Artykuły

To ma być prowokacja?

"Sceny z egzekucji" Howarda Barkera miały stać się szlagierem na rozpoczęcie nowego sezonu w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego, już pod nową dyrekcją Bogdana Hussakowskiego. Wszystko zapowiadało się obiecująco: nowa dyrekcja, kilkoro nowych aktorów, którzy pociągnęli z Łodzi za swoim szefem, nowy w polskim życiu scenicznym dramatopisarz, reżyserska zapowiedź rewelacji...

BARKER, najgłośniejszy dziś obok Harolda Pintera angielski dramaturg, autor ponad 30 sztuk teatralnych, telewizyjnych, radiowych, w Polsce dotychczas prawie nie znany, w ogóle nie grany, należący do pokolenia zbuntowanych pod koniec lat sześćdziesiątych, penetrujący w swych dramatach świat przemocy, okrucieństwa, erotyki i wojny, tworzy najlepsze dzieła wtedy, gdy teraźniejszość pokazuje w historycznej i poetyckiej metaforze. Taką właśnie metaforą historyczną przyodziane są "Sceny z egzekucji". Tematem sztuki, której akcja osadzona jest w XVI-wiecznej Wenecji (po bitwie pod Lepanto), jest wciąż aktualny problem wzajemnych stosunków między artystą a władzą. Reżyser przedstawienia, Andrzej Pawłowski, anonsował na konferencji prasowej ostrą prowokację intelektualną i moralną, jaka będzie bić ze sceny i szarpać widownią.

Gdzież ta prowokacja? Ucieczka w kostium historyczny? Anachronizm historyczny, robiący zbuntowanym, walczącym o prawdę, umęczonym artysta - kobietę w towarzystwie jej dwóch córek, też artystek malarstwa? Jakieś drażniące sceny erotyczne? Walka o wolność artysty wobec władzy świeckiej i kościelnej? Konfrontacja konformizmu z nonkonformizmem?

Podobne konflikty, napięcia i walki widzieliśmy już na scenie teatralnej i scenie życia, i przeżywaliśmy je w obfitości, i w wersji o wiele ciekawszej, o wiele dramatyczniejszej w swym autentyzmie.

To, co dzieje się na małej scenie Teatru im. Słowackiego jest klecone na silę i nudne, niekiedy bardzo nudne. Dialogi na temat sztuki, prowadzone z zaangażowaniem i patosem przez partnerów dramatu, przyciężkie, szkolne pryncypialne, szeleszczą gazetą i przypominają propagandowe rozmówki z literackich produkcyjniaków rodem a naszej minionej epoki. Więc, żeby one jakoś grały, trzeba je było podniecająco poprzetykać to "tragicznymi" gestami, to seksownymi podrygami, i podlać egzystencjalistyczno-poetyckim sosem jakichś tam niby prowokacyjnych dziwności. Prowokacja intelektualna i moralna? Na scenie jej nie widać i nie słychać. Snują się jakieś poskręcane w konwulsjach zamglenia i rozmazania głębinowe, wstrząsane okrzykami i sztucznymi ekscytacjami. To za mało, żeby widza choćby zaniepokoić. Za dużo, żeby sprawić zawód.

Gościnnie występująca w głównej roli Ewa Dałkowska robi, co może, żeby swym talentem uwiarygodnić artystyczne życie teatralnego wieczoru. Męczy się trochę, bo pewnie czuje i widzi, jak trudno tchnąć iskrę w tekst napisany w 1984 r. i już dziś na naszym gruncie spóźniony czy wręcz przestarzały.

Takie to są losy przereklamowanych autorów i reklamowanych prowokacji. Widz opuszcza teatr nieporuszony, nieco zdziwiony, i z natrętnym pytaniem: Po co i komu takie przedstawienie potrzebne? Co ono ma wspólnego z naszym dzisiejszym życiem, z prawdziwymi problemami, jakie nas przygniatają, z zagrożoną przez biedę kulturą?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji