Artykuły

Ewolucje Sceny Wolności

Druga edycja Sceny Wolności w Słupsku wskazuje, że dyrektor Dominik Nowak nie zamierza zamykać formuły festiwalu w stałym kształcie. Ubiegłoroczny program był związany z obchodami setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę oraz wywalczenia praw wyborczych przez Polki. Tegoroczna edycja stanowiła kontynuację tematów związanych z efektami wywalczonej wolności, inspirowała do namysłu nad kształtem demokracji i społeczeństwa obywatelskiego - pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

Patronowało jej hasło transformacji, nawiązujące do trzydziestej rocznicy przemian ustrojowych. Szkoda jedynie, że podobnej kontynuacji nie widać w ambicji kreowania opiniotwórczego wydarzenia, ponieważ tym razem zrezygnowano z formuły konkursowej (mam nadzieję, że tylko chwilowo!). Być może taka decyzja była podyktowana mniejszym budżetem.

Program, podobnie jak podczas pierwszej edycji, był ciekawy. Pojawiły się spektakle z renomowanych teatrów, jak i mniej znanych ośrodków. Dominowały premiery z ubiegłego i bieżącego sezonu (te drugie to namiastka repertuaru gospodarzy - Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku), choć miejscowa publiczność mogła poznać także trzy znacznie starsze przedstawienia. Tym razem nie zabrakło międzynarodowych akcentów. Program przenikał pluralizm konwencji i stylistyk - od tonów serio do buffo. Z jednej strony formy eksperymentalne (sceniczny reportaż czy spektakl z wykorzystaniem technik psychodramy), musical zaangażowany społeczno-politycznie; a z drugiej - tradycyjne przedstawienia dramatyczne (choć te też były zróżnicowane: dwa monodramy, kameralne, ale i wieloobsadowe propozycje). Artyści i artystki badali transformację odnosząc się do przełomowych wydarzeń historycznych, gospodarczych, ekonomicznych, choć szczególnie chętnie eksploatowano tematy społeczne - przez pryzmat bohaterów tamtych czasów, stosunku do obcych czy mechanizmów rządzących mediami. Transformacja jako wydarzenie formujące naszą tożsamość nie była rozpatrywana jedynie jako nadzieja i szansa na nowy ład, lecz także - co rzadko spotykane! - jako źródło, różnorako rozumianych, rozczarowań i kryzysów.

Faktomontaż

Festiwalowe spektakle częstokroć opowiadały o losach maluczkich na tle przełomowych wydarzeń historycznych. Rewidując ideały minionych epok, inspirowały do namysłu nad kształtem tożsamości mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej.

Duże wrażenie zrobiła surowa "Aleja Narodowa" wyreżyserowana przez Katarzynę Dudzic-Grabińską w Teatrze Polskim w Podziemiu. Wrocławskie przedstawienie stanowi adaptację noweli Jaroslava Rudiša, której głównym bohaterem jest Wandam (Dariusz Maj). Okazuje się, że znaczące przezwisko zobowiązuje do niebywałej sprawności fizycznej, ale już nie do umiejętności zapanowania nad swoim życiem. Pod fasadą pozorów podtrzymywaną zwłaszcza przez legendę bohatera aksamitnej rewolucji, mężczyzna skrywa chaos groźnie brzmiących racji. Los Wandama staje się metaforą życia przeciętnego człowieka uwikłanego i zagubionego w dziejach. Spektakl Dudzic-Krzywickiej stanowi istotny głos w debacie społeczno-politycznej - jest ważną diagnozą kryzysu trwającego nie tylko w Polsce, ale w wielu krajach regionu. Co z nim możemy zrobić?

Łatwej odpowiedzi nie serwuje także, znacznie efektowniejsza inscenizacja - "Broniewski" Adama Orzechowskiego z Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Dramat Radosława Paczochy przypomina burzliwy los nieco zapomnianego poety. Dla twórców i twórczyń spektaklu od prywatnych doświadczeń (nieustannych zmian partnerek, narodzin córki, romansu z "madame wyborową"), nie mniej ważne okazało się zaangażowanie w przemiany społeczno-historyczne: udział w wojnie 1920 roku, pobyt w więzieniu NKWD, a także trudy mierzenia się z piętnem "czerwonego poety". Wobec faktograficznej precyzji (mnogość nazwisk, dat i miejsc), reżyser zdecydował się na inscenizację o pomysłowo rozpadającej się, lekkiej strukturze. Rolę tytułową rozdzielił miedzy młodego Broniewskiego (Polaka-patriotę, zafascynowanego rewolucją a przez to ciągle gotowego do walki, zagrał Michał Jaros), a starszego Broniewskiego (pozbawionego złudzeń i zapijającego "smutność, nudę i dodupizm" coraz większymi dawkami alkoholu, granego przez Roberta Ninkiewicza). Ten i inne pomysły pozwoliły wypunktować paradoksy biografii poety uwikłanego w historię.

Psychodrama w M-2

Podstawą słupskiego "M-2" miała być adaptacja publikacji "Nasz mały PRL" Witolda Szabłowskiego i Izabeli Meyzy, która opowiada o codzienności życia w poprzednim ustroju. Ostatecznie w spektaklu w reżyserii Darii Kopiec ze scenariuszem Natalii Fiedorczuk-Cieślak nie pozostał po tym pomyśle ślad. Z wyjątkiem jednego - upatrywania w przeszłości piętna, które determinuje teraźniejszość.

Aleksandra Starzyńska osadziła akcję w klaustrofobicznej przestrzeni symbolizującej niewielki metraż. Kobieta (Monika Janik) i Mężczyzna (Wojciech Marcinkowski) urządzają tytułowe M-2, jednak kolejny ustawiony mebel, zapach czy gest partnera (partnerki) nie pomaga oswoić obcej przestrzeni, wywołuje za to reminiscencje. W postaciach pozostały kompulsywne zachowania, niezabliźnione lęki, frustracje i wstyd, które przenikają wspomnienia zapijaczonego ojca, matki nieustannie karcącej nieprawidłową postawę czy rodzica wymagającego odwagi ponad siły dziecka. Wpojone modele właściwych zachowań i modeli cielesności determinują teraźniejszość postaci, bojących się dorosłości, która pociągnie za sobą nieznośną rutynę i odbierze im, dopiero co wywalczone, prawo do samostanowienia.

Nieprzypadkowo scenę oświetlają ostro jarzeniówki, pojawia się także szpitalny taborecik - medyczny anturaż wzmacnia wrażenie wiwisekcji. Spektakl przypomina intymną terapię, w której Kobieta i Mężczyzna co rusz wykorzystują techniki psychodramy: grają samych siebie z przeszłości, zamieniają się rolami, dublują bądź wykorzystują puste krzesło. Precyzyjna struktura przedstawienia Darii Kopiec wymaga od widza dużej uważności, a eksperyment z perspektywą wzmacnia pogrywanie to z konfesyjnością, to z metateatralnością. Nieumiejętność wyrwania się z matni przeszłości podkreśla choreografia Jacka Owczarka - pełna ostrych zakrętów oraz nerwowych zapętleń, na które odpowiada muzyka wykonywana na żywo przez Dominikę Korzeniecką.

Transformacja, czyli zagrożenie

O tym, że rewolucje nie zawsze niosą ożywczą energię, lecz mogą być wizją brutalnie narzuconą z zewnątrz, opowiadał "Reality show(s). Kabaret o rzeczach strasznych" w reżyserii Jana Hussakowskiego z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu. W ujęciu Przemysława Pilarskiego (autora dramatu) czerwcowy dzień, gdy "skończył się w Polsce komunizm", nie musiał być czasem radości z odzyskania wolności. Mógł stanowić źródło rozczarowań mitycznym kapitalizmem, które sprawiły, że wielu nie potrafiło odnaleźć się w nowych warunkach, wylądowali na margines życia. Choć rzesze różnych mniejszości i wykluczanych nawołują do "wychodzenia z szaf", Pilarski stosuje zabieg przeciwny, bowiem Bożena (Cecylia Caban), która "daje bierny odpór biedzie", chowa się przed światem w meblościance (scenografia: Joanna Walisiak). Ten ciekawy zabieg przypomina, że w liberalnym systemie społeczno-ekonomicznym nie ma miejsca dla ubogich, budzą oni jedynie politowanie. Meblościanka jako symbol marginalizowania i ignorowania biedy staje się metaforą pustelni, do której ucieka się, będąc przepełnionym wstydem, aby usunąć siebie z pola widzenia innych. Bożena nie wyjdzie z meblościanki, mimo że wielokrotnie nalegać na to będzie jej mąż - nazywany tutaj Sąsiadem (Bartosz Dziedzic). Znoszenie trudów z godnością sprawia jednak, że w tej historii nie zabraknie odwołań ewangelicznych, a Bożena otrzyma dar wróżbiarstwa.

Sytuację wykluczenia inności, która musi się ukrywać, Pilarski łączy z tematem faszyzmu, a szafa jako symbol azylu niemal od razu przywołuje tragiczne losy polskich Żydów. Spektakl Hussakowskiego w znacznie ciekawszy sposób rozprawia się z trudnymi do przepracowania traumami, niż czyni to zaprezentowana na festiwalu "Nasza klasa" w reżyserii Ondreja Spišáka z Teatru Dramatycznego w Warszawie. Dlatego rodzajową fabułkę o Bożenie i Sąsiedzie wielokrotnie przerywa pojawienie się nieoczywistej postaci nazwanej Kabaret Żydzi (Karolina Kuklińska i Karol Kossakowski). Z jednej strony bohater ten serwuje dowcipy rodem z szmoncesowego kabaretu, a z drugiej - jest symbolem traumatycznych polsko-żydowskich relacji.

O wszystkich tych wydarzeniach dowiadujemy się z telewizji - spektakl ujęto bowiem w medialną ramę. Niecodzienne zachowanie Bożeny sprawiło, że rodziną zainteresowała się poszukująca sensacji telewizja. Prowadzący program (Karol Kossakowski), nie pytając nawet o zdanie, codziennie transmituje z jej domu reality shows. Nas też nie pyta o opinię - od żywych emocji lepszy jest śmiech "z puszki", który pozwala mu trwać w niesłabnącym, doskonale wykreowanym, sztucznym zadowoleniu.

Jan Hussakowski z dużym wyczuciem wydobył absurdalny humor Pilarskiego. Bezbłędnie spoił poszczególne elementy trudnego, teatralnego kolażu, co sprawiło, że wraz ze świetną obsadą stworzyli jedną z najciekawszych festiwalowych propozycji, zasadnie zbierając owacje.

Sporo pesymizmu wywołuje też "Katechizm Białego Człowieka" w reżyserii Mirosława Neinerta z Teatru Rawa z Katowic, choć efekt jest paradoksalny, skoro publiczność co rusz zanosiła się śmiechem. Jarosław Murawski wyszedł od motywu pielgrzymki, w którą zgromadzona publiczność miała się udać wraz z organizatorem, Piotrem Gawronem (Hubert Bronicki). Pojawiają się jednak nieprzewidziane komplikacje: spóźnia się duchowy patron podróży (Ksiądz Marek), nie nadjeżdżają autobusy Twórcy szybko porzucają te wątki, aby zaserwować wyjątkowo niestrawną diagnozę. Monodram stanowi flirt bigoterii z nacjonalizmem oraz zaprzeczenie idei chrześcijaństwa, a mieszankę tę łączy z ksenofobią, homofobią, rasizmem, cywilizacją śmierci i wieloma innymi złotymi myślami. Już dawno nie słyszałam w teatrze takiej ilości przemocowych komunikatów. Jedyną kontrą wobec nich ma być przerysowana gra aktorska, sprawiająca, że to bezrefleksyjne reprodukowanie narracji konserwatywno-narodowo-katolickiej trzeba wziąć w nawias. Mają rację więc twórcy katowickiego spektaklu - możliwość bezkarnego głoszenia przekonań, nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Może gdyby Bronicki postawił na zniuansowane środki wyrazu, a nie parodię szytą grubymi nićmi, udałoby się uzyskać bardziej przewrotny efekt. Zmarnowana szansa na eksperyment, który pozwoliłby zobaczyć rzeczywistość w innym świetle.

Utopijne przemiany, czyli skapitalizowana szansa na nowy ład

Na diametralnie odmiennym założeniu oparta była druga ze słupskich propozycji. Kolektyw Janiczak/Mosiewicz/Rubin/Stępniak zainspirował performans Basa Jana Adera. 9 lipca 1975 roku holendersko-amerykański artysta przy pomocy niewielkiej łodzi postanowił samotnie przepłynąć Atlantyk. Dokładnie czterdzieści cztery lata później kolektyw próbował powtórzyć "In Search of the Miraculous", choć ze znaczną modyfikacją, ponieważ poszukiwania cudów prowadzili na lądzie. Plan podróży zakładał odwiedzenie amerykańskich, prowincjonalnych miasteczek, które w dziewiętnastym wieku bądź na fali hippisowskich przemian zostały założone jako alternatywne i nierzadko utopijne formy społeczności. Trafili między innymi do Liberal, stworzonego przez George'a H. Walsera. Miasto pozbawione kościołów nie produkowało poczucia grzechu, winy, hierarchii i lęku. Działał tam za to Uniwersytet Wolnej Myśli, redakcja "Liberal News" i liczne biblioteki. Jednak po latach miejsce to stało się przeciwieństwem dawno zasianej idei agnostycyzmu, a dzisiejsi mieszkańcy wierzą, że tylko religia może być źródłem zasad i moralności. Z kolei w Perry zapoznają się z dziewiętnastowiecznym konceptem muskularnego chrześcijaństwa, a w Detroit z ideą wykorzystywania śmieci, którą przenika idea Heidelberg Project. Nie brakuje też wspomnień skrajnie feministycznej osady Bathsheba, którą Kentucky Daisy założyła dla kobiet oraz zwierząt płci żeńskiej.

Efektem badań terenowych są filmy dokumentalne, które stanowią lwią część "Made in USA". Wnioski z wycieczek są przygnębiające - po wielu szczytnych ideach nie zachował się ślad, wspomniane miasteczka są zdegradowane, dawni rewolucjoniści - zapomniani, a życie współczesnych Amerykanów i Amerykanek to zaprzeczenie szczytnych idei. Dlatego jednym z ostatnich ujęć "Made in USA" są wzgórza Hollywood - fabryka marzeń, która idee potrafi przerobić w dochodowe biznesy. Może dlatego w ostatnim kadrze widzimy Jolantę Janiczak, która próbuje, tym razem bez modyfikacji, powtórzyć performans Adera, jednak fale oceanu co rusz wyrzucają jej łódź na brzeg.

"Made in USA" (na zdjęciu) to teatralny reportaż, który stanowi niewiele więcej niż galopadę przez intrygujące, utopijne idee. Trudno oceniać walory działań scenicznych, skoro są ściśle podporządkowane narracji filmowej - przedłużają wydarzenia z Ameryki, jednak nie poszerzają pola interpretacji. Gdy zapoznajemy się z ideą earthshipów, postać na scenie buduje z odpadów samowystarczalny budynek; gdy w filmie pada zbliżenie na pomarańcze, bohaterowie obierają owoce, aby podzielić się nimi z publicznością. Co więcej - to, co dzieje się na scenie, jest podane w sposób technicznie niedoskonały (przez wykorzystanie latarek czołowych). Oglądając "Made in USA" odczuwa się więc wrażenie jakby kolektywowi zabrakło pomysłów na obudowanie filmu narracją sceniczną, skoro nadal pracują w teatrach, nie mogą się ograniczyć do nagrania. Jednak w kontekście hasła programowego, słupski spektakl był inspirującą propozycją nowych modeli organizacji społeczno-politycznych, którym patronuje Bas Jan Ader (Wojciech Marcinkowski), nawołując ze sceny: "Ze złomowiska starych torów spróbujcie zbudować nową drogę", choć doskonale wie, że to utopijne pragnienie, bo "boimy się tego, co nie jest przeznaczone do rozumienia".

Historyczno-musicalowy mariaż

Dominujący ton serio przełamano jednym, ale za to na wskroś zabawnym spektaklem. Dawkę ożywczej energii dał Pożar w Burdelu i jego bezkompromisowe (choć nie obrazoburcze) zrzucania bohaterów z piedestału w "Herosach transformacji. Ostatecznym starciu". Michał Walczak opowiedział o transformacji przez pryzmat II Planu Balcerowicza, w którym motorem napędzającym PKB jest popkultura oraz jej bohaterowie i bohaterki. Obok świetnie, parodystycznie wykreowanego Balcerowicza przez Michała Meyera, pojawia się plejada gwiazd: Krystyna Janda (Ralph Kaminski), Lech Wałęsa (Rafał Derkacz), Danuta Wałęsa (Monika Babula), Wioletta Villas (Ralph Kaminski), Michael Jackson (Krzysztof Broda-Żurawski). Nie brakuje mniej znanych, rzeczywistych postaci, jak klaun Crico (Ralph Kaminski), czy fikcyjnych - jak Excel (Monika Babula), Metrowoman (Karolina Czarnecka). Słupską publiczność pokazała, że ma w sobie sporo dystansu, pozwoliła się porwać przez turbofolkowy hit Patryka z Pruchnika (Rafał Derkacz). Natomiast na mnie najlepsze wrażenie zrobiła pomysłowość Ralpha Kaminskiego (na co dzień wokalisty i muzyka), który od czasów debiutu w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku znacznie rozwinął się jako aktor. Choć wszyscy prezentowali wyrównany poziom wokalny (może z niechlubnym wyjątkiem Krzysztofa Brody-Żurawskiego), to właśnie Kaminski wyznaczył nieosiągalną poprzeczkę.

Przystępna, ale i inteligentna opowieść o dawnej polityce w formie musicalu stanowi rehabilitację niezbyt poważanego gatunku. "Herosi transformacji" pokazują, że w Pożarze w Burdelu mogą powstawać ciekawe scenariusze, które nie są zdominowane przez bieżące sprawy stolicy, jak bywało w poprzednich realizacjach. A problemy techniczne, które pojawiły się tego dnia (niedziałający mikroport w solowej piosence, zaplatanie w kostium), stanowiły tylko dodatkową wartość - generowały mnóstwo niezaplanowanego śmiechu, a także pokazywały łatwość ogrywania tego typu przypadków.

Nie tylko teatr

Twórcy i twórczynie Sceny Wolności zadbali o bogaty program działań towarzyszących, w którym nie tylko postawili na egalitarną formułę (na wszystkie wydarzenia obowiązywał wstęp wolny!), odmienne dyscypliny sztuki oraz wielorakie misje kulturotwórcze (od rozrywkowej po edukacyjną), ale uwzględnili także różne grupy wiekowe. Wprawdzie w programie nie pojawił się spektakl dla najmłodszych, jednak ilość i jakość wydarzeń dodatkowych rekompensowały ten brak. Dzieci mogły wziąć udział w kilku warsztatach teatralnych oraz zajęciach przygotowanych przez warszawski Dom Spotkań z Historią, podczas których zapoznawały się z grami, zabawami i bajkami z okresu PRL, a część praktyczną poprzedziły ciekawe prezentacje (między innymi analogowych technik animacji). Nie zabrakło też wydarzenia familijnego, rodzice wraz z dziećmi spotkali się z Anną Ziarkowską, autorką "Historyjek o tym, jak Polacy wybrali wolność".

Podobnie bogatą ofertę wystosowano do osób dorosłych. Oprócz pospektaklowych spotkań z artystami i artystkami, które prowadziła Alicja Syta, a patronowała im idea "Nocne Polaków rozmowy", odbyła się także dyskusja Anny Ziarkowskiej z Henryką Krzywonos, "ikoną transformacji". Zwrócono się także w kierunku lokalności - Tomasz Urbaniak przedstawił wykład multimedialny na temat transformacji w Słupsku. Z kolei międzynarodowy rys to wydarzenia przygotowane przez Rosjanki. Anna Agapova i Aleksandra Salnikova wystąpiły w pokazie muzyczno-poetyckiego projektu "tema kresta" (motyw krzyża), a ostatniego dnia zaprezentowały performatywne czytanie dramatu zaangażowanego "Jelcyn.gif" (autorstwa Agapovej), korzystając przy tym z wielu nowoczesnych technik. Niektóre z tych wydarzeń wywołały ożywioną reakcję publiczności (choćby wykład Urbaniaka), jednak większość z nich spotkała się z umiarkowaną frekwencją. Szkoda, że jak zwykle jeden z najbardziej niedofinansowanych obszarów kultury - jakim jest promocja - kładzie się cieniem na ciekawych inicjatywach.

II Festiwal Scena Wolności w Słupsku, 3-6 października 2019

***

Wiktoria Formella - absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej oraz zarządzania kulturą na Uniwersytecie Gdańskim. Publikowała w "Kwartalniku Artystycznym Bliza" oraz "Fragile. Piśmie Kulturalnym".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji