Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień siódmy

Jeśli Szekspir, to jesteśmy w cyrku. W cyrku, który ma pretensje być teatrem, a w rezultacie nie ma w nim ani dobrego aktorstwa ani dobrej akrobacji i klaunady. "Romeo i Julia" Teatru Vesturport z Islandii na początku może się wydawać śmiałym i ciekawym przedsięwzięciem - dla e-teatru z Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku pisze Paweł Sztarbowski.

Historia kochanków z Werony została już na wszelkie sposoby zbanalizowana i wchłonięta przez gąbkę kultury masowej, a ich tragiczna miłość stała się wręcz synonimem kiczu i bezguścia. Początek islandzkiego przedstawienia wskazuje, że artyści chcą obśmiać cały ten lukrowany kicz i pokazać, jak bardzo przesłania on sens szekspirowskiego dramatu. Rozdawanie widzom maszynek do robienia baniek mydlanych, krzykliwe stroje, Chrystus w kaplicy, który z perizonium wyciąga skręta, a potem gra na gitarze i Parys, który wyśpiewuje, a raczej wyfałszowuje wszelkiej maści piosenki o miłości. To wszystko w otoczce skoków, wspinaczek, akrobacji na trapezie. Z czasem okazuje się jednak, że Teatr Vesturport nie używa tych środków jako groteskowych odniesień, ale chce nimi bawić i kokietować widzów. Nieśmieszne gagi mają rozśmieszać, mierne akrobacje mają się podobać, a bańki dodawać uroku całemu przedsięwzięciu. Szkoda, że na sali nie było Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, bo sprawa z Chrystusem miałaby finał co najmniej na łamach "Naszego Dziennika", jeśli nie na ambonie księdza Jankowskiego.

Można by wybaczyć cały ten cyrk, gdyby artyści pod wodzą Gísli Öm Gardarssona nie mieli dużo szerzej zakrojonych ambicji. Bo okazuje się, że nie tylko o zabawę im chodzi. Oni chcą odegrać szekspirowską tragedię. Wtedy zaczyna się totalna katastrofa. Aktorstwo jest marne, jak z amatorskiego teatrzyku przy szkółce niedzielnej, recytacje i tyrady stają się naiwne i ckliwe. Poza tym brakuje pomysłu, jak znaleźć cyrkowy ekwiwalent dla końcowych sekwencji utworu. Wyjściem okazuje się przeplatanie nudnych tyrad akrobacją połączoną z klaunadą. Wyjątkiem jest finałowa scena, w której pokazana zostaje śmierć dwojga kochanków, zwisających bezwładnie na linach. Tuż obok wiszą wszyscy, którzy stracili życie w bezsensownym sporze Kapuletich i Monteckich. To moment, który udowadnia, że cyrk potrafi dojmująco pokazać śmierć i tragizm. Szkoda, że jedyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji