Artykuły

Czyż nie dobija się śpiewaków

"Viva la Mamma!" Gaetana Donizettiego w reż. Roberto Skolmowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

W Teatrze Wielkim w Łodzi reżyser Roberto Skolmowski zamordował kompozytora Donizettiego, a zwłoki poćwiartował na kawałki.

Zdarzenie miało miejsce przy okazji premiery "Viva la Mamma!" Gaetano Donizettiego. To od 180 lat jeden z najpopularniejszych kompozytorów operowych, choć akurat ten jego utwór rzadko pojawia się na scenach. Gdy jednak ktoś po niego sięgnie, okazuje się, że publiczność bawi się świetnie.

Rzecz to bowiem z gatunku "opery w operze" i dotyka spraw zawsze aktualnych: zakulisowych intryg, tyranii egoistycznych primadonn i upychania w obsadach atrakcyjnych, ale pozbawionych talentu panienek.

Jest sporo o pieniądzach, których w każdym teatrze brakuje, a wszyscy dopominają się o honoraria. Wszystko zaś jest okraszone brawurowym pomysłem, bo rolę Mammy, która chce zapewnić swej córce karierę sceniczną, Donizetti napisał dla basa.

Ta parodia operowego efektu genderowego, jak napisała w programie do spektaklu Ewa Łętowska, wymaga wszakże talentu i smaku. Jednego i drugiego zabrakło doświadczonemu skądinąd reżyserowi Roberto Skolmowskiemu. Nie wiadomo, co sprawiło, że tak okrutnie postanowił się zemścić na Donizettim, ale z jego utworu pozostały szczątki.

Akcja została przeniesiona niby w rok 2040, ale ciągłe umizgiwanie się do łódzkich władz finansujących Teatr Wielki było jak najbardziej dzisiejsze. Tak jak cała reszta dopisanych współczesnych tekstów nie miało wdzięku i nie pasowało do muzyki.

Było to zresztą bez znaczenia, gdyż żaden z numerów wokalnych nie został wykonany tak, jak chciał Donizetti. Ciągle przerywano je słownymi wtrętami lub przepychankami, bieganiem lub innymi tego rodzaju pseudogagami.

Wszystkie postaci zostały nakreślone toporną kreską. Tymczasem ten rodzaj komedii i muzycznej zabawy wymaga finezji i wdzięku. Dyrygentce Marcie Kosielskiej pozostało jedynie pilnowanie, by orkiestra grała równo. Do niczego więcej nie była potrzebna.

W znakomitym filmie "Czyż nie dobija się koni" Sydney Pollack pokazał przed laty uczestników tanecznego maratonu marzących o pieniądzach i sławie, a będących marionetkami w rękach bezwzględnych macherów od robienia show. Coś podobnego zdarzyło się w Łodzi, gdzie śpiewaków Teatru Wielkiego znanych z wielu ciekawych ról Roberto Skolmowski bezlitośnie zmusił do idiotycznych wygłupów.

Wybronił się jedynie Piotr Miciński, który w roli Mammy potrafił pokazać talent i smak. Ale on jest niezależny, gdyż w Łodzi występuje gościnnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji