Artykuły

Tak śpiewa młodość

Sezon przyniósł wiele efektownych inscenizacji, ale nie bardzo miał kto w nich śpiewać. Teatrom potrzebna jest pokoleniowa wymiana kadr lub artystyczny import - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

W polskich operach - zgodnie zresztą ze światową modą - królują dziś reżyserzy. Kreują wydarzenia, usunęli na drugi plan dyrygentów i wykonawców. Tych zresztą dobiera się coraz częściej ze względu na warunki zewnętrzne, mają wyglądać tak, jak życzy sobie reżyser. To zaś, czy sprostają wymaganiom wokalnym, staje się mniej ważne. Dawno nie mieliśmy takiej obfitości spektakli próbujących uwspółcześnić i odczytać na nowo klasyczne tytuły. Tak postępowali twórcy najważniejszych premier ostatnich miesięcy: Mariusz Treliński ("Andrea Chenier" i "La Boheme"), Krzysztof Warlikowski ("Wozzeck"), Michał Znaniecki ("Cosi fan tutte"), Tomasz Konina ("Traviata"). Dołączył do nich nawet Laco Adamik, reżyser specjalizujący się do tej pory w inscenizacjach atrakcyjnych wizualnie, ale tradycyjnych. Jego wrocławska "Halka" [na zdjęciu] to wydarzenie sezonu, bo jako pierwszy tak odważnie zerwał z cepeliowsko-szlacheckim kanonem obowiązującym przy wystawianiu dzieł Stanisława Moniuszki.

Triumf reżyserskich pomysłów nie może jednak przysłonić faktu, że niemal wszystkie polskie sceny operowe mają ogromne kłopoty ze skompletowaniem premierowych obsad. Zespoły teatralne składające się z zatrudnionych na etatach solistów zestarzały się i jeśli wokalni weterani w Łodzi lub Krakowie nadal rezerwują dla siebie główne role, daje to wręcz karykaturalne efekty. Ci zaś, którzy poczuli swą rynkową wartość i wiedzą, że w pewnych rolach są niezastąpieni (Barbara Kubiak, Adam Zdunikowski), jeżdżą od miasta do miasta, powielając sceniczne wcielenia, a liczba występów zastępuje ich jakość.

Najlepsi polscy śpiewacy pracują za granicą i mało komu zależy, by pozyskać ich choćby na jedną premierę. Nie wystąpił dotąd w spektaklu w Polsce tenor Piotr Beczała, od lat żaden teatr nie zaprosił barytona Andrzeja Dobbera, a jeśli udało się w ostatnim sezonie pozyskać Ewę Podleś, to w Operze Narodowej zaproponowano jej jedynie odświeżone w ogromnym pośpiechu dwa przedstawienia "Tankreda", w Gdańsku zaś "Włoszkę w Algierze" w wersji koncertowej. Wybitni artyści, którzy pozostali w kraju - Izabella Kłosińska czy Adam Kruszewski - od dawna nie otrzymali propozycji stosownych do swej pozycji.

Teatry wspierają się niezbędnym importem śpiewaków, zwłaszcza ze wschodu, gdyż można ich pozyskać za stosunkowo nieduże pieniądze. Nie trzeba też podpisywać z nimi kontraktów z odpowiednim wyprzedzeniem, a długofalowe planowanie jest słabością naszych oper. Bez rosyjskich solistów trudno byłoby zatem doprowadzić do wystawienia "La Boheme" w Warszawie, a ukraiński tenor Pawlo Tołstoj stał się podporą niemal wszystkich wrocławskich premier.

Na szczęście główne role powierza się coraz częściej także młodym polskim śpiewakom. I trzeba to uznać za fakt mający większe znaczenie dla przyszłości niż nadmiernie czasem reklamowane inscenizacje Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego. Nasza sztuka operowa wyraźnie zaczyna się odmładzać nie tylko za sprawą awangardowych reżyserów, ale dzięki takim solistom, jak Wioletta Chodowicz, Artur Ruciński, Mariusz Godlewski, Aleksandra Buczek czy Adam Szerszeń. To był ich sezon. Oby tylko nie podzielili losu nadmiernie eksploatowanych w poprzednich latach młodych tenorów Tomasza Kuka i Michała Komandery. Jeden z nich przypłacił to długotrwałą chorobą, drugi z każdą premierą śpiewa coraz gorzej.

***

Śpiewacy sezonu

Aleksandra Buczek

Drugi sezon i trzy dobre role we Wrocławiu: tytułowa Esther w operze Praszczałka, Dorabella w "Cosi fan tutte" oraz Królowa Nocy w "Czarodziejskim flecie". Ładny głos i dobra technika. Nadzieja polskiej wokalistyki. j.m.

Wioletta Chodowicz

Niekwestionowana gwiazda ostatnich miesięcy: Halka, Hagith, Fiordiligi w "Cosi fan tutte" i Pamina w "Czarodziejskim flecie" we Wrocławiu oraz świetna Maria w "Wozzecku" w Operze Narodowej. Sopran liryczny, w miarę rozwoju powinna sięgnąć po role bardziej dramatyczne, jeśli nie ulegnie pokusie szybkiej eksploatacji głosu

Artur Ruciński

Jego Papageno w "Czarodziejskim flecie" w Operze Narodowej to męska rola sezonu. Potwierdził, że jest śpiewakiem o dużej kulturze wokalnej i talencie aktorskim, a co istotne starannie dobiera role. Na scenie od pięciu lat

Adam Szerszeń

Baryton o większych możliwościach dramatycznych niż Artur Ruciński. Trzeci sezon w karierze przyniósł udane role markiza Posy w "Don Carlosie" w Poznaniu oraz Marcella w warszawskiej "La Boheme"

Mariusz Godlewski

Zadebiutował w 2002 r. w Operze Narodowej jako Peleas Debussy'ego, w tym sezonie dokonał nie lada sztuki. Jego Janusz we wrocławskiej "Halce" stał się postacią bardziej wyrazistą niż tytułowa bohaterka i Jontek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji