Artykuły

Jak skatowano polskich aktorów w niemieckim Oppeln

Pierwszy w niemieckim Opolu występ polskiego teatru zakończył się rozlewem krwi. Po przedstawieniu "Halki" aktorzy z Katowic zostali skatowani przez nazistów na dworcu kolejowym. Bo "w tak czysto niemieckim mieście jak Opole ułatwiono Polakom ich antyniemiecką propagandę" - pisze Joanna Bosakowska w Gazecie Wyborczej-Opole.

Zdarzyło się to 28 kwietnia 1929 r. Nazajutrz po tym wydarzeniu polskie gazety nie kryły oburzenia: "Barbarzyńskie napady na Polaków w Opolu", "Dzikie wybryki nacjonalistów niemieckich", "Niemcy biją Polaków na Śląsku Opolskim" - krzyczały tytuły. "To był nieprawdopodobny w swej brutalności gwałt, dokonany na polskich artystach przez zorganizowane bandy niemieckich nacjonalistów" - skomentował dyrektor Teatru Polskiego w Katowicach Marian Sobański.

Walka o występ w Opolu

Wcześniej artyści z Katowic prezentowali "Halkę" Stanisława Moniuszki w innych niemieckich miastach: Zabrzu, Bytomiu, Gliwicach. Za każdym razem przedstawienie gromadziło tłumy Polaków skazanych wcześniej na "brak pokarmu duchowego" - jak pisała polska gazeta "Katolik".

O wystawienie opery w Opolu zabiegało Polsko-Katolickie Towarzystwo Szkolne, które złożyło wniosek o wynajęcie sali w Teatrze Miejskim (mieścił się w ratuszu). Jednak nadburmistrz miasta, dr Ernst Berger, odmówił.

Konwencja genewska z 1922 r., która sankcjonowała podział Górnego Śląska po plebiscycie i regulowała stosunki pomiędzy oboma państwami, gwarantowała również swobodę kulturalną. - Polskie teatry mogły grać określoną liczbę dni po stronie niemieckiej, a niemieckie po stronie polskiej - wyjaśnia profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Linert. - W praktyce jednak Niemcy niechętnie wyrażali zgodę na występ Polaków w Opolu i na Opolszczyźnie. Sztuka teatralna była wówczas pewną formą prezentacji państwowości, świadczyła o potędze kraju, o zdobyczach cywilizacyjnych. I na tym polu dochodziło do ostrych konfrontacji - dodaje.

Teatrolog prof. Czesława Mykita-Glensk wyliczyła, że w sezonie 1928/1929 teatr niemiecki w województwie śląskim (czyli po polskiej stronie) zagrał 180 przedstawień, a teatr z Katowic na Śląsku Opolskim wystąpił jedynie 12 razy.

Sytuacja zmieniła się, gdy o występy na polskim Śląsku zaczęła zabiegać berlińska Kammeroper. Polskie władze postawiły warunek: opera berlińska wjedzie na Śląsk, jeśli Teatr Polski z Katowic będzie mógł wystąpić w Opolu. Interwencje niemieckiego MSW i prezydenta rejencji opolskiej, dr. Hansa Lukaschka, spowodowały, że władze Opola wydały zgodę na przedstawienie. "Po różnych kłopotach i ostrych przejściach, które szczęśliwie zwalczono,Halka zawita w niedzielę, 28 kwietnia, do Opola" - cieszył się "Katolik" i zachęcał, by skorzystać z okazji do "pokrzepienia ducha żywem słowem polskim".

Bomby cuchnące na sali

Zgoda na przedstawienie wywołała gwałtowną reakcję niemieckiej prasy na Śląsku. "Z iście pruską furją bije na alarm i grozi czynnem wystąpieniem na wypadek przyjazdu teatru polskiego do Opola" - donosił dziennik "Polska Zachodnia", cytując przy tym nacjonalistyczny "Oberschlesische Tageszeitung", który kipiał na łamach: "Wydawało się rzeczą niemożliwą, by w tak czysto niemieckim mieście, jak Opole, ułatwiano Polakom ich antyniemiecką propagandę. Zaiste, zaszliśmy daleko! Może za lat kilka wybudujemy Polakom teatr własny, a z teatrem niemieckim przeniesiemy się do stodoły!".

Dyrektor niemieckiego Teatru Miejskiego próbował storpedować plany Polaków. Na tydzień przed przyjazdem zespołu z Katowic stwierdził, że przedstawienie jest niemożliwe, bo... scenę rozebrano.

Występ jednak nie został odwołany. Im bliżej 28 kwietnia, tym bardziej zaogniała się atmosfera w Opolu. Pobity został dyrektor polskiego banku ludowego Leon Powolny. "Pobicie pozostaje niewątpliwie w związku ze wzmożoną działalnością organizacji nacjonalistycznych wskutek podjudzania prasy niemieckiej" - twierdził "Kurjer Poranny".

Ówczesny dyrektor teatru Marian Sobański we wspomnieniach pisze: "W dniu przyjazdu naszego zespołu operowego do Opola rozrzucono w mieście ulotki o treści skierowanej przeciwko ludności polskiej i teatrowi katowickiemu, a umundurowane na ten dzień niemieckie bojówki nacjonalistyczne, uzbrojone w pałki i laski, zgrupowały się przed gmachem teatru i przed dworcem kolejowym".

"Gazeta Robotnicza": "Artystów doprowadzono do gmachu teatru pod eskortą policji, przy wyzwiskach tłuszczy hakatystycznej, stojącej demonstracyjnie na ulicach miasta. Pomiędzy zespołem, jak też polską publicznością zapanował nastrój zdenerwowany".

Samo przedstawienie także nie przebiegało spokojnie, bo kilkunastu bojówkarzy rozrzuciło w sali cuchnące bomby. Artyści z trudem dokończyli występ.

Masakra na dworcu

Ani aktorzy, ani publiczność wychodząca z teatru nie mogli czuć się bezpiecznie. "Bandyci nacjonalistyczni zaczęli teraz hulać. Maltretowano pałkami mężczyzn i kobiety. W szczególnie brutalny sposób znęcano się nad kobietami, tak że niektóre dostały spazmów i ataków nerwowych" - relacjonowała "Gazeta Robotnicza".

- Pozostających w teatrze artystów prezydent policji postanowił podzielić na małe grupy i kazał im opuścić budynek tylnymi drzwiami. Napastnicy i tak ich dostrzegli. Wydzierali artystom instrumenty i kwiaty, zdzierali odzież - opowiada prof. Linert.

Przez całą drogę do dworca członkowie katowickiego teatru byli znieważani, opluwani i bici. Reżyserowi opery, Józefowi Stępniowskiemu, wyrwano kwiaty i podeptano. "Tuż przed dworcem artyści polscy zostali krwawo pobici kastetami i pałkami przez dziki motłoch nacjonalistyczny" - pisała "Polska Zachodnia".

Prof. Linert: - Na dworcu rozegrał się ostateczny finał i prawdziwy dramat katowickich artystów.

Żaden z artystów nie mógł spokojnie przedostać się tunelem na peron. "Zrzucano ich i spychano ze schodów, kopano, tratowano nogami, pluto i zdzierano ubrania" - opisuje w swojej książce Marian Sobański.

Czasopismo "Epoka" wymieniało: "Członek orkiestry Hoherman miał złamaną kość ramieniową, kontuzję głowy, kolana i lewej dłoni. Członek chóru pani Pichlowa dostała z pobicia wstrząsu nerwowego tak, że sanitariusz niemiecki musiał jechać z nią w pociągu przez dwie stacje i robić zastrzyki. Jest poważnie chory członek baletu Miszczyk, pobity twardym narzędziem w plecy, ma uszkodzone z pobicia nerki. Dyrektor opery Zuna ciężko pobity laską i opluty, żona jego również pobita. Reżyser Stępniowski uderzony dwukrotnie pięścią w twarz miał zakrwawioną wewnątrz wargę, zepchnięty ze schodów zleciał głową w dół, poczem został pokopany i pobity pięściami".

Ada Pichlowa i Wacław Hoherman zostali kalekami do końca życia. W sumie poszkodowanych zostało 50 z 85-osobowego zespołu artystów katowickiego teatru.

Hans Frank broni i atakuje

Ubolewanie z powodu zajść w Opolu wyraził nadprezydent Lukaschek, obiecując, że sprawcy zostaną surowo ukarani. W wielu polskich miastach, m.in. w Warszawie, odbywały się wiece potępiające wydarzenia opolskie. Opinia niemiecka była podzielona. "Vissische Zeitung" podkreślał, że to opolskie koła nacjonalistyczne i ich prasa są winni podpuszczania do naruszania spokoju publicznego.

Pismo do konsula generalnego w Bytomiu Leona Malhomme wysłała organizacja pacyfistyczna niemieckich katolików ze Śląska Opolskiego: "Głęboki wstręt budzą w nas tego rodzaju brutalne akty, urągające prawdziwej niemieckości" - pisali jej członkowie.

4 czerwca 1929 r. na ławie oskarżonych sądu w Opolu zasiadło dziesięć osób oskarżonych o rzucanie bomb cuchnących podczas przedstawienia. Ośmiu z nich należało do NSDAP, dwóch do bojówki paramilitarnej Stahlhelm. "Zachowanie się podsądnych było bardzo pewne siebie, co wskazuje na to, że czują się bohaterami dnia" - relacjonował "Katolik".

Za zakłócenie spokoju domowego, opór wobec policji i czynne znieważenie sąd wydał niski wyrok: dwa tygodnie więzienia (jedna osoba została skazana na trzy tygodnie). Zarówno prokurator, jak i oskarżeni złożyli odwołanie, "oskarżeni dlatego, bo uważali, że nie kara, ale odznaczenie powinno ich spotkać za uratowanie zagrożonej niemczyzny w Opolu i za odparcie polskiego najazdu na arcyniemieckie Opole" - pisał kąśliwie "Katolik".

Na rozprawie apelacyjnej, która odbyła się w sierpniu, część oskarżonych bronił Hans Frank, późniejszy generalny gubernator okupowanych ziem polskich. "Frank nie omieszkał wyzyskać swej mowy do ostrych napaści na Polskę" - zauważał "Katolik".

Sąd ostatecznie zamienił wyroki więzienia na kary grzywny.

Oskarżeni chrupali cukierki

Kolejny proces odbył się w październiku, tym razem oskarżonych było 20 osób, które miały brać udział w krwawych zajściach. W większości byli to członkowie NSDAP, w wieku od 16 do 35 lat, wśród nich aptekarz, urzędnik bankowy, fryzjer, a także uczeń szkoły realnej. Tylko jeden przyznał się, że brał udział w biciu artystów polskich i to "zdradzający najmniejszą inteligencję (matołek)" - pisał "Dziennik Berliński".

Proces trwał kilka dni, niektórzy świadkowie byli zastraszani. Lekarz, dr Tomiak z Katowic, mówił, że czterech młodych ludzi wołało pod jego adresem: "Tego przeklętego Polaka musimy także wytłuc po gębie".

Zeznawali także poszkodowani artyści, jeden z nich opowiadał, że widział na ulicy leżącą baletnicę Marię Maleszkównę, która prosiła przechodzącego oficera o pomoc. Lecz oficer miał ją kopnąć, mówiąc "ty polska świnio, precz z Niemiec".

Członek chóru Maciejowski na pytanie, co robił po przybyciu na dworzec, oświadczył: - No, mając długie nogi, zmykałem!

W połowie procesu Opole opuścili polscy dziennikarze, "nie chcąc brać udziału w żałosnej komedii sądowej" - jak wyjaśniali. "Pierwszy raz dane nam było widzieć ogromną ławę oskarżonych, jawnie sąd prowokujących i sąd jawnie się płaszczący przed ławą oskarżonych. Siedzieliśmy w obliczu 20 cynicznych młokosów, chrupiących na rozprawie cukierki i wybuchających głośnym śmiechem, ilekroć w toku poszczególnych zeznań wychodziły na jaw coraz to nowsze szczegóły ich kwietniowego bohaterstwa" - napisali w oświadczeniu.

Podczas mowy końcowej prokurator Wolff nadmienił, że czyny oskarżonych zasługują na najostrzejsze potępienie, ale dodał też, że "sąd ma przed sobą młodzież, która w nadmiarze poczucia patriotyzmu dopuściła się aktów gwałtu".

Sąd uniewinnił 13 oskarżonych, pozostałych ukarał kilkumiesięcznym więzieniem.

Wojna teatralna

Teatr Polski w Katowicach na "niemiecką" stronę Śląska zawitał ponownie dopiero wiosną 1930 r.; wystąpił w Bytomiu. Potem grał w innych miastach, ale i wiejskich gospodach, w Groszowicach, Siołkowicach, Gosławicach. Artystom zawsze towarzyszyła policja, co skomentowała "Polska Zachodnia": "Policja przed gmachem teatru, policja na korytarzach, policja na widowni - wszędzie policja! Tak jakby polscy artyści byli zbrodniarzami, których uzbrojeni od stóp do głów dozorcy przyprowadzają na miejsce pracy".

W czerwcu 1930 r. w Oleśnie o mały włos nie doszło do kolejnego pogromu. "W drodze na dworzec artyści byli napastowani przez tłumy wyrostków. Tylko dzięki interwencji konsula nie doszło do masakry" - wyjaśniały "Nowiny Codzienne". "Gazeta Polska" zatytułowała zaś artykuł na ten temat: "Barbarzyńcy Zachodu".

Prof. Linert: - Te wzajemne antagonizmy pomiędzy obu grupami narodowościowymi były tak silne, że próby budowania pomostów między nimi nie były możliwe.

Po raz ostatni przed wojną katowicki teatr wystąpił na Opolszczyźnie 30 kwietnia 1939 r. z komedią "Ojciec Nikoluzos". Po zawarciu przez Polskę i Niemcy "paktu o nieagresji" nastąpiło pozorne odprężenie stosunków, udało się więc uzyskać zgodę na przyjazd do Opola. Wieczorem zespół miał zaś przyjechać z przedstawieniem do Strzelec (Opolskich).

Występ w Opolu przebiegał tak spokojnie, że dyrektor Sobański wietrzył w tym podstęp. Pojechał więc wcześniej do Strzelec, bo - jak przypuszczał - wszystkie bojówki niemieckie tam się przerzuciły. I miał rację. "Wśród nieludzkiej wrzawy bojówkarze niemieccy rozpraszali ludność polską oczekującą na nasz zespół. Kobietom zdzierano chusty, mężczyzn bito i kopano" - opisywał w swoich wspomnieniach.

Odwołał więc przyjazd teatru do Strzelec. Jednak on sam nie zdołał uciec przed hitlerowcami, został pobity i odwieziono go do szpitala.

***

Przy pisaniu tekstu korzystałam z artykułu prof. Andrzeja Linerta "Kiedyś bito aktorów" (Śląsk 5/1999) oraz książki Mariana Sobańskiego "Teatr polski na Śląsku, 1922-1939".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji