Artykuły

Nie tylko dla najmłodszych

"Yemaya - Królowa Mórz" wg tekstu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i muzyki Zygmunta Krauzego w reż. Hanny Marasz w Operze Wrocławskiej. Pisze Justyna Rudnicka w Ruchu Muzycznym.

Zygmunta Krauzego z librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk to pierwsza w tym sezonie premiera w Operze Wrocławskiej. Poza tym to "opera familijna" i chyba wymogi tego gatunku najsilniej wpłynęły na ostateczny kształt dzieła. Nie było bowiem ani zbyt "straszno" (by nie przerazić dziecięcej publiczności), ani za długo (by utrzymać ją na miejscach), za to było barwnie (skrzące się kolorami kostiumy Anny Sekuły), baśniowo (bo z porzuceniem zasad realizmu), z wielopoziomowym morałem i przystępną muzyką.

Omar to kilkuletni chłopiec, którego po stracie matki samotnie i bez zrozumienia wychowuje ojciec. Jak to w baśniach bywa, Omar nie jest zwyczajnym dzieckiem. Nie może znaleźć wspólnego języka z ludźmi, rozmawia za to z rzeczami - kranem, balkonem, kwiatami. W nich bowiem odnajduje swoich przyjaciół. W niezbyt szczęśliwy świat chłopca wdziera się wojna, która każe mu wsiąść z ojcem na łódź i uciekać z bombardowanego miasta. Omar, zmyty z pokładu, trafia do podwodnego królestwa Yemayi. I tam wśród przyjaznych ryb, a przede wszystkim pod opieką dobrej władczyni, znajduje szczęście, miłość i akceptację. Osamotniony ojciec dopiero w obliczu straty ujawnia swą ogromną miłość do syna.

Opowieść w oczywisty sposób odwołuje się do sytuacji współczesnych uchodźców. Małgorzata Sikorska-Miszczuk odwraca jednak perspektywę, czyniąc z oceanu - dla wielu miejsca tragicznej śmierci - miejsce schronienia, dobra i spokoju. Dodatkowo, w duchu posthumanizmu, oddaje głos przede wszystkim zwierzętom (rybom) i rzeczom, które stają się głównymi ofiarami działań złego człowieka. Autorka libretta znacznie więcej miejsca poświęca chociażby śmierci rekina Gogo, aniżeli tragedii mieszkańców bombardowanego miasta. Omar, właśnie dlatego że nie jest typowo "ludzki", zostaje dopuszczony do podwodnego świata.

Reżyserka Hanna Marasz nie uległa pokusie stworzenia umoralniającej przypowieści o niegodziwości człowieka. Buduje za to uniwersalną historię o sile miłości i bólu utraty. Delikatną kreską (chociażby za pomocą arabskich elementów w kostiumach), wskazuje czas i miejsce, w którym mogła się ona zdarzyć. Kolejny raz (po udanym Kandydzie) udowadnia, że zręcznie potrafi łączyć komizm z liryzmem, ale też stawiać na równowagę w przypadku tematów bardzo poważnych. A te obracają się wokół relacji, nie tylko między ojcem i synem, lecz także między Yemayą i Omarem, z którym królowa ostatecznie musi się rozstać. Reżyserka za pomocą prostych zabiegów ożywia akcję, rysunkiem na ścianie przywołuje nieżyjącą mamę Omara, czyniąc z Yemayi jej alter ego, a także przełamuje pozorny happy end obrazem samotności tej, która będąc matką dla wielu, nie może być mamą dla kogoś. O tym wszystkim opowiada w zgodzie z muzyką, w której charakterystyczny ryt operowego stylu kompozytora został delikatnie wyczyszczony i poddany upraszczającej translacji.

Pojawiają się więc w partiach wokalnych (przede wszystkim ojca i Omara) krótkie, szeroko rozpięte motywy rozczłonkowane za pomocą licznych pauz. Zygmunt Krauze zestawia je z melodyjnymi, a nawet lirycznymi fragmentami (szczególnie w partii Yemayi), które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w musicalu. Tak jak we wcześniejszej "Pułapce", korzysta z silnie zrytmizowanych form tanecznych. Tutaj nie zostają one jednak (a szkoda) przybrudzone harmonicznymi "nieczystościami". Kompozytor swoim zwyczajem bawi się słowami, wypełniając je muzyką kontrastującą z ich znaczeniem. Przykładem takiego zabiegu jest chociażby opis zniszczonego miasta, który Omar wyśpiewuje przy akompaniamencie smyczków, na wznoszącej progresji. Rozdźwięk między tekstem a niosącą nadzieję harmonią działa silniej niż ilustracja, która notabene pojawia się w Yemayi dość często. Czysto i prawdziwie zabrzmiał dziecięcy sopran Tymoteusza Gaury, który wykreował postać wrażliwego chłopca. Kontrastujący z nim ciemny baryton Jacka Jaskuły w roli ojca, potęgował wrażenie emocjonalnego oddalenia dwóch postaci. Gwiazdą była Bożena Bujnicka jako królowa Yemaya, łącząca słodką liryczność z siłą i dramatyzmem (w quasi arii zapowiadającej zemstę). Orkiestra Opery Wrocławskiej prowadzona przez Adama Banaszaka z rozbudowaną sekcją instrumentów perkusyjnych dobrze poradziła sobie z wymogiem stylistycznej różnorodności. Ogromną rolę w ożywianiu postaci odegrała choreografia Łukasza Ozgi - na co dzień solisty baletu Opery Wrocławskiej. Do piękniejszych fragmentów należy roztańczona scena prezentacji podwodnego królestwa, w której za Królową podąża barwny korowód. Na uwagę zasługuje również kilka świetnych pomysłów, chociażby uczynienie z zębów rekina Gogo (w tej roli bardzo dobry głosowo i aktorsko Bartłomiej Kłos) odrębnych postaci, które wzbogacają choreografię. Dzięki minimalistycznej scenografii Matyldy Kotlińskiej na scenie nie ma niepotrzebnego przeładowania. Motywem przewodnim jest prosty biały balkon, początkowo wiszący wśród układu rozmaitych schodów, a później pełniący funkcję łodzi. Całości dopełniają światło o niebieskawym zabarwieniu i (niestety nie zawsze udane) projekcje wideo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji