Talent poza krytyką
Koleżeństwo za kulisami odchodziło od zmysłów, a pan Jerzy szalał, hipnotyzując nic nierozumiejącą widownię. Za to nazajutrz recenzenci i podsumowali, że koncert... i owszem, ale najbardziej twórcze, trafne i wzruszające były "zapowiedzi" wybitnego młodego aktora JERZEGO STUHRA.
W naszej krainie zawsze odnoszono się do krakowskiej "Piwnicy pod Baranami" z estymą i zachwytem. Można by rzec, że na piwniczan się lekko snobowano. Kiedy żył jeszcze Piotr Skrzynecki, ich występy miały aurę niezwykłości, która w oczach publiczności, przysłaniała nawet, jakby to ująć... braki.
Na którymś z niegdysiejszych festiwali opolskich autorka scenariusza Magda Umer zaangażowała krakusów do ambitnego koncertu. Reżyserią całości obarczyła oczywiście Piotra Skrzyneckiego. Rzecz w tym, że obchodził on właśnie, nader starannie, imieniny Jana Nowickiego i na festiwal nie dojechał, bo nie miał czasu na głupoty. Magda prowadzenie oddała więc w ręce młodemu Jerzemu Stuhrowi. Dlaczego? - Bo obiecujący.
Ten przybył nieco spóźniony i zmęczony, za to w takiej euforii, że nijak przyswoić sobie tekstu ze scenariusza nie zdołał. Euforia była uzasadniona bo aktor właśnie "urodził" syna Maćka, od czego jednak dar improwizacji. Przyszły wykładowca, reżyser i odznaczony artysta wyskakiwał między piosenkami kolegów, z tekstami, jak przysłowiowy Filip z konopii. Recytował to, co pamiętał: fragmenty starych przedstawień, wspomnienia, i jakieś nieznane wiersze, wszystko okraszając własnymi refleksjami o życiu.
Ubrany był w kolczugę a na scenie wykonywał sugestywne gesty i pląsy. Krótko mówiąc - robił na widzach wrażenie. Koleżeństwo za kulisami odchodziło od zmysłów, a pan Jerzy szalał, hipnotyzując nic nierozumiejącą widownię. Za to nazajutrz recenzenci i podsumowali, że koncert... i owszem, ale najbardziej twórcze, trafne i wzruszające były "zapowiedzi" wybitnego młodego aktora Jerzego Stuhra.