 lata temu, a ostatnim, za który dostała Pani już kilka nagród, czyli "Zapiskami z wygnania" według książki Sabiny Barel, minęło Pani dojrzewanie i duża część dorosłości! Tak jak między "Człowiekiem z marmuru", z 1976 roku, z młodziuteńką Agnieszką, idącą pierwszy raz pod prąd wobec władzy, a ostatnim filmem "Słodki koniec dnia", nagrodzonym w Sundance, w którym polska poetka noblistka Maria Linde oskarża rząd (włoski, bo to nasza współprodukcja z Włochami) o świadomą nieudolność w sprawach imigrantów... Jak Pani odczuwa w sobie ten upływ czasu i zmianę wszystkiego? Jak bardzo czuje się Pani teraz inna?

- Jestem zupełnie innym człowiekiem. Kobietą. W międzyczasie byłam matką, babcią, byłam żoną, zostałam wdową, dużo rzeczy się wydarzyło w moim życiu prywatnym, więc nie mogłabym pozostać taka sama. To najlepiej widać w monodramach. Jak ktoś widział "Shirley Valentine" sprzed 27 lat i zobaczy ją dzisiaj, to odkryje w niej zupełnie inną osobę. Inny ma rodzaj autoironii, odważniej i szczerzej się z siebie śmieje. Postaci się zmieniają ze mną. Ale pozostała we mnie najważniejsza rzecz! Entuzjazm i codzienna radość z grania, wymyślania nowych rzeczy, obsadzania kolegów w ich wymarzonych rolach, wymyślanie dla nich życiowych ról! Te trzynaście lat moich prywatnych teatrów to jest jednak taka zabawa, czuję się trochę jak producent hollywoodzkiego filmu, bo mam temat, a potem mówię: kto to zagra i jak to zrobić, żeby publiczność wyszła zadowolona. To pasjonujące zajęcie.

Kontynuuje Pani tę swoją wspaniałą opowieść o idealnym zakątku artystycznego świata, a przecież wokół płynie życie pozaartystyczne, niekoniecznie przyjazne. Czy Pani ma tę świadomość, że sztuka cokolwiek może zmienić? W sensie społecznym czy obywatelskim?

- Tak, i muszę powiedzieć, że przez te lata ostatnie, jeśli przedstawienia się zmieniały, to także dlatego, że zmieniała się rzeczywistość wokół. Wznowiłam przede wszystkim "Białą bluzkę" i doszły materiały ubeckie, które myśmy kupili, a których w pierwszej wersji nie było. Dopiero wtedy uznałyśmy z Magdą Umer, że to jest spektakl historyczny, w związku z czym na ekranie pojawia się cała opozycja, kościół św. Marcina, zebrania solidarnościowe itd. To są operacyjne materiały ubeckie. A przeżywałam tu różne spektakle. Bywało i tak, że jak pojawiał się Michnik, to publiczność krzyczała: zdrajca, zdrajca, cały rząd ludzi, na znak protestu wstawał i wychodził, ale się tym w ogóle nie przejmowałam. Po czym wznowiłam "Danutę W.", która kiedyś była przedstawieniem historycznym, a teraz stała się gorącą współczesnością. Przychodzą ludzie i rozwijają flagi biało-czerwone na widowni, ja opowiadam historię Polski przez Danusię Wałęsową, ale cały czas podmiotem tego przedstawienia i historią tego kraju jest Lech Wałęsa. I to nie jest bez znaczenia. Robiliśmy też na przykład spektakl o Przemyku, i ciągle go gramy. Wciąż jest ważny. A ten ostatni monodram, "Zapiski z wygnania", pojawił się, żeby przypomnieć '68 rok, w jego pięćdziesięciolecie. Zrobiłam też bardzo dużo spektakli teatralnych, które mają uczyć tolerancji, otwartości na wszystko. Nawet tak kontrowersyjny jak "Koza, czyli kim jest Sylwia", z jego prowokacyjnym podtytułem: O miłości mężczyzny do kozy. Ta sztuka to specjalny pomysł jej autora Edwarda Albee, żeby przez prowokację uczyć tolerancji.

Bardziej to prowokacyjne niż w filmie Jerzego Stuhra "Duże zwierzę"!

- Dużo bardziej. Ale też zrobiłam "Matki i synowie", o matce homofobce, która nienawidzi gejów, a jej syn jest gejem i ona nie chce w to uwierzyć. Sporo aktualnych tematów tu się pojawia. Właściwie żadnego ze spektakli, które wystawiliśmy i tu, i w Polonii, a nie mówię o komediach i farsach, które robimy, żeby się utrzymać, a więc żadnego ze spektakli nie zrobiłam przypadkiem. Wszystko to jest ciągła rozmowa z publicznością na ważne tematy. Artysta może bardzo dużo, ciągle w to wierzę. Oczywiście, teatr jest sztuką elitarną. Teatr jest dla elit, a to znaczy, że procent ludzi, z którymi się rozmawia, nie jest wysoki. Gdy się pomyśli, że gramy 900 razy w roku, z czego 800 razy w Warszawie, a 100 razy na wyjeździe, jeżeli mamy w obu teatrach łącznie ponad 700 miejsc, a weźmy z tego chociażby tylko połowę, to jest widownia, jaką przeciętnie mają kina! Więc to nie jest tak mało, ale jednak to jest wciąż elitarna sprawa.

Całego narodu się nie obejmie, ale obecni politycy już pracują, żeby Panią odpowiednio "wyolbrzymić".

- Rzeczywiście, ale na razie jest tak, że mija się kompletnie opinia polityków z opinią widzów! Tym się na razie nie martwię. Martwię się - na szczęście nas to jeszcze nie dotyczy - że zdarza się, iż jakieś spektakle są odgórnie zatrzymywane. Była wprawdzie taka próba, gdy robiliśmy spektakl o przyjaźni geja z dziadkiem z Radia Maryja, ale nie ma jeszcze prawnych narzędzi, żeby nas zatrzymać. Cenzura jednak nadal, pozornie, nie istnieje. Zobaczymy, co będzie dalej.

Zwłaszcza że to nigdy nie jest decyzja artystyczna, lecz administracyjna. Zaczynając od finansów...

- Tak, ale przez trzynaście lat istnienia wypracowaliśmy taki system, że w zasadzie utrzymujemy się sami. To znaczy utrzymujemy te dwa teatry, ja bardzo mocno zaciskam te koszty stałe, i administracyjne, i artystyczne, choć one są właściwie bardzo duże, bo my gramy miesięcznie 80 spektakli, a na scenę wchodzi bardzo wiele gwiazd, a to także pieniądze. Ale jeszcze dajemy radę. Jedyne trudności mamy z wyprodukowaniem spektakli. Bo produkcja 10 nowych spektakli rocznie, a tyle ich mamy, kosztuje ok. dwóch milionów. Te dwa miliony musimy jakoś wypracować, zdobyć, oczywiście pomagają nam widzowie, mamy 1%, i "dopinamy się". Myślę, że gdyby nawet nie było żadnej dotacji, a my mamy od trzech lat taką niewielką dotację miejską, taką resztówkę, to mamy jeszcze pewien zapas na jakiś czas. Na razie udaje się to, że sumy wpływające do kasy nam starczą. Bardzo staram się o to, żeby to się zbilansowało. Ja się przez te trzynaście lat tak nauczyłam oszczędzania, że gdybym dostała, jak mają teatry miejskie, te kilkanaście milionów, to bym pewnie w ogóle nie wiedziała, co z nimi zrobić. Artystom zapłaciłabym więcej. Bo oni tu dużo grają, ale za dużo mniejsze pieniądze, niż gdzie indziej. Ale wiedzą, że tu jest żywy, ciepły i przyjazny teatr!

To los Panią tak ustawił po stronie buntu i niezależności. Los i Andrzej Wajda. Jeśli wszystko zaczęło się niegdyś od "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza", jeśli było u początków kultowe "Przesłuchanie", które władza chciała unicestwić, jeśli aktorska Złota Palma w Cannes za tę rolę pojawiła się 10 lat po zrealizowaniu filmu i była w 1990 roku pierwszym hołdem Europy dla wyzwolonej z komunizmu Polski, to nie ma Pani wyjścia, bo z biegiem lat "pieczęć Janda" nie słabnie!

- Dla mnie ta "pieczęć" właściwie nie jest aż tak ważna. Ważniejsze jest, żebym się podpisała przeciwko czemuś, z czym się nie zgadzam, niż myślenie o tym, że to buduje mój wizerunek. Więc podpisuję, robię, czy mówię o czymś, ale przede wszystkim realizuję spektakle, gram role i to dla mnie jest ważniejsze. Wielokrotnie pytałam kolegów, czy mają do mnie pretensje, że się angażuję w sprawy polityczne, ale powiedzieli, że prawda jest ważniejsza, a bezkompromisowość jest dla nich inspiracją. Zresztą muszę powiedzieć, że np. spektakl "Danuta W." to spektakl bardzo uczciwy, tam jest godzina czterdzieści dokumentalnych materiałów, teraz z czarnymi "blankami", ponieważ TV Gdańsk nie przedłużyła nam licencji, więc w tych miejscach idzie w spektaklu czarny ekran i napis: "TV Gdańsk nie przedłużyła licencji na ten materiał". Ale ja myślę, że teatry w ogóle nie są groźne dla tej władzy.

No nie wiem... To tylko komuniści uważali, że tak naprawdę artystów można pozornie zostawiać w spokoju, niech myślą, że są ważni, a tylko tu podciąć, tu rękę im uścisnąć i potem chwalić się przed towarzyszami, że się np. pana Wajdę zna osobiście.

- Komuniści tak. Ale ta władza nie. Wszystko pamięta i niczego nie wybacza. Małostkowość tej władzy jest tak porażająca, że trudno to zrozumieć. Wie pani, ja każdego dnia nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Człowiek wątpi nawet w swoje zmysły! Ale jest tyle przyjemniejszych rzeczy: dostałam nagrodę Mordechaja Anielewicza za "Zapiski z wygnania", która miała takie uzasadnienie: "za umiejętność współodczuwania". I pomyślałam, że jest to jedna z najpiękniejszych nagród, jakie aktorka może dostać w życiu. Ale przecież to powstało nie dla nagrody. Zrobiłyśmy z Magdą Umer ten monodram z potrzeby serca. Obie pamiętałyśmy 1968 rok, ona była już na uniwersytecie, ja byłam jeszcze w liceum, ale od tego zaczęła się nasza dorosłość obywatelska. I robiłyśmy ten maleńki spektakl w malutkim teatrze z prawdziwej, wewnętrznej potrzeby. I nagle stał się najważniejszym spektaklem, jaki zrobiłam w życiu!

Bo Pani powiększyła ten spektakl nie tylko sobą, ale i sytuacją polityczną, która akurat nastała wokół. Ostatecznie jest to dokument, który napisała ściśle określona, znana z imienia i nazwiska dziewczyna, ona też pisała coś na kształt dokumentacji swojego czasu. I nagle to wszystko się powiększyło o to, co na zewnątrz.

- Dokładnie. Bo znaczenie temu nadała ta podłość dookoła, i niesprawiedliwość, i krótkowzroczność ... To wszystko wyniosło ten spektakl na poziom, na który on być może nie zasługuje, tego ja nawet nie oceniam, ale za każdym razem, gdy wychodzę na scenę, to po pierwsze mam poczucie sensu, a po drugie mnie zatyka z wrażenia, jak ta publiczność milczy! Jak ta publiczność jest tym dotknięta! Za każdym razem pytam z estrady, czy wy o tym wszystkim wiecie? Zostaniecie z tym antysemityzmem? - jest kamienna cisza, gdy to mówię. Przez tyle spektakli i w tylu salach to grałam i nigdy, nigdy nie widziałam na sali choćby jednego zapalonego światełka komórki. A takie światełko to jest dla nas zawsze znak, że widz jeden czy drugi traci zainteresowanie dla spektaklu i zanurza się we własną komórkę. Tu nigdy światełka nie było. I to jest prawdziwe zwycięstwo.

To ważna rzecz: działanie sztuki w kontekście zmieniającej się zewnętrzności. Czyli nawet stara sztuka może raz działać mocniej, raz słabiej, bo jej wyznacznikiem jest to, co widownia przejmuje z zewnątrz?

- Tak, właśnie tak! Moment historyczny powiększa sztukę lub ją umniejsza! Mówimy np. o "Klątwie". Ja jestem wielbicielką tego spektaklu i bardzo go szanuję, a aktorstwo mnie tam wręcz fascynuje. Gdyby nie było tego wszystkiego wokół tego spektaklu, to byłoby to zwykłe wydarzenie teatralne. Warte wszelkiego odnotowania, ale tylko jako wydarzenie teatralne.

Dlatego zawsze uważałam, że są dwa życia teatru. Jedno, to artystyczne, a drugie, może ważniejsze, to trafienie w czas.

- Trafienie w czas. Tak, to jest to, co Cybulski nazywał "wąchaniem czasu". To jest najważniejsza rzecz. Ale to nie tylko dotyczy tematu. Także samej stylistyki grania. To też dotyczy gustu. A także swoistej erudycji artystycznej. Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy istnieje dobry aktor, który nie wie, gdzie żyje? Otóż uważam, że nie istnieje, bo współczesne aktorstwo jest bardzo związane z sytuacją, ze światopoglądem.

Dawniej, za czasów cenzury istniało coś tak fascynującego, jak nasza umiejętność czytania między wierszami. Czy nie widać, że to teraz wraca?

- Ależ tak! Czy pani wie, że "Pan Jowialski" też stał się działaniem politycznym? Jest w każdym zdaniu dzisiaj aktualny! "Cała ta grupa kretynów, którzy robią jakiś kraj, z jakąś władzą, ustalając, kto ma być ministrem, albo ustalając: rozum będzie miał ten, kogo my wybierzemy" - mówi się w "Panu Jowialskim". Publiczność się śmieje i bije brawo! I tak było również w tamtych czasach, gdy wszystko się kojarzyło.

Zawsze się zachwycam możliwością kojarzenia sztuki z rzeczywistością, ale z drugiej strony, czy to nie jest zbyt łatwe? Czy to nie jest też jakąś formą emocjonalnej manipulacji?

- To ja pani powiem. Ponieważ zrobiła się taka legenda, że u nas w teatrze można realizować rzeczy trudne i takie, których by inny teatr nie zrobił, a to wszystko wzięło się stąd, że na otwarcie Polonii ja zrobiłam "Ucho, gardło, nóż", gdzie gęsto padają tzw. mocne słowa, ale to ma swój sens, bo to jest o wojnie bałkańskiej, wszyscy wtedy tak tam mówili. A przekleństwa są kolorytem tego tekstu i żaden dyrektor teatru mi nie powiedział: - Ja bym tego nie zrobił. Wtedy mi powiedziano, dobrze, że zrobiłaś Fundację. I tak się przyjęło, że jak coś jest kontrowersyjne lub niemożliwe, to do mnie... Od trzech lat ludzie piszą i piszą sztuki polityczne i przysyłają do nas. Grafomaństwo po prostu przerażające. Są wśród tego i rzeczy wartościowe, jak dwa dobre teksty Staszka Brejdyganta, które każdy teatr mógłby zagrać i się tym chlubić, ale cała reszta, to są sprawy chwili i doraźnej interwencji politycznej. Można zrobić taki łatwy i szybki teatr polityczny, taki "za rogiem", gdzie premiery robiłoby się co tydzień, taki teatr jak gazetę, bo tych tekstów jest tyle! Ale ja wciąż jestem optymistką i uważam, że to, co tak inspiruje, za chwilę się jednak skończy i nie ma po co teatru narażać na publicystykę. Ale szalenie dużo ludzi pisze.

A wszystko się w tym roku okaże. Będzie wóz albo przewóz.

Za kilka dni staniemy przed bardzo ważną dla naszego kraju rocznicą - przed trzydziestą rocznicą wolnych wyborów [rozmowa przeprowadzona przed 4 czerwca- przy. red.], które wszystko zmieniły. Niegdysiejsze radosne oczekiwania - i późniejsza, entuzjastyczna społeczna energia zderzy się nam z obecnym, marnym przekręcaniem historii i zacieraniem nazwisk bohaterów, którzy nie pasują nowym politykom

- Trzeba się cieszyć z takich rocznic. Ale też martwię się i to zupełnie czym innym: ludźmi! I martwię się tym, co będzie potem. Mnie bardziej przeraża, jak to naprawiać, od tego, co oni jeszcze napsują. Bo głęboko wierzę, że to się skończy. Niestety, konsekwencją jest świadomość tego, wśród kogo żyjemy. Kto jest naszym bratem, mężem, matką i ojcem. Podziały przechodzą tak blisko i w sposób tak nieoczekiwany, to jest tak straszne, rujnujące całe społeczeństwo! Nawet jeżeli wszystkie struktury do dna zostaną wymienione, ci ludzie nie znikną nagle, oni nadal będą mieli władzę, bo zostaną wymienione tylko górne warstwy, a warstwy urzędnicze zostaną. Ta destrukcja jest tak posunięta, że to, co potem, będzie straszne.

Już są głosy mądrych ludzi, że nie wolno stosować odwetu, bo wtedy wyniszczymy się i fizycznie, i psychicznie.

- Tak, gdy Mazowiecki ogłosił "grubą kreskę", to ja to natychmiast zrozumiałam i zaakceptowałam. Ale teraz? Gdzie są ludzie, którzy dokonają zmian? Tych, którzy są, nikt nie wyrzuci. Oni są już w każdym miejscu. Jeżeli chcemy przeżyć i nie otruć się razem z nimi, to musimy to w jakimś sensie zaakceptować.

Jestem zdziwiona, że nasz kulturowy upadek dokonał się tak szybko, a ludzie nawet ci, którym było dobrze, poszli w ten fanatyzm jak zaczarowani.

- Każdy w swoim otoczeniu ma takich znajomych i takie rozczarowanie... To jest absolutnie niezrozumiałe. Banał, bo już wielu to zauważyło, ale to, co jest, naprawdę działa jak sekta, jak religia. Jak coś takiego, co jest nie do przełamania. Żadne racjonalne argumenty nie trafiają. Nie ma co dyskutować.

Może sztuką da się coś więcej uratować?

- Sztuką da się zrobić tyle, ile się robi. Ale ta rzeczywistość musi się w tym roku skończyć. Choć równocześnie całe postępowanie tych polityków jest tak nieprzewidywalne. Przecież żadnemu uczciwemu człowiekowi nie przyjdzie do głowy ich reakcja. Złodziej kradnie i krzyczy "łap złodzieja!". Kłamca pluje ci w twarz, a ty nie umiesz zareagować, z przyzwoitości, bo nie rozumiesz, że można aż tak!

A co Pani zdaniem jest w takiej sytuacji mądrością obywatela?

- Od bardzo dawna jestem osobą publiczną i nie wolno mi zrobić wielu rzeczy, nie wolno mi poprzeć wielu rzeczy. Mądrością jest odpowiedzialność, w najmniejszej nawet sprawie. To, że ja dwadzieścia lat temu powiedziałam : - Proszę mnie nie fotografować z papierosem, ja mogę palić, bo to jest moja prywatna sprawa, ale ja nie mogę młodym ludziom pokazać się z papierosem. Tak jak krzyczałam do młodego reżysera: - W moim teatrze pozytywna postać nie będzie wołała: kocham ćpać! To ja doniosę - on na to, że pani mnie cenzuruje. - To idź i donieś! W moim teatrze, gdzie przychodzi młodzież, pozytywny bohater nie będzie tak reagował. Negatywny - proszę bardzo! Ale pozytywny - nie. Bo ja mam dzieci, ja mam wnuki. Dlatego mądrość obywatelska jest odpowiedzialnością, w każdym momencie, za słowo i działanie. W "Zapiskach z wygnania" Sabina, autorka i bohaterka, napisała: "Miała rację pani Margaret Thatcher, gdy mówiła: nie chcemy mieć takiego Państwa, które odpowiada za społeczeństwo, a nikt nie odpowiada za Państwo". My też chcemy odpowiadać za to Państwo, a oni nam nie pozwalają. Na to jest wielka reakcja na widowni. Ja to czuję w ich westchnieniach. Trafia do nich.

Świetne zdania mają to do siebie, że trafiają bezbłędnie. Jak to zdanie Alexisa de Tocqueville'a: "Demokracja kończy się wtedy, gdy rząd zrozumie, że może przekupić społeczeństwo jego własnymi pieniędzmi".

- Moją radością jest to, że widać, iż przez te ostatnie trzy lata społeczeństwo się obudziło. A czegoś takiego nie było. Cokolwiek o tym mówić, nie było takiej potrzeby szybkiej reakcji na wszystko, z czym się społeczeństwo nie zgadza. Ja jestem bardzo facebookowa, bardzo mocno jestem osadzona w sieci i reaguję, więc może widzę to wyraźniej, ale nie było czegoś takiego już dawno. Tej czujności, tej gotowości na reakcję. Cały czas widzę, co ludzie piszą, co ludzie rysują, jakie informacje udostępniają. To jest wielka praca codzienna. Takich ludzi jest dużo! My nawzajem udostępniamy sobie rzeczy, żeby to szło dalej, żeby to rozumieć, to jest przecież również ustawiczne budzenie świadomości. Jeżdżę po całej Polsce i ciągle spotykam ludzi, którzy mi mówią, że dzięki mojemu facebookowi, oni wiedzą, na co zwracać uwagę. "Pani jest naszą prasówką" - mówią. To dobrze, że Pani nie sypia. Bo w tym wypadku zaśnięcie byłoby wyrazem nieobywatelskiej postawy.

Trudno spać, gdy wszystko się tak zmienia! Jak chodziłam w tych pierwszych marszach KOD-u i wszyscy się zbierali, to byłam pełna optymizmu. A potem to się zmieniło. Wszyscy poszli na emigrację wewnętrzną, z młodym człowiekiem można było porozmawiać w domu, ale publicznie oni się nie pojawiali. Nie zajmowali stanowiska i nie zajmują nadal. Tylko politycy walczą, choć tyle mają na sumieniu. Jeśli chodzi o środowiska - jest różnie. Mówi się, np. o sędziach, że stawiają opór i nie dają się zastraszyć. To prawda. Ale jednak inni sędziowie nie bronią kolegów. Odzywają się pojedynczy ludzie, ale środowiska nie bronią środowisk. Środowiska lekarskie nie bronią swoich kolegów, którzy są jawnie szkalowani, oskarżani, poniżani. Nie bronią! Środowisko nie broni też tych młodych lekarzy, którzy strajkowali. Myślę, że w tym jest dużo nieświadomości, ale i słabości. Z drugiej strony jest w tej chwili spora rzesza młodych ludzi, którzy nie czują zagrożenia. Widzę to po swoich synach, mają 28 i 26 lat, i nadal nie mogą zrozumieć, że im coś grozi. Jeden zajmuje się swoją fizyką, drugi zajmuje się grami komputerowymi. Nie ma jeszcze zbyt dużego poczucia zagrożenia. Być może będzie tak, że politycy będą między sobą toczyć wojny, a dla świata młodych ludzi to nie będzie miało znaczenia. Bo ten świat już tak się otworzył, takie im dał poczucie wewnętrznej swobody, że oni już na to zniewolenie nie dadzą się nabrać.

My zachłysnęliśmy się tym trzydziestoleciem, bo ono nas wyzwoliło z wcześniejszego zamknięcia, każdy, kto miał jakiś pomysł mógł działać, to była radość, to był dar losu. Ci młodzi w ogóle się niczego nie boją i nie widzą problemu. Jak politycy wpisali nam na paszportach hasło "Bóg, honor i ojczyzna", to wpadliśmy w histerię, a młodzi w ogóle tego nie zauważyli. Może to właśnie oni są wolni?

Oni chyba tę wolność mają w sobie i żadna mała czy większa wojenka polityczna im tego poczucia wolności nie odbierze.

To byłaby bardzo optymistyczna konkluzja.

- Tak, ale wciąż mówimy o tych wykształconych grupach młodzieży. A co z innymi? Trzeba o nich zawalczyć!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji