Artykuły

Dowcip niezbędny aktorom

- To trudny zawód - złych stron zawsze uzbiera się więcej, choćby nawet aktor robił karierę - mówi warszawska aktorka ZOFIA CZERWIŃSKA.

Z Zofią Czerwińską [na zdjęciu] rozmawia Janusz R. Kowalczyk:

Podobno Matkę Boską lepiej grają aktorki nieco swobodniejszych obyczajów, a w roli kurtyzan najlepiej sprawdzają się te bogobojne. Jak to możliwe, że pani ze swym niezwykłym poczuciem humoru grywa w komediach?

Zofia Czerwińska: Nie grałam Matki Teresy z Kalkuty, co nie oznacza, że mam mieć zamknięte wrota do raju. Przypuszczenie, że aktorzy komediowi mają nikłe poczucie humoru, uważam za bezpodstawne. Dowcip jest im niezbędny, żeby mogli przyjmować role, a raczej epizody. Na planie "Piekła i nieba" kierownik produkcji zapytał reżysera Stanisława Różewicza, ile dni zdjęciowych ze mną przewiduje. Zerknął i ocenił: "No, jeden". To było przekomiczne, więc zamiast zawinąć tyłkiem i wyjechać, spontanicznie się roześmiałam. Nie załamałam się ani nie narzekałam. Istniałam, istniałam, aż zaistniałam. Jako rozpoznawalna osoba pojawiam się ostatnio w 80 proc. seriali. Dawno, dawno temu role wypraszałam w SPATiF-ie, bankietując z reżyserami. Może dlatego grałam głównie barmanki.

Albo pielęgniarki...

Tak, np. w "Con amore". Potem z reżyserem Janem Batorym, operatorem Bogusławem Lambachem i młodą aktorką grającą wariatkę, pojechałam do Związku Radzieckiego. Pokazali nas przed filmem w jednym z kin i po oklaskach przeszliśmy na bankiet. Organizatorzy dzięki nam mogli się do syta najeść i napić. Z okna skierowanego na wyjście z sali kinowej zobaczyliśmy wylewające się tłumy, choć projekcja dopiero się zaczęła. Niestety, żaden ze spędzonych tam ludzi nie miał ochoty sprawdzać jakości filmu z Polski.

Co panią skłoniło do zdawania do szkoły teatralnej?

Ojciec przed wojną był w Poznaniu lekarzem zespołów opery i baletu. Bardzo chciał, żebym została lekarzem, ale nie miał nic przeciwko aktorstwu. Mama pięknie tańczyła, a jej siostry były w zespole Feliksa Parnella. Podczas okupacji godziny policyjne sprzyjały umacnianiu sąsiedzkich przyjaźni. Jako kilkuletnia dziewczynka spraszałam dzieci, wymyślałam fabuły i reżyserowałam przedstawienia. Główne role przypadały zawsze mnie. Jak się okazało, były to jedyne główne role w życiu. Ostatnio w "Rodzinie zastępczej" zagrałam tytułową rolę - zastępczej ciotki. Też jedyną tytułową w życiu.

Jak pani udaje się godzić pracę w filmie i na scenie?

Jestem na emeryturze, więc w teatrze gram gościnnie. Przed 27 laty związałam się z warszawską Syreną - kilkanaście lat byłam tam na etacie. Czuję, że to mój teatr, jakkolwiek muzyczny. Pamiętam, jak Czesław Majewski komenderował: "Wszyscy próbują piosenkę finałową. Z wyjątkiem Zosi, która kłapie". Zabronił mi śpiewać, ale nie mówić. Cóż, aktorstwo wymaga żelaznej odporności. To trudny zawód - złych stron zawsze uzbiera się więcej, choćby nawet aktor robił karierę.

Zastanawia się pani, czy było warto?

Generalnie jestem z siebie niezadowolona, do czego absolutnie nie powinnam się przyznawać. W sztuce nie ma gorszej rekomendacji niż to, że się sobie nie podobam. Można wtedy usłyszeć: "Nam też". Na szczęście mam do siebie dystans. Kiedy w arkadach na Solcu popijam kawkę i słyszę od poważnych ludzi, że jestem ich gwiazdeczką, to jak mam to traktować serio? "Cieszę się, że widzę panią żywą!" - mówią mi, zamiast: "na żywo". Słodkie. Raz, po niegroźnych badaniach w szpitalu, ubrana do wyjścia, usłyszałam: "O, jak to dobrze, że pani wychodzi. Bo tylu starych aktorów teraz umiera". Ktoś skomentował w Internecie mój udział w programie Kuby Wojewódzkiego: "Ja też włączam wszystkie telewizory w domu, jak ta starsza pani". Nie ulega wątpliwości, że jestem starszą panią. Jednak zobaczyłam to w druku. I uzmysłowiłam sobie, dlaczego starość jest tak trudna do zniesienia. Bo przecież wciąż jesteśmy młodzi. Nie przywiązuję szczególnej wagi do tego, że jestem aktorką, ale nie wyobrażam sobie innego zawodu.

Co radziłaby pani swym następcom?

Żeby nie odmawiali epizodów. Zarabiając w ten sposób, wkradłam się do nie najgorszego szeregu. Inna rzecz, że miałam w życiu sporo fuksów, jak np. z "Czterdziestolatkiem" Jerzego Gruzy. Jak ja czekałam, żeby mi powiedzieli: "Przyjedź jutroo ósmej rano do charakteryzacji". Przyjedź... Teraz dzwonią do mnie, przywożą egzemplarz, zastanawiam się, daję odpowiedź. Jakbym chciała, toby mnie przywieźli na plan, ale mam samochód, więc jeżdżę sama.

Jest pani poznanianką kształconą w Krakowie. Czy dlatego gra pani mieszczki?

W "13. posterunku" byłam babą wiejską, uważam, że strasznie śmieszną, z córką w ciąży. Ale kojarzy się mnie z miastem, bo w elegancji staram się dorównać mym rodzicom. Nie mam do siebie zbyt wielkiego zaufania i nie wierzyłam w możliwość zbytniej metamorfozy w "Alternatywy 4", gdzie Stanisław Bareja obsadził mnie w roli Balcerkowej, kobiety z nizin, z obrzeży Warszawy. Obrazowo wyraziłam to w dialogu, że jak ktoś całe życie mieszkał w mieście, to się za Chiny do wiochy nie przyzwyczai.

W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej debiutowała pani rolą Maryny w"Weselu", choć miała być Rachelą. Później były sceny Gdańska, Olsztyna i długi epizod bezetatowy. Dlaczego?

Z Racheli mnie wykolegowali. Po roku Zygmunt Hübner zabrał mnie z Bielska do gdańskiego Teatru Wybrzeże. Niestety, skończyła się odwilż i pozbyli się bezpartyjnego dyrektora. Nastał Jerzy Goliński, który mnie zwolnił, argumentując, że po 20 latach teatry będą się o mnie biły. Nie robią tego do dziś. Oddał mi tym przysługę, bo mając wówczas na Wybrzeżu męża artystę, choć nie aktora, spędziłabym pewnie resztę życia w jednym teatrze. Przeszłam do Olsztyna. Grałam jedną z dziewczyn w "Madame Sans Gene" w reżyserii Józefa Słotwińskiego. Był tak zadowolony, że od września chciał mnie wziąć do Syreny, której został dyrektorem. Złożyłam wymówienie w Olsztynie, jednak w Warszawie okazało się, że nie ma dla mnie etatu. Na szczęście Józef Prutkowski ściągnął mnie do swego kabaretu. Pisał monologi wprost na moje warunki: kobietka niby zgrabna, ładne oczy, ale z profilu... Cyrano de Bergerac. Później swój garbaty i krzywy nos zoperowałam. Tak, bez etatu, zupełnie nieźle przepękałam dziesięć lat. Sama za siebie płaciłam ubezpieczenie. Miałam mieszkanie na Sadybie, piękne, choć bez telefonu.

To aktor może żyć bez niego?

Wtedy większość z nas nie miała telefonów, a często i mieszkań. Siedzieliśmy w SPATiF-ie, który spełniał rolę dzisiejszych agencji. Tam mnie znajdowali. Na dobrą sprawę dało się tam załatwić niemal wszystko.

Szatniarz sprzedawał cielęcinę?

Nie. Franio, prawdopodobnie oficer SB, handlował dolarami.

Tam też oblepiony panienkami Władysław Komar świętował powrót z olimpijskim złotem z Monachium. Przeszło do legendy pani niewinne pytanie: "Władziu, co się z tobą działo? Dwa tygodnie cię nie widziałam". Lubi pani prowokacje?

Niekoniecznie, choć fanatyzm kibiców skłania do przekory. Na nudnym meczu piłki nożnej spytałam, do ilu oni grają. Na pytanie, kto prowadzi w Wyścigu Pokoju, wyjaśniłam, że niejaki Peleton. A znany tyczkarz zerwał ze mną bliską znajomość, gdy go spytałam, czy rzeczywiście rzucił nią cztery metry czterdzieści.

W sylwestrowym humorystycznym "Expressie" z lat 70. miała pani długi monolog. Wysiadła nam fonia, jednak wpatrywaliśmy się w ekran jak zahipnotyzowani. Nawet bez pani charakterystycznego głosu była to przednia zabawa.

Niesamowitą rzecz mi pan mówi. To był niezwykły cykl 36 rozrywkowych odcinków. A w nich jedyny mój monolog, bo reszta to dialogi. Dużo rzeczy z tych czasów się zachowało, ale "Express" poszedł na przemiał. Robił go Wowo Bielicki. Znałam go z kolejki dojazdowej, gdy po wojnie mieszkałam z rodzicami w Gdańsku Oliwie. Miałam 14 lat, on był starszy. Po latach wyznałam mu, że się w nim podkochiwałam. Odparł, że to było widać. Po starej znajomości Wowo umieścił mnie w tym przedziale. Od tego czasu zaczęłam być obsadzana w serialach: "Czterdziestolatek", "Zaklęty dwór", "Lalka".

Najczęściej obsadzali panią Gruza i Bareja?

- Tak. I Zbigniew Chmielewski ze Śląska. Grałam u niego w "Daleko od szosy", "Dyrektorach", "Śladzie na ziemi". U Tadeusza Chmielewskiego też grałam. Szybko zauważyli, do czego się nadaję. Kiedy angażowałam się do pierwszego teatru w Bielsku, stałam wśród przystojnych kolegów z roku. "Z panów jestem bardzo zadowolony - powiedział dyrektor Andrzej Uramowicz. - A pani to... charakterystyczna".

Grała pani w scenach miłosnych?

Poza "Misiem", gdzie rzucam cyckami po ekranie, nikt o to nie zadbał.

Jak to? A Zygadło w "Odwecie"?

Prawda. Czego ja nie wyrabiałam, żeby moja mama nie obejrzała tego filmu. "Mamusiu, strata czasu. On ma złą opinię". Kiedy znalazł się w programie TV, popsułam jej telewizor. Pamiętam pierwsze zdanie reżysera na planie: "Robimy film na Oscara". Zrobił, ale chyba na Oskara Langego. Mimo to nie narzekam, bo w ciągu czterech lat zagrałam w 20 serialach.

Od niedawna posługuje się pani komputerem...

A, to pod hasłem zdążyć przed alzheimerem. Po dwóch dniach wysłałam e-maila mojemu instruktorowi, więc chyba zdążyłam.

Zofia Czerwińska w tym tygodniu w: "Codzienna 2 m. 3" (TVP 2, piątek, godz. 14.30), "Tygrysy Europy" (TVP 1, piątek, 17.20), "Czterdziestolatek" (TVP Polonia, niedziela, godz. 14.05).

* * *

Na VII Festiwalu Filmów Komediowych w Lubomierzu w 2003 r. Zofia Czerwińska odebrała Kryształowy Granat - nagrodę dla najlepszej aktorki komediowej. Choć zbiera brawa od ekipy - np. za dramatyczny epizod Żydówki na planie "Pianisty" Polańskiego - jej charakterystyczna obecność w komediach filmowych i telewizyjnych wydaje się tak oczywista, że trudno znaleźć te najzabawniejsze bez jej udziału. Największą popularność przyniosły jej role Zosi Nowosielskiej w obu seriach "Czterdziestolatków" i Balcerkowej w serialu "Alternatywy 4" (szykuje się jego kontynuacja jako "Dylematy 5"), a także w sitcomie "Graczykowie". Na dużym ekranie debiutowała w "Pokoleniu" Wajdy. Zagrała barmankę, podobnie jak w jego "Popiele i diamencie" czy w "Gangsterach i filantropach" Hoffmana i Skórzewskiego. Jednak już Munk w "Eroice" powierzył jej rolę telefonistki Jagódki. Obsadzali ją: Bareja w "Poszukiwanym, poszukiwanej", "Brunecie wieczorową porą", "Misiu", Piwowski w "Rejsie", Załuski w "Och, Karol!", Majewski w "Złocie dezerterów". Zofia Czerwińska jest także niezastąpioną interpretatorką monologów na estradzie i na scenie, głównie w warszawskiej Syrenie, gdzie ostatnio występuje gościnnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji