Artykuły

Iza Szostak: Nikomu nie mówiłam, co się dzieje w szkole. To lata utraconego dzieciństwa

- Przerabiam w "Le journal secret" ważne okresy w moim życiu, patrzę wstecz, ale też obserwuję, kim się stałam. Ten spektakl jest o tym, że weszłam już w dojrzałość. Jestem gotowa, żeby zamknąć pewne rozdziały w swoim życiu i iść dalej - mówi Iza Szostak, tancerka i choreografka, w rozmowie z Ewą Jankowską w serwisie Gazeta.pl.

Spotkała wiele fałszywych autorytetów, osób, które miały być wzorem, a stały się rozczarowaniem. To nauczyciele z Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Warszawie, oraz jeden z najsłynniejszych artystów sztuki tańca, który molestował uczennice. W swoim najnowszym spektaklu "Le journal secret" tancerka i performerka Iza Szostak konfrontuje się z nimi, by iść dalej. "Le journal secret" będzie można zobaczyć 4 i 5 października w Warszawie w ramach festiwalu Ciało/ Umysł.

Stresujesz się przed premierą?

- Bardzo. To ważny dla mnie spektakl, sam proces jego tworzenia był długi i wyjątkowo intensywny. Zależy mi na tym, żeby wzbudzał emocje, inspirował, był dla widzów oraz dla mnie momentem refleksji.

Jest w nim dużo ciebie.

- Trochę się bałam, że się za bardzo obnażę. Przerabiam w "Le journal secret" ważne okresy w moim życiu, patrzę wstecz, ale też obserwuję, kim się stałam. Ten spektakl jest o tym, że weszłam już w dojrzałość. Jestem gotowa, żeby zamknąć pewne rozdziały w swoim życiu i iść dalej.

Jakie rozdziały zamykasz w tym spektaklu?

- Jest ich kilka. Spektakl składa się z trzech części. Kolejności nie zdradzę. Pierwsza jest mocno fizyczna, to taka emocjonalna podróż, do której zapraszam widzów. W drugiej pojawia się animacja 3D, tu poruszany jest wątek uznanych patronów i autorytetów - osób, które wywarły na mnie duży wpływ, ale i tych, którym zaufałam, a które okazały się rozczarowaniem. Animacja pozwala mi się ponownie z nimi spotkać i skonfrontować. Te wszystkie fałszywe autorytety umieściłam w jednej, zbiorowej postaci - Starego Dziecka. Trzecia część jest kontynuacją moich zainteresowań związanych z pracą z przeskalowaniem i ożywianiem obiektu oraz nowym materializmem, który stawia sobie za cel przeformułowanie pojęcia materii.

Kto się znalazł wśród tych fałszywych autorytetów?

- Na przykład pedagodzy i pedagożki ze Szkoły Baletowej w Warszawie. Stałam się ofiarą bardzo złej edukacji. Aby dyscyplinować uczniów, nauczyciele wykorzystywali przemoc werbalną i fizyczną, budowali atmosferę rywalizacji, manipulowali uczniami. Niektóre pedagożki nie pozwalały pić wody na zajęciach, bo twierdziły, że to dekoncentruje. Wywierały ogromną presję na to, aby zredukować masę ciała. Mnóstwo uczennic tej szkoły cierpiało na anoreksję i bulimię. To niedopuszczalne, żeby dziecko doświadczało takiej agresji. Niektórzy nauczyciele, moim zdaniem, w ogóle nie powinni przebywać z dziećmi, a wiem, że część z nich wciąż w szkole uczy. Wystarczy przeczytać zeszłoroczny raport z badania stanu przestrzegania praw dziecka przeprowadzonego w tej szkole, żeby się przekonać, że wiele się nie zmieniło.

Oczywiście nie wszyscy pedagodzy byli źli, spotkałam kilka dobrych nauczycielek, bardzo mądrych kobiet, między innymi panią Elżbietę Jaroń. Niestety, to były wyjątki.

Próbowałaś się przeciwko tej "złej edukacji" buntować? Wtedy, w szkole?

- Ale ja nie wiedziałam, że to, co się dzieje, jest złe, bo nie miałam z czym tego porównać. Do szkoły baletowej trafiasz, jak masz dziewięć, dziesięć lat. Dorastasz wyłącznie w otoczeniu ludzi ze szkoły. Na zajęciach jesteś od rana do wieczora. Jeśli masz talent, to bierzesz też udział w wieczornych spektaklach Teatru Wielkiego, masz dodatkowo próby. Praktycznie nie wychodzisz poza to środowisko. Jesteś pod kloszem, nawet rodzicom nie mówisz, co się dzieje, bo wydaje ci się, że tak powinno być. Mam o dwa lata młodszego brata. Nie wpadłam na to, żeby choćby z nim pogadać.

Oczywiście, pojawiały się momenty buntu, w wieku 15, 16 lat, zazwyczaj po tym, jak wracałam z jakichś warsztatów tanecznych lub poznałam kogoś z zewnątrz. Pamiętam, że duży wpływ miała na mnie jedna koleżanka, która doszła do nas do liceum - wcześniej była w innej szkole baletowej. Poznałam środowisko jej przyjaciół z poprzedniej szkoły. Nabierałam dystansu. Kiedy miałam 17 lat, zaczęłam wchodzić w konfrontacje z nauczycielami. Odpowiadałam na ich chamskie zaczepki, np. dotyczące mojej sylwetki. Rok później już wiedziałam, że nie chcę iść tradycyjną drogą baletu klasycznego. Brałam udział w warsztatach tańca współczesnego w Bytomiu czy w Poznaniu. Zrozumiałam, że można tańczyć inaczej. Odmówiłam, gdy zaproponowano mi angaż w Teatrze Wielkim. Po drugiej stronie ulicy byłoby tak samo.

Jak udało ci się wytrwać aż dziewięć lat w szkole baletowej?

- To lata utraconego dzieciństwa.

Na 40 uczniów szkołę ukończyło osiem osób. W tym ja. Niektórzy nie nadawali się ze względu na warunki fizyczne, u innych pojawiały się kontuzje, kolejnych rodzice decydowali się wypisać ze szkoły, bo nie widzieli, żeby dziecko robiło postępy, a w przypadku następnych nauczyciele jasno dawali do zrozumienia rodzicom, żeby dzieci "zabrać, bo nic z nich nie będzie". Ja miałam predyspozycje fizyczne do stania się tancerką baletową, więc było mi łatwiej. Inwestowano we mnie czas, wysyłano na konkursy, ale jednocześnie więcej wymagano. Wszystkich z mojej klasy straszono, że nie znajdziemy nigdzie pracy. Balet to wymagająca technika, trzeba cały czas ćwiczyć, być zdyscyplinowanym, żeby nie stracić formy. Przygotowywano nas do tego, że w przyszłości na rynku pracy będzie ciężko, do warunków "jak na wojnie". I tak było. Dla mnie owa wojna na szczęście skończyła się, jak zostałam absolwentką szkoły.

Jesteś silna?

- Chyba tak. To nie znaczy, że nie miałam chwil załamania. Płakałam, kiedy coś mi nie wychodziło i dostawałam nawet za to ochrzan od nauczycieli. Szkoła sprawiła, że przestałam lubić tańczyć, bo czułam się ciągle jak na zawodach: że trzeba jak najlepiej, jak najszybciej. Nie czułam, że chcę to robić, ale że muszę. Mam zadowolić nauczycieli. Nie tańczyłam dla siebie.

Ale byłam uparta. Upór to chyba ta cecha, którą każda z nas w balecie miała.

Kolejnym rozdziałem w twoim życiu, który również pojawia się w spektaklu, jest pobyt w Holandii w Rotterdam Dance Academy.

- Pojechałam na przesłuchanie do Rotterdam Dance Academy, które odbyło się w Polsce, w Bytomiu. Dostałam się. To był skok w diametralnie inną rzeczywistość. Doświadczyłam całkiem odmiennej edukacji. Nauczyciele na początku musieli włożyć dużo wysiłku w to, żeby otworzyć mnie i inne dziewczyny z polskich "baletówek", które trafiły tam razem ze mną. Byłyśmy bardzo zahukane. Używali prostych środków i mechanizmów - poczucia humoru, wsparcia, dopingowania do pracy. Poznałam mnóstwo ciekawych ludzi z całego świata, nauczyciele - stali i gościnni - otworzyli mi głowę na inny model edukacji. W tym okresie pojawiła się we mnie potrzeba, żeby zarejestrować to, co tam przeżywam. Ale jeszcze wtedy nie było smartfonów, blogerów, youtuberów. Żeby dokumentować codzienność, używałam zwykłej kamery z odwracanym ekranem.

Nie pamiętam, jaki był właściwie cel tworzenia takiego wideo dziennika. Teraz sobie myślę, że był to po prostu bardzo ważny okres w życiu, który istotnie ukształtował moją osobowość. Bardzo długo nie wracałam do tych nagrań, dopiero jak zaczęłam pracować nad spektaklem, postanowiłam je obejrzeć. Ich fragmenty pojawią się w przedstawieniu.

Co nagrywałaś?

- Siebie w różnych okolicznościach, tak jak dziś się robi selfie. To bardzo osobisty materiał. Zawiera konfesyjne, emocjonalne wypowiedzi, na przykład związane z uczuciem tęsknoty - trochę do domu i do bliskich mi ludzi. Czasem to relacja z tego, jak wyglądał mój dzień. Jest wiele ujęć pokazujących, jak odkrywam swoją seksualność, rozbieram się, dedykuję komuś swój dokamerowy lap dance. Nagrywałam też przyjaciółki, różne sytuacje z imprez, albo takie banalne rzeczy, jak mycie zębów. Dużo jest materiału z okresu, kiedy byłam na stażu u Jana Fabre w Antwerpii, w trakcie kiedy jego zespół pracował nad spektaklem "Requiem for a Metamorphosis". Opowiadam o tym, co się tam działo, co się działo ze mną, jak my - tancerze - byliśmy przez niego traktowani.

Nie podobało ci się tam.

- Niespecjalnie, choć zrobił na mnie duże wrażenie. Miałam 24 lata i moje wyobrażenie o szlachetności i pięknie procesu twórczego pękło wtedy jak bańka mydlana. Jan jest jednym z fałszywych autorytetów, które pojawiają się w moim spektaklu. Na jego przykładzie między innymi podejmuję drugi - po edukacji w szkole baletowej - mroczny temat: molestowanie.

Ja nie doświadczyłam tego z jego strony, ale kilka osób, które były ze mną na stażu, napisało w kontekście zjawiska #metoo list otwarty, w którym oskarżyły go o upokorzenia, seksizm, mizoginię i nadużycia seksualne. List jest zakończony ważnymi słowami: "Razem możemy zakończyć kulturę przemocy. Możemy troszczyć się o nasze życie artystyczne tylko wtedy, jeśli troszczymy się o artystów".

Masz poczucie, że to, co ty przeżyłaś, masz już przepracowane?

- Proces pracy nad "Le journal secret" na pewno bardzo mi pomógł. W badaniu relacji z różnymi postaciami z mojego życia wsparł mnie Jakub Woźnica, który zajmuje się między innymi ustawieniami hellingerowskimi, pracą z energią i z psychologią informacji. Stał się z czasem moim konsultantem kreatywnym. Poprzez rozmowę wydobył ze mnie tych bohaterów, urojonych bądź nie - ukochanych przyjaciół z dzieciństwa, fałszywe autorytety - ale też traumy. Wyobrażaliśmy sobie na przykład, że na scenie pojawiają się kolejne postaci i, na zasadzie ustawień, zadawaliśmy sobie pytania, jaka jest moja relacja z nimi. Wpłynęło to na samą koncepcję projektu, jakość mojego ruchu, pracę z wyobraźnią, stan i obecność performatywną.

Dlaczego postanowiłaś wrócić do Polski? Nie bałaś się?

- Byłam zakochana. Wtedy, w 2009 roku, w Holandii zaczęło się też mocno psuć - były duże cięcia wydatków na kulturę, rozwiązano kilkanaście zespołów tanecznych. Jak wróciłam z Monachium, gdzie robiłam projekt "Kitchen" z Anną Holter, musiałam podjąć decyzję, co dalej. Zestawienie kilku czynników wpłynęło na to, że postanowiłam wrócić do Polski.

W Polsce też nie jest najlepiej, jeśli chodzi o dofinansowanie kultury i sztuki, zwłaszcza tak niszowej jak taniec współczesny, performans.

- Pojawiają się działania i formy wsparcia finansowego z różnych instytucji kultury, choć zdecydowanie są niewystarczające. Udało mi się do tej pory współpracować z wieloma instytucjami, ale niestety, nadal ciężko jest mi się utrzymać.

Ja od razu po powrocie nawiązałam kontakt z Edytą Kozak, dyrektorką festiwalu Ciało/ Umysł. Dostałam pracę w charakterze asystentki szwajcarskiego choreografa, Guilherme Botelho. Następnie zaaplikowałam do Alternatywnej Akademii Tańca w Starym Browarze w Poznaniu i szybko stałam się częścią tego środowiska. Wtedy poczułam, że mam potencjał, żeby robić autorskie rzeczy i wytwarzać własny język. Moim debiutem było "Karmi-go", spektakl z muzyką mojego męża, wówczas chłopaka, Kuby Słomkowskiego, z którym współpracuję przy każdym przedstawieniu. A potem powstały "From culture to nature" i "Re//mix", "Balet koparyczny"...  I zaczęło się kręcić. Nie powiem, że jest mi łatwo, ale nie jest tak ciężko jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie tancerze i performerzy dorabiają za barem, żeby wynająć salę, na której mogą chwilę poćwiczyć, a potem muszą szukać sponsora na swoje produkcje, bo nie ma tam państwowych dotacji.

Robię nie tylko autorskie rzeczy. Uczę, przygotowuję choreografie dla teatrów, współtworzę kolektyw Centrum w Ruchu, pracuję czasem przy teledyskach i wspieram innych artystów w ich dążeniach.

Jakie masz plany na przyszłość?

- Chciałabym stworzyć własne miejsce, które funkcjonowałoby na skrzyżowaniu dyscyplin, ze szczególnym naciskiem na rozwój choreografii eksperymentalnej. Myślę tu o kreatywnej pracowni w formule domu produkcyjnego, ze stałą dotacją, wspierającego bezpośrednio artystki i artystów związanych z muzyką, sztukami wizualnymi i ruchem.

Spektakl "Le journal secret" będzie można zobaczyć 4 i 5 października w ramach festiwalu Ciało/ Umysł. Za koncepcję i choreografię odpowiada Iza Szostak, konsultację artystyczną - Jakub Woźnica. Muzykę skomponował Kuba Słomkowski, Szymon Adamczak odpowiedzialny jest za scenariusz, dramaturgię i dialogi w animacji. Kostium zaprojektowała Julita Goździk, plakat - artysta sebulec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji