Artykuły

Jestem bardzo szczęśliwa

Monolog zupełnie niesceniczny SŁAWY KWAŚNIEWSKIEJ [na zdjęciu], aktorki Teatru Nowego, laureatki Nagrody Artystycznej Miasta Poznania.

Miejsce: mieszkanie na poznańskich Winogradach, VIII piętro, duży pokój cały w bukietach kwiatów.

Mebel: stary brązowy fotel z wysokim oparciem. Rekwizyty: popielniczka, papierosy, małe piwo.

Czas: koniec sezonu teatralnego, poniedziałek po wczesnym obiedzie (pomidorowa z kluseczkami własnej roboty, panierowana pierś kurczaka, młode ziemniaki z koperkiem, młode marchewki na ciepło, truskawki ze śmietaną na deser).

Smakowało? To dobrze. Teraz możemy zapalić. Weź sobie poduszkę pod plecy.

Krakowianka

Jestem z Krakowa. Ojciec pochodził z podkrakowskiej wsi - Krzysztoforzyc, mama z Podhala - ze Stryszawy. Pracowali w Krakowie, tam się poznali, pobrali i tam myśmy się z siostrą urodziły. Pokażę ci zdjęcie. To rodzice i ja. A tu, po śmierci ojca, mama, ja (miałam cztery lata) i moja dwuletnia siostra.

Pierwsza gwiazda

Jak każde dziecko, chciałam być artystką. Przed wojną nie było przedszkoli, tylko ochronki, chodziłam do szarytek, bardzo tam było pięknie, wciąż robiliśmy jakieś przedstawienia. Byłam tam za pierwszą gwiazdę, brylowałam i wszystko grałam: króla Heroda, anioła, diabła... Należałam też do międzyszkolnego chóru - pan Mikuta znakomicie to prowadził. Na wszystkie święta śpiewaliśmy w kościołach i tłumy na to przychodziły: na kolędy i na pasyjne pieśni.

Fryzjerka stenotypistka .

Gdy się zaczęła wojna, to byłam w czwartej klasie, po siódmej poszłam do szkoły kupieckiej w Krakowie. Tam się nauczyłam stenografii - bardzo mi się to podobało. Potem w domu zrobiło się tak ciężko, że musiałam iść do pracy, a i tę szkołę zlikwidowano, bo ona była na terenie getta. Zatrudniłam się w zakładzie fryzjerskim i jestem - wyobraź sobie - czeladnikiem fryzjerskim. Nie zrobiłabym takiej fryzury, jak się dziś nosi, ale trwałą na rurki, przez które szła para, albo fale - proszę bardzo. Za strzyżenie się nie brałam, czasem tylko mamę strzygłam. Ale umiem i manicure, i pedicure.

Łączniczka siedząca

To był zakład fryzjerski tylko dla Niemców, dzięki temu miałam specjalne nocne przepustki, które się bardzo przydały w AK. Byłam łączniczką, przenosiłam rozkazy albo bibułę. Szalenie to było podniecające dla nastolatki. Jeździłam tramwajem z taką skórzaną teczką, w której woziłam żelazka do włosów. Bibułę kazali mi nosić w ręce. Nie wolno mi było siadać, musiałam stać na podeście. W razie kontroli trzeba było szybko te gazetki upuścić i udawać, że nic się o nich nie wie. Któregoś wieczora byłam już strasznie zmęczona, a musiałam jeszcze zawieźć tę bibułę aż za Wisłę, na Podgórze, na plac Zgody. No, to jadę. Ludzi nie ma. Ławki wolne, a ja stoję. Nogi mnie bolą, ręce, wszystko. I myślę - usiądę. Ten tramwaj jechał przez getto bez żadnego przystanku. I w getcie usiadłam. A tam wpada kontrola. I każą otwierać teczkę. Otworzyłam jak automat. I wiesz, te żelazka się pokazały. Gazety włożyłam - zupełnie nieświadomie - do innej przegródki. A żandarmi w śmiech, poklepali po policzku i poszli. Wysiadłam na pierwszym przystanku i jak mi puściły emocje, jak zaczęłam ryczeć... W końcu się zebrałam i poszłam do tego mieszkania, a tam awantura, że tak późno. Opowiedziałam im, co się stało, to ci w krzyk, że miałam stać, a nie siadać, że gazety trzeba było upuścić. Ładnie bym wyglądała, jak bym je upuściła pod nogi w tym pustym tramwaju.

Sława wyzwolona

Pracując w zakładzie fryzjerskim, chodziłam też do szkoły rzemieślniczej. Była tam znakomita polonistka, pani Mączka. Ona na mnie zwróciła uwagę, zaopiekowała się, kazała dużo czytać. A na wyzwolenie zrobiła z nami przedstawienie. Zagrałam tam w dużym patriotycznym natchnieniu... Sławę. To była personifikacja Wolności, Nike, w takiej powłóczystej szacie, na podeście, z wyciągniętą w górę ręką... Po tym występie podszedł do mnie aktor z Teatru Słowackiego i mówi, że zaczynają się egzaminy, żebym natychmiast przyszła. Startowało studio przy Teatrze Starym, kierowanym przez Zbigniewa Pronaszkę.

W domu byłam Stasia. Sława urodziła się dopiero w teatrze. Pomyślałam sobie wtedy, że wszystko zaczęło się od zagrania tej Sławy, a ja Stanisława, więc się dobrze składa.

Studentka z oczami

Moja koleżanka z zakładu - mistrzyni - pracowała już wtedy jako fryzjerka i charakteryzatorka w Starym. Ona mnie zapisała na te egzaminy. Wszystko w tajemnicy przed mamą. Bałam się powiedzieć, bo w domu naprawdę bardzo były potrzebne pieniądze.

Zdawało nas wtedy 120 osób. I zdałam. A mama? A mama powiedziała, że tak strasznie się cieszy i że gdybym była fryzjerką, to by to było okropne.

W tym studiu była Halina Mikołajska, Krystyna Skuszanka, Jurek Nowak, Wiesiek Drzewicz... A pół roku wcześniej zaczął Łomnicki, Zaczyk, Stebnicka.... Potem przenieśli nas już wszystkich do regularnej państwowej szkoły teatralnej na Szpitalną, naprzeciwko Teatru Słowackiego, do takich dwóch pokoi. Tam był też Holoubek, Śląska... Na wykłady przychodził Karol Wojtyła, mówiliśmy o nim nasz Lolek - szalenie sympatyczny i dowcipny.

Na pierwszym roku byłam ulubienicą pani Marii Dulęby. Ona zawsze mówiła: uważajcie na nią, opiekujcie się, popatrzcie, jakie to głupie z tymi okrągłymi oczami.

Bardzo zaangażowana

W czasie szkoły dużo grałam w teatrach krakowskich. Bardzo nas do tego zachęcano. Nie ukrywam, że było to ważne także z powodów finansowych - z tego się utrzymywaliśmy. Bronisław Dąbrowski był wtedy dyrektorem Teatru Słowackiego, powiedział mi, że powinnam zostać w Krakowie, ale że młodych aktorek pełno, a bez sensu jest przez cały sezon chodzić po scenie z tacą, więc lepiej jednak wyjechać. Wysłał mnie do Częstochowy, zapowiedział, że będzie tam reżyserował i że po roku mnie ściągnie z powrotem. Rzeczywiście, zaproponował mi angaż, ale ja przez ten czas zdążyłam się zakochać, wyjść za maż... I o żadnym wracaniu nie było już mowy. Sama rozumiesz.

Zakochana, rozwiedziona

Mąż Józef. Dowódca garnizonu częstochowskiego. Zobacz, jaki przystojny mężczyzna! Najpierw on wyjechał na studia do Moskwy, ja zostałam w Częstochowie. Potem pojechaliśmy do Warszawy, bo tam go przeniesiono (zaangażowałam się w Teatrze Wojska Polskiego). Potem pierwsze dziecko, potem drugie dziecko. Źle mi było w tej Warszawie, tam się zaczęły konflikty. Wróciliśmy do Częstochowy. I jak wyszłam tam za maż, tak się po siedmiu latach prędziutko rozwiodłam. Bez gniewu, bez złości. Po rozwodzie poszliśmy razem na obiad. Znajomi się potem dziwili, widząc, jak się serdecznie witamy, jak się przyjaźnimy, będąc już z innymi partnerami. A przecież to ojciec moich dzieci.

Matka-kukułka, babcia, prababcia

Mama Józefa, ojciec Józef, dziadek Józef, mąż Józef... I syn miał być Józef, ale pierwsza się urodziła córka - Hanna. A syn później - więc do kompletu jest Maciejem, bo wtedy w Warszawie w operze grali Straszny dwór i mnie się to bardzo podobało.

Cóż, ja byłam matką-kukułką. Zostawiłam mężowi dzieci i wyjechałam. To był zresztą jego pomysł. - Nie dasz rady z teatrem i dziećmi, a ja mam gosposię - powiedział. Ale poniedziałki, święta, wakacje były moje. Potem Hania przyjechała do mnie, już do Poznania, potem Maciek kończył szkołę blisko - w Wolsztynie, gdzie do dziś mieszka.

I wiesz, zawsze byłam najukochańszą matką na świecie, wytęsknioną, wyczekaną. Tak jest do dziś. Mam czworo wnuków, a we wrześniu będę prababcią. Bardzo się cieszę. Już najwyższy czas.

Aktorka objazdowa

Po rozwodzie wyjechałam do Sosnowca. A po trzech latach - Zielona Góra. Marek Okopiński tam objął dyrekcję. - To jest na końcu Polski, nie powiem pani gdzie, pociąg do Warszawy jedzie raz dziennie... - zaanonsował. No, i pojechaliśmy, znowu w dobrym towarzystwie: Halina Winiarska, Józef Fryźlewicz, Henryk Machalica, Olek Iwaniec, Wirgiliusz Gryń, Zbigniew Malanowicz.

W Zielonej Górze było pięknie, najpierw próba, o czwartej wyjazd w teren, po północy się wracało i szło do klubu dziennikarza... I tak to się kręciło. Bardzo dużo jeździliśmy. I mnóstwo z tym było przygód. Pamiętam, graliśmy Łaźnię, zima straszna, a my do Drezdenka rozklekotanym autobusem. Kożuchy takie dostaliśmy, ale ktoś wpadł na pomysł, żeby do autobusu wstawić kozę. No, to następny cyrk: trzeba się było wymieniać, bo tym przy kozie gorąco, a dalej zimno. Na to wszystko zatrzymuje nas milicja i pyta, co to za wygłupy: autobus dymi, iskry lecą. Wszyscy zamilkli. Wtedy Rajmund Jakubowicz mówi tak: - Towarzysze, gramy Łaźnię i musimy mieć gorącą wodę do spektaklu, bo na miejscu nie zdążymy nagrzać. I oni tak zbaranieli, że nas puścili. A Rajmund został bohaterem.

Smakoszka

Okopiński przywiózł nas po trzech latach do Poznania. Teatr piękny - Polski i Nowy były wtedy pod jedną dyrekcją, do momentu kiedy Kordziński dostał Polski, a Cywińska - Nowy. Ale nigdzie się nie jeździło. Więc my, że tu jest okropnie i nudno, i nie ma co robić. No i zaczęliśmy przesiadywać w Smakoszu. Wszyscy zaraz przytyli. Smakosz był jak latarnia morska. Nie mieliśmy domów: ja sublokatorsko mieszkałam u legendarnej Buby, inni w hotelu Zacisze, co dziś jest pięknym Royalem, ale wtedy to była zgroza. Więc po spektaklu szło się pomieszkać do Smakosza. Był stół pod pięknym piecem. Kelnerzy cudowni, wszystkich nas znali. Wysyłaliśmy Adę, wspaniałą fryzjerkę, jeszcze podczas przedstawienia, żeby nam zajęła stolik. Dziś się pije drineczki, a wtedy wódeczkę na pięćdziestki.

Nie tylko aktorzy tam przychodzili, ale i plastycy, i tancerze. Teraz już tylko ten piec został. Groza! Groza! Prawda, postarzeliśmy się, ale i czasy się zmieniły. Pewnie i pieniądz też to z ludźmi robi.

Dama w kapeluszu

Przed wojną aktor musiał mieć własne kostiumy: frak, smoking, wizytowe ubranie, a aktorki odpowiednie sukienki. I aktorka musiała być elegancka, musiało ją być widać. Jak się angażowałam do Częstochowy w 1948 r., to tam dyrektorem był Tadeusz Krotkę. On mówił: - Zwalniam was piętnaście minut przed końcem próby, ale obowiązkowo pójdziecie teraz do kawiarni teatralnej wypić kawę, pokazać się, być. I szliśmy.

Ja się z tą elegancją nie urodziłam. W domu były takie warunki, że nie było mowy o żadnym ubieraniu się. Nosiłam sukienki z opieki społecznej. A że teraz umiem? To też przecież rodzaj aktorstwa. Naturalnie, że tak. To się nosi jak kostium.

Iza Cywińska zawsze mnie zobowiązywała do noszenia kapeluszy. Stare aktorki mówiły, że elegancja to dobrze uczesane włosy, porządne buty i zadbane ręce. Co mnie boli, to brak eleganckich butów. Bo takie naprawdę eleganckie, jakie bym chciała, to są za drogie. I nogi już nie te. Rzadko kupuję ciuchy. Kapelusze mam. Jeden jest taki czarny z antylopy, który mogę zwinąć, włożyć do walizki, wyjąć, rozłożyć i jest piękny.

Drugi mężczyzna mojego życia zawsze mi powtarzał, że muszę chodzić elegancko ubrana, bo to moja wizytówka. Drugi się zjawił, gdy miałam lat 40, dużo starszy ode mnie, wspaniały, mądry, inteligentny, opiekuńczy człowiek. Byliśmy ze sobą 20 lat, choć nie mieszkaliśmy razem.

Od razu najlepsza

Film to coś bardzo ważnego w moim życiu. W dzisiejszych czasach jeśli aktor tego nie zazna, to jest o coś uboższy. Nie mówiąc już o tym, że przy teatralnej nędzy to jest i zastrzyk finansowy. U mnie się szczęśliwie zaczęło od Agnieszki Holland. Kiedy robiła Zdjęcia próbne, zaproponowała mi rolę matki i drobny epizod. Matka nie była ciekawa, więc ja mówię, że chcę tylko ten epizod, i zagrałam taką wariatkę. Agnieszce się to spodobało, zaprzyjaźniłyśmy się. No i potem byli Aktorzy prowincjonalni, Kobieta samotna. Agnieszka brała mnie bez prób, mówiła, że Sławka jest najlepsza za pierwszym razem. Skąd to się bierze? To jest organiczne. Wiem, co mam zrobić, kogo gram, reszta jest ze mnie, z myślenia, z rozumienia postaci.

Pracowałam z Falkiem, z Bromskim... Jednej rzeczy żałuję strasznie. Iza mnie nie zwolniła do Dekalogu Kieślowskiego, a miałam grać matkę w pierwszej części. To było dla mnie. I ona o tym wie.

Poznanianka

Pamiętam jeszcze sprzed wojny, jak uczyliśmy się o Poznaniu, to dla mnie była kraina-bajka. Etos pracy, solidność, uczciwość - podobało mi się. Po nocach śniły mi się aleje wysadzane owocowymi drzewami i strasznie chciałam tutaj być. Kiedy już przyjechałam, nie patrzyłam na to jak dziecko. Ale lubię Poznań. I jestem już stąd: mieszkam tu 41 lat, w Krakowie - 18. W szkole nie nauczono mnie tylko, że ludzie są tu tacy zamknięci, że się rozmawia w progu domu i za próg nie wpuszcza. Tego nie rozumiałam, to mnie zaskoczyło. Ale dziś się już wszystko pozmieniało.

Miałam wyjazdowe propozycje od Wiśniewskiego, Prusa, Łomnickiego... Ale już byłam za stara. Mam tu rodzinę, wnuki... Nie będę teraz szukać mieszkania i się tułać. Niech młodzi jeżdżą.

Najbardziej lubię wstać rano i iść na próbę. Uwielbiam próby, bardziej nawet niż spektakle. Na próbach jest szukanie, sprawdzanie, ciągle coś nowego... Jeśli nie mam próby, to nic mi się nie chce, nawet wstać.

Mam rodzinę - to bardzo ważne. Ale ja jestem samotnik. Lubię spotykać się z ludźmi, których naprawdę lubię. I mam takich ludzi. Jestem szczęśliwa. Bardzo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji