Artykuły

Wrażliwość społeczna

- Dla mnie sztuka jest pewną formą realizacji mojego aktywizmu, zaangażowania społecznego, narzędziem, którym operuję - mówi Agata Siwiak, dyrektorka artystyczna i kuratorka festiwalu XII Spotkania Teatralne Bliscy Nieznajomi: Ukraina, organizowanego przez Teatr Polski w Poznaniu.

AGATA WITTCHEN-BAREŁKOWSKA: Od lat pełnisz funkcję kuratorki ważnych festiwali i innych wydarzeń artystycznych w Polsce. Jak zostałaś kuratorką?

AGATA SIWIAK: Kiedy realizowałam pierwszą edycję Intermedialnego Forum Teatru baz@rt w Starym Teatrze w Krakowie, nie nazywałam się jeszcze kuratorką, tylko z francuskiego programatorką. Termin "kurator" w Polsce wtedy jeszcze nie funkcjonował. Jako pierwsze wprowadziłyśmy go do polskiego teatru z Joanną Warszą i Katarzyną Wielgą.

Zaczęłam czytać o idei kuratorstwa i uznałam, że moja tożsamość zawodowa jest temu najbliższa. Poszłam do dyrektora Mikołaja Grabowskiego i powiedziałam, że jestem kuratorką festiwalu, zatem chciałabym mieć taką funkcję w strukturze teatru. Wszyscy w instytucji uznali, że zwariowałam i wymyślam jakiś dziwny zawód, ale tak długo męczyłam dyrektora, że kazał mi spisać zakres obowiązków kuratora, wysłał go do ministerstwa i tak zostało stworzone pierwsze w Polsce stanowisko kuratora sztuk performatywnych w teatrze.

Jakimi kwestiami zajmujesz się jako kuratorka?

- Jako kuratorka festiwalu baz@rt skupiałam się przede wszystkim na kwestiach estetycznych - na tak zwanej nowej dramaturgii, nowym teatrze, nowych mediach. Po pracy w Starym Teatrze dostaliśmy razem z Grzegorzem Niziołkiem propozycję zostania wicedyrektorami w Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego, ale już wtedy, kiedy pisaliśmy ten program, miałam poczucie, że sam teatr mi nie wystarcza.

Chwilę później pojawiła się propozycja objęcia dyrekcji Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi, na rzecz której porzuciliśmy Nowy Teatr z poczuciem, że chcemy badać pewne spektra bardziej kulturowo, zająć się pamięcią i historią. Następnym etapem tej drogi był Kongres Kultury Europejskiej we Wrocławiu - dość elitarne wydarzenie, niemalże zamknięte dla publiczności z zewnątrz. Poczułam bardzo mocno, że mam dość tej artystycznej bańki, źle się czuję w zamkniętych środowiskach i potrzebuję w swoim życiu wielowątkowości społecznej.

Wtedy spotkałam Agatę Grendę, która pracowała w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego i zaprosiła mnie do pracy w Wielkopolsce. Zaczęłam realizować projekty w wielkopolskich wsiach. Pochodzę z prostej rodziny, w domu mówiło się gwarą i jako dziecko długo się tego wstydziłam. Realizując "Wielkopolska: Rewolucje" odkrywałam swoje korzenie - to była niesamowita przygoda. Podczas tego projektu pracowałam z kobietami w areszcie śledczym i z dziećmi z domu dziecka - z Michałem Borczuchem do dziś prowadzimy ten kolektyw, w tej chwili już bez dotacji.

Odkryłam, jak ważna jest dla mnie wrażliwość społeczna. Nie mam omnipotentnego poczucia, że sztuka może zmieniać świat, ale uważam, że może zmieniać rzeczywistość wokół mnie i paru osób, z którymi mam kontakt.

Dla mnie sztuka jest pewną formą realizacji mojego aktywizmu, zaangażowania społecznego, narzędziem, którym operuję. Miałam przez chwilę myśl, żeby w ogóle przejść na drugą stronę i zająć się tematyką społeczną, ale kocham sztukę, ponieważ jest dla mnie wielką przyjemnością. Od kilku lat o kuratorstwie myślę jak o społeczno-politycznej misji.

Tematem przewodnim XII Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi jest Ukraina. Skąd ten wybór?

- Temat ukraiński jest jeszcze jedną przestrzenią, którą podpowiedziała mi moja wrażliwość. Na początku tegoroczny program wyglądał inaczej - były trzy wątki: ukraiński, LGBTQ+ i żydowski. Ale podczas rozmów dyrektor Maciej Nowak zasugerował, żebyśmy tym razem skupili się na wątku ukraińskim. Uznałam, że to świetny pomysł. Zależało nam, żeby ten temat mógł wybrzmieć, żeby go jak najmocniej wydobyć.

Niestety, Polacy traktują Ukraińców z kolonialną wyższością. Mieszkamy razem, ale słabo się znamy. Przyjeżdża tu wiele ludzi, niektórzy, świetnie wykształceni, a pracują poniżej swoich kompetencji. Często czytamy o przestępstwach wobec nich, dochodzi do tragedii. To są rzeczy, które się wokół nas dzieją. Kiedy słyszymy różne komentarze czy świadectwa Ukraińców, okazuje się, że oni czują się traktowani jak ludzie drugiej kategorii, jak niewolnicy. Musimy o tym mówić.

W tym roku jesteś kuratorką i dyrektorką artystyczną festiwalu. Zaprosiłaś do współpracy inną kuratorkę - Joannę Wichowską. Jak wam się pracowało w duecie?

- To pierwsza edycja, podczas której zdecydowałam się podzielić zadaniami kuratorki. Pierwotnie Maciej Nowak miał pomysł, żeby zaprosić w tym roku polskie spektakle, podejmujące tematy ukraińskie, ale to wzbudziło mój opór. Pomyślałam: "nic o nas bez nas" i nie było innej drogi. Nie znam bardzo dobrze teatru ukraińskiego, więc zaprosiłam jako kuratorkę Joannę Wichowską. Joanna jest znawczynią ukraińskiego teatru, pracuje tam jako dramaturżka i kuratorka. Wcześniej miałyśmy okazję współpracować ze sobą przy produkcji spektaklu Oliviera Frljicia "Nie-boska. Wyznanie", dobrze się rozumiemy.

Jakie tematy uznałyście za najważniejsze? Jakie spektakle wybrałyście?

- Tematem, który mocno wybrzmiewał, był na przykład bardzo mi bliski patriarchat. Widoczny w takich spektaklach jak "Restauracja Ukraina" czy "Psychosis" na podstawie tekstów Sarah Kane, Sylvii Plath i Anne Sexton. "Restauracja Ukraina" mocno dotyka również tematu korupcji. Zresztą w Ukrainie spektakl miał swoją premierę w ramach Międzynarodowego Dnia Korupcji.

Dramaturgiem spektaklu jest Dmytro Levytskyi/Lewicki, wspaniały artysta, ale tak naprawdę jest to praca kolektywna jego, Oksany Cherkashyny/Czerkaszyny i Niny Khyzny/Chyżny. Aktorki wniosły na scenę bardzo wiele swoich doświadczeń związanych z patriarchatem i korupcją - to spektakl bardzo osobisty, a jednocześnie silnie czerpiący z tradycji muzyczno-choreograficznych. Natomiast "Psychosis" jest spektaklem o zakazanej, lesbijskiej miłości, rodzajem mrocznego kabaretu, dotyczącego kobiecej cielesności i związanego z nią tabu. W obu spektaklach występują tylko kobiety, a na scenie słyszymy bardzo mocne kobiece wypowiedzi. Warto też podkreślić, że są to spektakle robione przez zawodowych artystów w teatrze niezależnym. Tam dzieją się najciekawsze rzeczy, bo obieg oficjalny jest bardzo konserwatywny.

Czy zaprosiłyście jakiś spektakl z teatru repertuarowego?

- Jedynym ukraińskim spektaklem z teatru repertuarowego, wyreżyserowanym przez Rozę Sarkisian - tę samą reżyserkę, która zrobiła "Psychosis" - były "Piękne, piękne, piękne czasy". To ciekawa historia. Sarkisian została dyrektorką artystyczną we lwowskim teatrze dla dzieci i młodzieży - przestrzeni, która znajduje się trochę poza nurtem głównego zainteresowania. Oczywiście w tym teatrze grają przede wszystkim dla młodych widzów, ale ona wprowadziła również scenę dla dorosłych. Okazało się, że tam dużo łatwiej jest robić teatr krytyczny, zaangażowany.

Spektakl, który oglądaliśmy podczas festiwalu, był w Ukrainie prawdziwą bombą. Zarówno jego tematyka, jak i forma: zburzenie trzeciej ściany, nielinearne traktowanie tekstu, budowanie napięcia miedzy graną postacią a aktorem performującym na scenie. Aktorzy stematyzowali również to, że zazwyczaj grają dla dzieci króliczki, zajączki i królewny - tutaj bardzo mocne sceny aktorki i aktorzy grają z króliczymi uszami przymocowanymi do głów. Spektakl dotyczy także ich tożsamości i aktorstwa. Bo przecież przez całe życie grali dla dzieci, a tu nagle mają grać tekst Jelinek i na dodatek jeszcze performować swój prywatny stosunek do tego tekstu i poruszanych spraw: rodziny, wojny, społeczeństwa, przemocy.

Zaprosiłyście również polskie spektakle poruszające tematy związane z Ukrainą.

- Dwa ważne spektakle z Polski to "Modern Slavery" Bartka Frąckowiaka i Natalii Sielewicz oraz "Lwów nie oddamy" Katarzyny Szyngiery.

Pierwszy z nich, zrealizowany przez Biennale Warszawa, jest właściwie spektaklem-wystawą, premierę miał w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Bartek z Natalią spędzili pół roku w archiwach, rozmawiając z prokuratorami, adwokatami, ze śledczymi dziennikarzami z Dużego Formatu i śledząc historie przemocy wobec Ukraińców, niewolniczego wykorzystywania, nadużyć. To bardzo przejmujący spektakl, a ten temat jest w gruncie rzeczy pomijany w debacie publicznej.

Drugi spektakl z Polski, z Rzeszowa, został stworzony we współpracy z antropologiem Marcinem Napiórkowskim i reporterem Mirosławem Wlekłym. My o Ukrainie wiemy bardzo mało: albo rzeź wołyńska, albo przyjaźń polsko-ukraińska i Majdan. Niewiele wiemy o tym, że Ukraińców po prostu kolonizowaliśmy. "Lwów nie oddamy" porusza właśnie ten temat - kolonizacyjny wątek pojawia się w kontekście historycznym i współczesnym.

Czy wśród widzów festiwalu dużo było osób z Ukrainy?

- Przede wszystkim, co było dla mnie bardzo ważne, mieliśmy bilety dla Ukraińców i Ukrainek w bardzo dobrych cenach. Podjęłam decyzję, w wyniku której prawie nie mieliśmy w tym roku bezpłatnych zaproszeń, co pozwoliło sfinansować działania związane z obniżką cen biletów, dające nam świadomość i poczucie wspólnoty. Miałam kilka telefonów od osób, które zawsze dostawały bezpłatne zaproszenia, ale tłumaczyłam, że zdecydowaliśmy się na taki gest i wspólnie ponosimy za niego odpowiedzialność - ja też kupiłam dla moich znajomych bilety.

Ważną przestrzenią festiwalu były również dyskusje po spektaklach. Miały trwać godzinę, półtorej, a trwały dwie. Ludzie bardzo chcieli rozmawiać, dzielili się spostrzeżeniami. Rozmawiając z Ukraińcami, naprawdę się poznajemy. Dlatego cieszy mnie, że dyskusje były długie i angażowała się w nie publiczność.

Jakie masz plany na przyszłość, kolejną edycję festiwalu i inne działania?

- Na pewno chciałabym kontynuować wątek ukraiński. Działam tak, że jeśli uważam coś za ważne do omówienia, chcę o tym rozmawiać. Pracuję w Teatrze Polskim, ale jestem też kuratorką Biennale Warszawa. Nie wiem jeszcze gdzie, w jakiej przestrzeni, ale na pewno chcę zająć mocne stanowisko dotyczące sytuacji LGBTQ+. Czuję, że ten temat ma wciąż bardzo słabą reprezentację w sztukach performatywnych. Nie ma spektaklu, który w jakiś sposób dotyka tego, co dzieje się dzisiaj. A ja mam wrażenie, że w tej chwili w Polsce, gdy patrzymy na debatę publiczną, to środowisko LGBT+ znajduje się dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej byli Żydzi w Rzeszy w 1937, 1938 i 1939 roku - to jest ta skala nienawiści.

Drugi temat, który bardzo mnie zajmuje, to dzieciństwo. Robiłam o nim w ramach Biennale duży projekt, który znalazł się w finale Warszawskiej Nagrody Edukacji Kulturalnej. Było to dla mnie mocne doświadczenie, bo tam - w dzieciństwie - wszystko się zaczyna, również to, co złe. Można powiedzieć, że to są trudne tematy, ale nie mam poczucia, że sztuka, teatr są tylko miejscem zabawy i przyjemności.

***

AGATA SIWIAK - kulturoznawczyni, teatrolożka, kuratorka i producentka projektów performatywnych i interdyscyplinarnych. Adiunkta w Instytucie Teatru i Sztuki Mediów UAM, gdzie prowadzi specjalizację dla kuratorów i producentów teatralnych. Jako kuratorka działa na pograniczu rozmaitych mediów, praktyki krytycznej i sztuki zaangażowanej społecznie. Swoje projekty realizowała w prestiżowych publicznych instytucjach kultury (Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Teatr Polski we Wrocławiu, Festiwal Dialogu Czterech Kultur w Łodzi, Narodowy Instytut Audiowizualny), ale także w domach dziecka, domu pomocy społecznej, w areszcie śledczym, ośrodku dla uchodźców. Od 2016 roku jest dyrektorką artystyczną Festiwalu Bliscy Nieznajomi w Teatrze Polskim w Poznaniu oraz kuratorką projektów społeczno-artystycznych w Biennale Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji