Artykuły

Teraz czuję się młodo

- Praca charytatywna, obcowanie z chorymi i ludźmi, którzy się chorymi opiekują, pozwoliło mi na wiele przewartościowań w patrzeniu na świat. Dostałam jakby nowy alfabet - mówi aktorka MAŁGORZATA FOREMNIAK.

W pewnym momencie poczułam się stara. Zaczęłam się sobą męczyć - tak mówiła Małgorzata Foremniak, gdy miała 35 lat. Dziś ma 39 i świeci nowym, własnym blaskiem. Pełna energii twierdzi, że świat należy do kobiet dojrzałych, świadomych siebie i swoich potrzeb. Jest szczęśliwa, spełniona, wie, czego pragnie i co zamierza czerpać z życia.

Gdy odbierała kolejną Telekamerę za rolę w "Na dobre i na złe", powiedziała do męża: "Wiesz, jaką jestem żoną, wiesz, jaką jestem matką, a jaką jestem kochanką, powiemy sobie dziś w nocy". Była to prowokacja zmierzająca do zamanifestowania: "Kochani, nienaganna doktor Zosia to nie ja". Tak Małgorzata Foremniak wywołała szok po raz pierwszy. Potem zagrała kilka ról idących pod prąd kreacji serialowej, ale gorset doktorowej Burskiej nadal uwierał. Aż do momentu, gdy aktorka jak burza wtargnęła na parkiet "Tańca z gwiazdami" i okazała się nie tylko utalentowaną tancerką, ale przede wszystkim gejzerem temperamentu i zmysłowości. Światu ukazała się całkiem inna. I to był szok po raz drugi. Tę metamorfozę postanowili wykorzystać nawet scenarzyści serialu, dopisując scenę brawurowego tańca do jednego z odcinków "Na dobre i na złe". A na dobre wzięli się za temat paparazzi. Tabloidy i brukowce od miesięcy prześcigają się w publikowaniu zdjęć "podejrzanie zaprzyjaźnionych" Foremniak i Maseraka. Udokumentowali jakiś splot dłoni, jakieś wspólne wieczorne eskapady, gesty, które mogą świadczyć o zażyłości. Mogą, ale nie muszą. Wszystko służyło co najwyżej spekulacjom i wyglądało na zabawę z mediami. Aż do momentu, kiedy dzień przed naszą rozmową prasa opublikowała zdjęcia ze wspólnych wakacji tanecznej pary w Grecji. I to był szok po raz trzeci.

GALA: Pani Małgosiu, nie mogę nie zapytać o te zdjęcia.

MAŁGORZATA FOREMNIAK: A jest pani pewna ich prawdziwości?

GALA: Szczerze? Tak, bo złożono nam propozycję odsprzedania kolejnych, podobnych. Nie kupiliśmy ich, bo lepiej zapytać, niż publikować fotki paparazzich.

M.F.: Najgorsze, że to nie paparazzi są autorami takich zdjęć. Zwykli turyści, którzy przychodzą po autografy i chcą się z nami fotografować, by chwalić się przed znajomymi i rodziną, potem sprzedają te zdjęcia, by na nas zarobić. To bardzo smutne.

GALA: Mimo wszystko publikacja takich fotografii wydaje się momentem skłaniającym do jakiegoś komentarza.

M.F.: A dlaczego? Przecież to jest moje prywatne życie i nie zamierzam się nim dzielić ze światem. Prasa i tak narobiła nam dużo kłopotów, kiedy pojawiły się publikacje o adopcji dzieci. Na szczęście przez dwa lata zdołaliśmy ten fakt utrzymać w tajemnicy. Zdążyliśmy sporo przepracować z dziećmi, wzmocnić więzi z nimi, przeorganizować dom z trojga dla pięciorga. Ale po dwóch latach, kiedy ujawniono informacje o adopcji, dodając jeszcze temu oprawę, poczułam, że nóż otwiera mi się w kieszeni. Byłam o krok od wytoczenia gazetom procesu. Opamiętaliśmy się, bo rzucanie rękawicy byłoby tylko prowokacją do pojawiania się dalszych publikacji. Agresja rodzi agresję. A tego chcieliśmy zaoszczędzić dzieciom. Można pisać o mnie, co się chce, ale jeżeli w grę wchodzą moje dzieci, to rosną mi długie, ostre zęby.

GALA: A nie ma pani wrażenia, że kiedy są drukowane takie zdjęcia, które muszą wywoływać w każdej rodzinie zamęt, to dzieci też to dotyczy? Też, a może najbardziej?

M.F.: Włożyliśmy bardzo dużo pracy w zbudowanie fajnych, ciepłych, emocjonalnych i rozsądnych relacji z naszymi dziećmi. Trzymamy się razem, cokolwiek będzie się działo w naszym życiu. Moje dzieci wiedzą, jakich mają rodziców i że ci rodzice żyją w takim, a nie innym - świecie, który miewa swoje złe albo i okrutne strony. Mają do tego dystans i to, co wypisują gazety, na pewno ich nie dotknie. Tak ich wychowaliśmy, z dużą tolerancją, ale i z ostrożnością wobec wszystkiego, co chce narzucać świat zewnętrzny. Więc jesteśmy ponad to. Uśmiecham się i mówię: "Nie, kochani. To jest moje życie prywatne i proszę to uszanować".

GALA: Nie prościej zakończyć te medialne spekulacje, mówiąc, jak jest naprawdę?

M.F.: Nie rozumiem pytania. Pani Aniu, cudownie mi się z panią rozmawia, ale nie mam takiej potrzeby, żeby wiedzieć, co dzieje się w pani życiu. Chyba że pani sama będzie chciała mi o tym powiedzieć. Nie chcę brać udziału w tej medialnej karuzeli. Szkoda mi czasu i energii. Gazety zawsze znajdą temat, który będzie fascynował ciekawskich. Chciałabym być doceniana za mój zawód, a nie rozliczana z życia osobistego. Jako aktorka pokazuję ludziom swoją twarz i siebie, swoje serce, duszę, emocje. Za to niech mnie ludzie oceniają. Albo za to, że mam potrzebę pomagania innym i coś w tym kierunku zrobiłam.

GALA: Kiedy umawiałyśmy się na spotkanie, powiedziała pani, że za jakiś czas będzie miała dużo do powiedzenia.

M.F.: Tak, bo moje dzieci dorastają i jeszcze nie czas na to. Ale kiedyś być może opowiem o tym, jak wiele trzeba przejść, adoptując dzieci dojrzałe, dzieci z pewną przeszłością. I jaki to ma wpływ na związek między kobietą i mężczyzną.

GALA: To musi być tor przeszkód.

M.F.: Niewyobrażalny. To jest być albo nie być dla związku. Przerobiliśmy wspólnie różne rodzaje zakrętów, załamań, słabości. Ale zawsze jedno drugie ciągnęło za rękę do góry. Jeżeli pokona się te przeszkody wspólnie, ramię w ramię, tworzy się wartość, więź, wobec której problemy, konflikty czy nawet kryzysy są do zniesienia. Ma się do nich dystans. I cokolwiek życie nam przyniesie, będziemy się zawsze wspierać.

GALA: Zabrzmi to cynicznie, ale obawiam się, że tylko rodzeństwo syjamskie może mieć absolutną pewność co do nierozerwalności związku. W innych przypadkach życie niesie wiele pokus.

M.F.: Pokusa? Myślę, że wszystko, co nas spotyka, dzieje się po coś. I trzeba umieć to przyjąć. Jako doświadczenie, jako drogę do odkrycia nowych możliwości w sobie. Wolałabym, kiedy dobrnę do ostatecznego kresu, nie uświadomić sobie, że czegoś nie przyjęłam od losu albo coś ominęłam. Rzeczy, które zostały nam dane w naszym życiu, trzeba rozpracować, rozpoznać. Nawet jeśli są, jak pani powiedziała, pokusami, należy się z nimi konfrontować. To służy i wzbogaceniu, i oczyszczeniu. Mam prawo być szczęśliwa, mam prawo czerpać z życia wartości, które mnie wypełniają. Bo życie dla mnie jest skarbem. Rzecz w tym, żeby człowiek na każdym etapie był w porządku, żeby moje życie było wartością dla mnie samej.

GALA: Czyli być w porządku wobec siebie czy innych?

M.F.: Jedno płynie z drugiego. Jeżeli nie jesteśmy wobec siebie szczerzy, nie dajemy szczerości innym. W relacje wkrada się hipokryzja. Wszystko jest w porządku, gdy nikogo nie oszukujemy.

GALA: Bo zyskujemy przyzwolenie?

M.F.: Nie, raczej dlatego, że nie kombinujemy, nie kluczymy, nie zapętlamy się, nie wiążemy w sobie supłów, które potem nas gniotą. Mam głęboko zakodowane poczucie wolności i pewności, że mam swój świat, który jest tylko moim intymnym światem. Nikt nie powinien bez pukania i pozwolenia do niego wkraczać. Tak samo ja nie mogę robić tego innym.

GALA: To jest potrzeba wolności też w związku?

M.F.: W związku musi być wolność. Zapamiętałam bardzo piękne słowa ojca Pio, że "bycie zakonnikiem jest dużo łatwiejsze niż bycie w związku małżeńskim". Porównał małżeństwo do wejścia na Golgotę. Żyjąc z drugim człowiekiem, musimy cały czas iść na kompromisy. A im jest się dłużej ze sobą, tym trudniej. Dojrzewamy, mamy swoje przyzwyczajenia, swoje naleciałości. Dlatego trzeba dawać drugiej stronie wolność.

GALA: Ma pani patent na ustalenie bezpiecznej granicy między poczuciem przynależności do kogoś a tolerancją?

M.F.: Nie umiem przynależeć do kogoś. Mogę być z drugim człowiekiem z wyboru. Kiedyś przeczytałam, że "bycie w związku można zdefiniować: >>Nie potrzebuję ciebie, ale chcę być z tobą<<". I dla mnie to jest istota odrębności w relacji z partnerem. Człowiek musi zaspokoić miłością najpierw siebie samego, by tę miłość dawać komuś. Nie może być zależny. Zależność buduje jakieś klatki.

GALA: Po pierwszym małżeństwie powiedziała pani: "Kobiety są bardziej sentymentalne i trudniej uwalniają się od uczuć. Musi się zdarzyć dużo złego, żeby zniszczyć w kobiecie przywiązanie". Wiele pani przewartościowała.

M.F.: Bo dojrzałam. Kobiety, zwłaszcza młode, mają to do siebie, że dają, dają, całe siebie dają. Rezygnują z własnych potrzeb, bo mają wrodzone macierzyństwo i opiekuńczość. I często się na tym łapią, że dały za dużo. Wtedy zresztą albo przegrywają, albo duszą się w ciasnym układzie. Dopiero kolejny związek, jeżeli takowy się zdarzy, daje szansę zbudowania dojrzałej relacji.

GALA: Jak inaczej spojrzała pani na nowego partnera?

M.F.: Moje pierwsze małżeństwo było związkiem bardzo młodych ludzi. Szliśmy na żywioł. Waldek (Dziki - przyp. red.) jest ode mnie starszy, dojrzalszy. Bardzo dużo mnie nauczył. Przede wszystkim tego, że wzajemne relacje trzeba omawiać. Cokolwiek się dzieje, trzeba to rozłożyć na słowa. Wtedy uczymy się otwartości wobec siebie i poznajemy zasięg terytorium partnera.

GALA: A nie myśli pani, że przychodzi taki moment, w którym wolność może stać się niebezpieczna dla związku?

M.F.: Ale nie mówię o wolności w znaczeniu życia w wolnym związku, w którym każdy może - robić, co chce. Nie. Szanujemy się, mówimy sobie prawdę. To jest ważne, że jest to związek czysty, że cokolwiek się dzieje, mam teren prawdy. Różnie się w życiu zdarza, różne rzeczy mają na nas wpływ. Ale nawet jeśli coś się stanie nie tak, na tyle jestem odważna wobec siebie i partnera, że mogę mu o tym powiedzieć. To bardzo trudne, ale bardzo ważne.

GALA: Zdrada. O tym się mówi najtrudniej. Ale są dwie teorie: jedni twierdzą, że zdrada niszczy związek, a inni, że zdrada może związek budować.

M.F.: Wszystko zależy od dojrzałości związku i relacji między partnerami. Dla jednych zdrada może oznaczać koniec, a dla innych odrodzenie.

GALA: Myślę, że jest pani bardzo szczęśliwą kobietą i bardzo odnalezioną sama ze sobą.

M.F.: Odnajduję się cały czas. W naturze kobiecej przychodzi taki moment, kiedy dojrzewamy i zostawiamy za sobą pewną naiwność wobec świata. Określamy siebie. Zawsze będę do tego dążyła. Nie lubię żyć w skostniałych formach. Ciągle przekraczam granice.

GALA: Jakie były te przekraczane Rubikony?

M.F.: Był taki czas w moim życiu, kiedy bardzo dużo pracowałam w zawodzie, również dużo przerabiałam w życiu prywatnym. Zdecydowaliśmy się z Waldkiem na przyjęcie dzieci. To były cztery lata amoku. Żyliśmy na najwyższych obrotach, żeby podołać temu, czego się podjęliśmy. Musiałam wielu rzeczom stawić czoła: w pracy, w ustalaniu pewnych nowych reguł w domu, w przełamywaniu i odbudowywaniu dzieci. Musieliśmy zmienić natychmiast warunki naszego bytu, obciążając się finansowo. Po czterech latach doprowadziłam się do skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego. Działałam już na rezerwach, zaczęło szwankować moje zdrowie. Potem pojawiła się kolejna próba: choroba Darii Trafankowskiej, poprzedniej żony mojego męża. A ponieważ wszyscy tworzyliśmy rodzinę globalną, dla nas był to wielki cios. Po tym nastąpił taki moment, kiedy poczułam, że doszłam do granicy i dalej nie mam już siły.

GALA: I co się pojawia w takiej chwili?

M.F.: Powiedziałam sobie: "Foremka, nie wszystko w życiu musi być proste, ważne, żeby było prawdziwe". Mam chyba taką karmę, że stale muszę być na huśtawkach emocjonalnych. Ale przez to zdobywam wiedzę, dystans do życia, pokonuję w sobie wiele słabości. I jestem za to losowi bardzo wdzięczna, ponieważ naprawdę inaczej patrzę na świat. Patrzę na ludzi bardziej obiektywnie, widzę więcej szczegółów.

GALA: Jaka była pani następna granica?

M.F.: W pewnym momencie, mimo iż dużo się działo, złapałam się na tym, że mój dzień zaczął być podobny jeden do drugiego. Zaczęłam od rana marzyć o wieczorze i chwili, kiedy będę mogła pójść spać, zamknąć oczy i zapomnieć o świecie. Zapaliło się czerwone światło. Miałam już dom, nie musiałam patrzeć, ile kosztuje kostka masła, życie rodzinne po zawirowaniach złapało swój rytm. Miałam to wszystko, a we mnie była pustka. Nic nie cieszyło. Myślałam ze strachem: "Boże, jak to życie ma tak dalej wyglądać, to okropne, to ja tak nie chcę".

GALA: Wtedy poczuła się pani stara?

M.F.: Tak.

GALA: Wszystko się poukładało, opadła adrenalina, zrobiło się zbyt normalnie?

M.F.: Adrenalina jest bardzo potrzebna. Życie tylko od czasu do czasu przynosi nam coś, co nas uderzy lub poniesie. Trzeba szukać atrakcyjności w codzienności. Normalne życie może być też kolorowe. Bardzo wiele zawdzięczam Małgosi i Tomkowi Osuchom z Fundacji Spełnionych Marzeń, którzy zaprosili mnie do swojej fundacji. Praca charytatywna, obcowanie z chorymi i ludźmi, którzy się chorymi opiekują, pozwoliło mi na wiele przewartościowań w patrzeniu na świat. Dostałam jakby nowy alfabet. Sprawy zyskały inną ważność, nową, właściwą proporcję. Nauczyłam się zatrzymywać, a jednocześnie iść dalej. Ale byłam najczęściej postrzegana jako grzeczna, dobra matka Polka. Pomyślałam sobie: "O! To jakaś klatka".

GALA: "Taniec ..." miał być uwolnieniem?

M.F.: To mogło być wszystko: teatr, film, ale był to taniec. Trafiłam na Rafała, który jest dynamitem, spotkały się dwie podobne wrażliwości, dwa podobne szaleństwa. Mogłam być spontaniczna w tym, co robiłam. Wreszcie mogłam być sobą.

GALA: Kobieta, która na studiach dostawała dwóję za nieśmiałość w okazywaniu emocji, nagle okazała się wulkanem seksapilu.

M.F.: Taniec nie może być pozbawiony seksualności. To tak, jakby aktor nie umiał mówić. Wyzwolił moją dynamikę i temperament. Uruchomił to, co miałam w sobie. Nie przejęłam niczego od kogoś, nie nauczyłam się. Ja się otworzyłam. Taka właśnie jestem, tylko nikt mnie jeszcze z tej strony nie znał. Bo nikt wcześniej nie dał mi szansy wyrażenia takiej siebie.

GALA: Uwolniłaby pani w sobie te ładunki, gdyby trafiła na innego partnera niż Maserak?

M.F.: Nie wiem. Na pewno musiałby być równie dynamiczny i szalony. Kiedy Rafał wychodzi na parkiet, jest inny niż reszta. Jego ciało jest emocją. A dla mnie, aktorki, emocja jest najważniejsza. Dlatego mogłam być twórcza w pracy z Rafałem. Dlatego właśnie tak romantycznie zatańczyliśmy walca, tak drapieżnie tango, tak seksualnie rumbę. I to była frajda.

GALA: Odkryła pani w sobie nową kobiecość w tym samym momencie życia, w którym Sharon Stone zagrała w "Nagim instynkcie", a Kim Basinger w "Dziewięć i pół tygodnia".

M.F.: Bo to jest niezwykły czas dla kobiety. Etap świadomości siebie i swojej kobiecości. Czas, w którym kobieta jest atrakcyjna i powabna, zna swoje atuty, ma doświadczenie, dużo mądrości życiowej i dystans do siebie i świata.

GALA: I nie czuje się pani dziś staro.

M.F.: Nie, teraz czuję się młodo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji