Artykuły

Co mówi próba sceny?

Po Warszawie i Wrocławiu - Kraków. Po 10 latach przerwy, przegnania z teatru ogromnego, triumfalny - powrót na scenę tę samą, z której przed laty 55 urzekło widownię po raz pierwszy arcydzieło Wyspiańskiego.

Kraków umie celebrować. Wznowienie "Wesela" święcono uroczyście, nastrój panował podniosły, przed paniami w wieczorowych toaletach, przed gośćmi ze stolicy rozświetlono melancholijny prolog: słowa Przybyszewskiego, mówiące o Wyspiańskim na weselu poety Rydla z chłopką Mikołajczykówną we wsi Bronowice Małe. facsimile listu Wyspiańskiego do dyrektora Kotarbińskiego o gotowej nowej sztuce i mglistą sylwetkę poety, stojącego w progu roztańczonej izby, w której dostrzegł wielki teatr polskości. Ów prolog wydal się dodatkiem zbędnym, natrętnym. Ale czyż nie harmonizował z uczuciami sali, westchnieniem wspomnień, snujących się po widowni? Pomarli już niemal wszyscy uczestnicy rzeczywistego i teatralnego "Wesela" z lat 1900-J901 - a eto w loży honorowej siedzieli, w krakowskich strojach, siwi i zgarbieni Jan i Jakub Mikołajczykowie (Jasiek i Kuba z "Wesela") i Kasper Czepiec (Kasper) a także Helena Rydel, córka bronowickich Państwa Młodych; i pamiętano też o trzech aktorach prapremiery "Wesela" - Jadwidze Czechowskiej. Bronisławie Janikowskiej, Ferdynandzie Sarnowskim - którzy pracują nadal pełni sił, w wielkim już Krakowie (w Teatrze im. Słowackiego i w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie). Kraków umie reżyserować rocznice, jubileusze...

Ale jak wyreżyserował przedstawienie?

Henryk Vogler określił je w "Dzienniku Polskim" jako "ważne wydarzenie teatralne". Jestem skłonny podzielić tę opinię. Nie dlatego, iżbym w krakowskim "Weselu" z 1956 r. widział jakąś rewolucję czy rewelację teatralną, iżbym dopatrywał się w nim jakiegoś "nowego odczytania", na które polują pobudliwi krytycy i zaaferowani reżyserzy - ale dlatego, że spełnia postulat wierności sztuce i meandrom myśli poety, że nie zamazuje żadnymi sztuczkami, nie usiłuje zniwelować wielowyrazowości "Wesela", że zachowuje klimat utworu i przenosi do widza jego niepowtarzalność stylistyczną, ideową, malarską.

W nieco mętnych uwagach ogłoszonych w programie teatralnym. opowiada Bronisław Dąbrowski sporo o "efekcie osobliwości" i "tendencjach satyrycznych", które przede wszystkim starał się uwypuklić w swej inscenizacji. Na szczęście, język sceniczny "Wesela" okazał się mniej buńczuczny, a bardziej wymowny niż pisane słowa reżysera. Dąbrowski dał widowisko w stylu modernistyczynym - a więc autentyzujące. Sceny płynnie wynikają jedna i z drugiej, zarówno szopkowe jak zbiorowe. Z duchami trudniej było dać sobie radę (ale kto dał sobie z nimi radę w zupełności?!), pomysły trafne sąsiadowały z mniej fortunnymi (upiór Hetmana, szarpany przez ręce niewidzialnych postaci, pomysł, zapożyczony z obcego i kręgu fantazji). Ale w całości przedstawienie miało swój wyraz, chociaż reżyserii nie wszyscy aktorzy szli na rękę i choć sporo bruździła oprawa muzyczna. wyraźnie skłócona z tonem ogólnym sztuki. Natomiast mocno wsparła reżyserię sceno-plastyka Stopki, który nad tradycyjną chatą podkrakowską, jakiej mniej więcej żądał Wyspiański, zawiesił dwa jakby witraże, z ducha Mehoffera czy i samego Wyspiańskiego (mimo że zmodernizowane), ewokujące styl tamtej epoki. Te witraże, zostające w półcieniu w czasie scen realistycznych, rozbłyskują światłem w czasie scen z drugiego planu, scen alegoryczno-symboliczno-wizyjnych, i to nie jest zła innowacja.

Każde przedstawienie "Wesela" jest konfrontacją, nieustępliwą konfrontacją koncepcji krytycznych z bezpośrednią i wymową sztuki, z jej bezpośrednim, żywiołowym oddziaływaniem na widza, którego mało obchodzą teorie i hipotezy, a za to wiele wrażenia, jakich doznaje oglądając sztukę. Próba sceny bywa bezlitosna dla tez, zrodzonych przy biurku, utkanych misternie, ale opartych na wątłej podstawie lub zgoła zawieszonych w powietrzu. To się zdarza: przypomnijmy choćby jak tekst "Pana Jowialskiego" drwił z uczonych w piśmie, którzy w historii z Jowiałówki dopatrzyli się krwawej satyry na społeczeństwo polskie po listopadowym powstaniu.

Wiadomo, że literatura interpretująca "Wesele" jest niezmiernie bogata - prawie tak bogata jak dociekania na temat Mickiewiczowskiego "44" - i że lata ostatnie podrzuciły wiele nowych prac, nicujących na wszelkie możliwe sposoby ten i arcydramat. Jeden do Sasa, drugi do Lasa. A sztuka sobie, i nieosłabła dla widza i przebijająca się zwycięsko przez złoża krytyk, polemik, dywagacji, zakalców i dezorientacji.

Cóż zatem ustala widz? Afirmację i wesoły oberek? Potępienie i zabójczy paszkwil? To i pewne: "Wesele" oglądane na scenie, ,,Wesele" bez wydziwiań, łamańców i nadużyć przeczy wszelkim teoryjkom, negującym wielokształtność utworu na rzecz jednego jedynego elementu, dominującego jakoby od początku do końca. Kto "Weselu" wmawia jednolitość, broni pozycji straconej. Żadne dowodzenia, żadna ekwilibrystyka nie zdołają przekonać, jeśli nie czytelnika to widza, że "Wesele" jest utworem z jednego pnia. że na warstwę satyry - bliższe wydaje mi się to określenie myśli Wyspiańskiego, niż określenie pamflet - nie nakłada się warstwa afirmacji, że jądro postępowe nie pływa we frazeologii zabłąkanej. To nie mistycy od siedmiu boleści zawracali głowy, że Wyspiański miał ambicje wieszcze. Następny po "Weselu" dramat narodowy !("Wyzwolenie") składa się tak samo z ostrych satyrycznych wypadów, przetykanych - lepiej byłoby powiedzieć: spowitych - w śmiertelnie serio rozważania i pouczenia, skierowane pod adresem narodu. Że i w "Wyzwoleniu", podobnie jak w "Weselu", satyrą zachowała swój sens ideowy i polot artystyczny, a wieszczenie zwietrzało - o tym nie trzeba przekonywać; ale i "Widzenie księdza Piotra" pozostało rzeczywistością.. choć drażni.

Komedia? Są w "Weselu" partie komediowe, ale są też sprawy najposępniej pojętego dramatu. Satyra? Jest jej wiele w sztuce - ale milknie ona znika ze sceny w wielu momentach, sytuacjach, rozważaniach. Wieszczbiarstwo i plotka - oto dwa bieguny "Wesela". Pamflet, o którego wszechobecność w "Weselu" tyle ostatnio kopii kruszono? Są w "Weselu" niesporne składniki pamfletu, choć nie tak łatwo satyrę "Wesela" zatruć jadami pamfletu. Wyraźny tekst nie pozwala z Wernyhory zrobić pomylonego ramola, a z Poety kabotyna i mydłka. Ani Pan Młody nie jest tylko młodopolskim słowolejem, ani Rachela tylko snobującą się na literaturę córką karczmarza z podmiejskiej wsi. Postacie i sprawy "Wesela" są złożone, zawile, nieraz dwuznaczne (mimo wszelkich objaśnień), stąd ułatwienie, poniekąd zachęta do równie zawiłych, dwuznacznych komentarzy: arcypolska skłonność do mętniactwa znajduje tu szerokie i po trosze uprawnione pole do popisu. Natomiast kto neguje wielopostaciowość "Wesela", kto nie przyznaje, że negacja sąsiaduje tu z afirmacją, realizm z symbolizmem, a sarkazm z patosem - kto nie chce uznać faktu, że anegdota jest równie obecnym elementem sztuki jak uogólnienie - daje dowód swej "niemuzykalności" na utwór.

*

Znany aforyzm głosi, że w życiu każdego człowieka znajduje się materiał na jedną całą powieść. Role w "Weselu" dają jedną scenką. czasem ledwie kilku zdaniami podtekst o ciężarze gatunkowym . powieści, (stwarzają pełnych ludzi. Stąd jeszcze jeden paradoks "Wesela": role z pozoru łatwe - nie-ledwie "samograje" - okazują się piekielnie trudne, gdy się wziąć do nich, ich świetna typowość podana jest w skrócie tak surowym, iż często nie może sobie z nią poradzić nawet wyborny aktor.

Toteż nie widziałem jeszcze "Wesela" granego debrze we wszystkich szczegółach, i mam niezachwiane wrażenie, że takie przedstawienie nie istniało dotychczas. To osoby dramatu zawodzą, to część gości weselnych, raz dobrze wiedzie dyskurs Dziennikarz a za to słabo Poeta, innym razem świetnie interpretuje aktor osobę Pana Młodego, a za to jego kolega kładzie rolę Czepca a koleżanka rolę Racheli. Itd., w tysiącu kombinacji i możliwościach, ale zawsze z jakąś luką.

W krakowskim "Weselu" 1956 - nie inaczej. Są w nim role, którym aktorzy podołali, które na scenie żyją, i Inne, których sensu musi się widz domyślać lub których nie pojmie bez lektury sztuki. Przebiegając pospiesznie afisz (tej obsady, którą widziałem):

Najsilniej aktorsko zaznaczył się w finale drugiego aktu (Władysław Woźnik jako Gospodarz, chociaż jest raczej awansowanym chłopem niż inteligentem, gospodarującym na roli. Wybornie prowadzi rolę Panny Młodej Maria Klejdysz, wiejska i liryczna, a przede wszystkim realistyczna. Bardzo wyrazistym, wiernym koncepcji Wyspiańskiego Stańczykiem jest Roman Niewiarowicz, zdecydowanie górujący nad swym {rozmówcą Dziennikarzem (Zygmunt Piasecki), pozbawionym po części tego intelektualnego zaplecza, które jest dominantą postawy Dziennikarza i jego węzłowej roli w sztuce. Trafnie interpretuje rolę Pana Młodego Karol Podgórski, w miarę rozgadany, w miarę szczery, a rolę Jaśka Marian Cebulski, zdobywający się w zakończeniu sztuki na przejmujące akcenty dramatyczne. Mocną choć daleką groźbą brzmiał dialog Dziada (Tadeusz Białkowski) z Szelą (Andrzej Kruczyński); przepadł natomiast, zagubił się w bezbarwnym odbębnieniu tekstu tak ważny w sztuce duet Księdza (Włodzimierz Macherski) z Żydem (Ambroży Klimczak). Zwalista Klimina (Helena Chaniecka) już samą posturą pognębia zasuszoną Radczynię j (Maria Gella). Młodopolska i rodzajowa jest Halina żaczek (Rachela). Stanisław Zaczyk gra Poetę swobodnie i ze zrozumieniem, chociaż ukazuje raczej młodopolskiego dekadenta niż estetę i globtrotera. Czepca gra celnie, bez nadmiaru zadzierzystości, Henryk Bąk. Wojtka Jerzy Bączek. Ślicznie wygląda Zosia (Aleksandra Karzyńska), lekko obnosi swą oziębłość Maryna (Ludwika Castori). Szlachetny patos dostojnie reprezentuje Wernyhora Wacława Nowakowskiego, szlachecką butę Hetman Eugeniusza Fulde.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji