Artykuły

Mocniej, głośniej, więcej, szybciej, czyli bardzo przykra kompromitacja

Jak nie robić przedstawień dyplomowych pokazał "Amok. Pani Koma zbliża się!" z PWST Kraków na 33. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi.

Jest taki stopień banału i powierzchowności, którego osiągnięcie w teatrze wzbudza u widza fizyczny i psychiczny stupor - osłupienie i zanik reakcji na jakiekolwiek bodźce. Stopień ów przekroczyło parokrotnie krakowskie przedstawienie dyplomowe "Amok. Pani Koma zbliża się!". Dziw bierze, że kadra pedagogiczna dopuściła do jego prezentacji, bo młodym aktorom zwyczajnie dzieje się tu krzywda. Najpewniej sami nie widzą jej jeszcze. Tak jest, gdy do pracy z dziećmi przecież zaprasza się inne dzieci.

Praca ze współczesną dramaturgią ma oczywiście znaczenie, aliści ta nie powinna być pisana na kolanie i proponować dyskusję na poziomie teatru młodzieżowego. Od obskoczenia przeglądów takowych teatrów powinien zaczynać dramaturg "Amoku" (czyli pewnie po części autor tekstu) Michał Kmiecik. Ale ten okrzyknięty gwiazdą 20-latek już pracuje w profesjonalnych teatrach - państwowych. W łódzkim Teatrze Nowym jest wręcz pół-etatowym dramaturgiem. Kolejny stupor zbliża się wielkimi krokami.

Ostrzeżeniem mogła być już luźno potraktowana gramatyka w zapowiedzi: "Staramy się stworzyć spektakl, który u swoich źródeł ma na celu brak moralizowania, stawiania jednoznacznych tez i dawania jasnych odpowiedzi". Jak logicznie pogodzić uchylanie się od tez (to takie wygodne) z zapowiedzianą kilka zdań wcześniej "próbą wniknięcia w istotę zjawiska" - nie wiadomo. Wiadomo zaś, że wystarczy zamknąć swe liczne pomysły w tytule-haśle i wszystko jest cacy. "Amok" jest dobry, ale w przyszłości może to być też "Szał", "Tumult" lub poczciwa "Schizofrenia". "Amok", który powstał na kanwie aktów przemocy

(strzelanin, mordów) w szkołach Ameryki, drażni nie estetyką, która czasem ma taką rolę pełnić, ale rozpoznaniami w rodzaju: "Zabiłem kolegów z klasy, bo mam problem z ojcem". Podobne klisze myślowe powielane są permanentnie. Ich opracowanie na scenie to rodzaj ściepy pomysłów i realizatorskich rozwiązań dobrze już znanych. Czego tu nie ma. Rytuały szkolnej młodzieży pokazuje komunia gumą do żucia. Ofiara staje się katem, kat ofiarą. Ofiarę (nieuwagi dorosłych) na siłę można zrobić też z Jasona, mordercy z horroru "Piątek 13-ego". Przy okazji załatwi to projekcję wrażliwości młodzieży, ukształtowanej nie tylko na horrorach, ale i grach komputerowych. Serio. Z filmów to zacytować można oczywiście "Miasteczko Twin Peaks" Davida Lyncha. Bardzo oryginalne. Psychodrama spotyka się zaś z pastiszem lekcji angielskiego i teleturnieju, bo publiczność zmuszana jest do powtarzania angielszczyzną czasowników określających różne formy znęcania i opresji. Gdyby nie był to jeden z dziesiątków ledwo maźniętych pomysłów, miałby nawet pewną wartość. Każdy z dyplomantów gra natomiast wiele postaci. Raz matkę, raz terroryzowaną uczennicę. Trochę prokuratora, trochę ucznia. Każdego kilkoma gestami i programowym niezaangażowaniem. Byle mocniej, więcej, głośniej - trzeba pokazać co się umie. Ktoś ryczy, ktoś płacze, ktoś łapie za gitarę, ktoś inny wyśpiewuje "Sympathy for the Devil". Ten hit Rolling Stones, po który nie raz sięgali filmowcy, staje się tu ukoronowaniem pretensjonalności. Reżyser Marcin Liber zrobił co mógł, ustawił emocje, dodał wideo i pojemniki z jakąś mazią, kazał na scenie "być" i "improwizować", i puścił teatrzyk w ruch.

Słynnym tropicielem grafomańskich utworów był np. Julian Tuwim, który znajdował w nich pokłady naturalnego humoru. Jest jednak rodzaj dziecinady, która karkołomnym zadęciem niweluje humor i nadaje się tylko do jednego: skatalogowania, schowania na dnie szuflady i rychłego wymazania z pamięci. Jak "Amok".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji