Artykuły

Smutki w tropikach, nerwy na widowni

Teatr Polski we Wrocławiu stara się o reaktywację i rehabilitację po wycince, jaka zaczęła się niespełna trzy lata temu. Od momentu zmiany dyrekcji za każdym razem po wizycie w tym gmachu mam problem z opisaniem tego, co tu zobaczę, rzadko która z premier mnie zainteresuje. Zupełnie przeciwnie stało się na "Smutkach tropików" Mateusza Pakuły w reżyserii Katarzyny Łęckiej - o spektaklu pisze Karol Bijata z Nowej Siły Krytycznej.

Podobne wrażenie jak ten spektakl wywołał we mnie słynny, obrazoburczy film Stevena Ellisona "Kuso", przedstawiający postapokaliptyczną wizję świata (z projekcji premierowej na Sundance Festival 2017 wyszła cała widownia... poza reżyserem).

Tekst Pakuły zdobył Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną w 2014 roku, powstał na zamówienie Teatru Łaźnia Nowa i miał prapremierowe wystawienie na Boskiej Komedii 2013 w reżyserii Pawła Świątka. Sztuka nawiązuje do dzieła francuskiego antropologa Claude Lévi-Straussa "Smutek tropików", do opisywanego przez niego doświadczenia podróży do Brazylii i analizy spotkań z tubylczymi plemionami. Pakuła portretuje pokolenie milenialsów jako backpackersów, którzy nie odnajdując się w uwarunkowaniach zachodnioeuropejskiej cywilizacji, czując się stłumionymi przez społeczeństwo, szukają doznań w egzotycznych podróżach. Uciekają wraz ze swoimi traumami.

W Teatrze Polskim mamy do czynienia z dość dobrą inscenizacją, aczkolwiek niezbyt ciekawą interpretacją sztuki. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę oglądałem przez półtorej godziny, które spędziłem na Scenie na Świebodzkim. Łęcka z bohaterów Pakuły - sześciu trzydziestoletnich Backpackersów, którzy zamiast imion mają numery - zrobiła prymitywów, akcentując skrajne cechy każdego z nich, ale pozbawiając ich motywacji. Czy zrobienie z B6 kompletnego świra to ironia? Czy prześmiewcza kreacja Marka Korzeniowskiego była celowa, czy też może nie przemyślano tego pomysłu? Jedzenie snickersa jako odchodów, ironizowanie na temat molestowania seksualnego, jak i seksualności w ogóle, trudne jest w odbiorze i przez to w ocenie. Publiczność zwykle wychodzi ze spektaklu z powodu fatalnego teatru, który jej się serwuje, albo zbyt mocnego przekazu. Dlaczego widzowie wychodzili ze Świebodzkiego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, podobnie jak na to, dlaczego ci, którzy zostali, nagrodzili premierę oklaskami na stojąco.

Dosłowność formy teatralnej, jaką posłużyła się Łęcka, nie przybliżyła nas do głębszych sensów dramatu Pakuły. Jesteśmy na kempingu, pełno plastikowych butelek, każdy z bohaterów zamknięty jest w swoim namiocie (służącym również jako kulisy), ma swą lampkę. Wspólna jest kamera, z której prowadzony jest streaming live, wyświetlany na tylnej ścianie sceny. Wizualnie to ciekawy pomysły, dość oryginalny jak na ostatnie standardy Polskiego, ale do interpretacji dramatu nie wniósł niczego.

Każdy z bohaterów miał też swoje pięć minut. Stąd wrażenie, jakbyśmy oglądali dyplom szkoły teatralnej. Tym bardziej, że tylko dwóch aktorów jest z Teatru Polskiego - Jakub Grębski i Marek Korzeniowski. Piotr Misztela, Ewa Niemotko, Maja Szopa i Kamila Brodacka to goście. Dwa ostatnie nazwiska to studenci warszawskiej Akademii Teatralnej. Pomimo tego, że Ewie Niemotko trzęsła się ręka ze stresu przez pierwsze chwile obecności na scenie, stworzyła jedną z najlepszych ról w tym przedstawieniu, potrafiła wywołać we mnie współczucie dla swojej postaci, a nie tylko przerażenie. Wszyscy bohaterowie są wyraziści także za sprawą charakteryzacji, zwłaszcza jeśli chodzi o deformację twarzy. Absolutnie świetne wypadły też kostiumy, aktorzy podświetlani przez scenografa Pawła Dobrzyckiego lampami uv, wyglądali niczym bohaterowie gier komputerowych przedstawiających postapokaliptyczny świat. Znów najciekawiej wypadła postać grana przez Ewę Niemotko. Była esencją cybernetycznych istot, jakie można spotkać w wirtualnym świecie.

Muzyka Łukasza Pieprzyka bezbłędnie prowadziła narrację przedstawienia, jego ambient słychać było cały czas, ale nie zdominował inscenizacji. Wisienką na torcie jego kompozycji był finałowy utwór wykonany w ciemności - to lament Ewy Niemotko na tle chóru pozostałych aktorów.

"Smutki tropików" to ambitna próba repertuarowa, Polski podjął się jej realizacji nietanimi środkami, a więc nie tylko po to, by przedłużyć egzystencję teatru. T[pl stara się przeżyć reformację, na razie to faza prób. Do reaktywacji jeszcze daleko.

***

Mateusz Pakuła

"Smutki tropików"

reżyseria: Katarzyna Łęcka

Teatr Polski we Wrocławiu, premiera: 15 listopada 2019 (przedstawienie obejrzane 16 listopada 2019)

występują: Kamila Brodacka, Ewa Niemotko, Maja Szopa, Jakub Grębski, Marek Korzeniowski, Piotr Misztela

Karol Bijata - absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, specjalizacja performatyka. Członek wrocławskiego kolektywu Wkurvv oraz teatru Drewniana Kurtyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji