Artykuły

Seriale są wielkim wyzwaniem

- Teatr Telewizji - tamten Teatr Telewizji - odchodzi w przeszłość. Zostaje po nim już tylko wspomnienie. Bardzo mi go teraz brakuje. Nie zastąpią go ani telenowele, ani filmy. Nie zastąpi go też scena teatralna, bo to są różne, posługujące się odmiennymi środkami technicznymi i środkami wyrazu, gatunki. Magia pracy w Teatrze Telewizji była nie do przecenienia - mówi JERZY SCHEJBAL, aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Jego kariera trwa już blisko 40. lat. Jednak szeroka widownia poznała go dopiero dzięki Jerzemu z serialu "M jak miłość". To była trudna rola. Wrocławski aktor wcielił się w postać mężczyzny w średnim wieku, zakochującego się w pięknej młodej studentce, Madzi.

Justyna Hofman-Wiśniewska: - Serialowa postać żyje długo. Podobno przekonał się Pan o tym niedawno w... Strasburgu?

Jerzy Schejbal: - Tak. W czerwcu byliśmy w Luksemburgu i Strasburgu z przedstawieniem "Małe zbrodnie małżeńskie", w którym gram razem z żoną. Występowaliśmy przed widownią polonijną. Po spektaklu spotkaliśmy się z widzami. Nagle, podczas rozmowy, ktoś poprosił mnie o autograf. Chciał, żebym podpisał się jako Jerzy z "M jak miłość". - Boże - pomyślałem.

- To ja się tutaj nagrałem, napociłem (sale nie były klimatyzowane), a ludzie chcą mój autograf, ale jako postaci z serialu. Przyznam się, że nie jest to dla aktora sytuacja komfortowa, gdy jest postrzegany jako bohater tylko jednej bajki.

- Ale lubi Pan postać Jerzego?

- Tak. To była dobrze napisana rola. Poruszała istotny problem obyczajowy. Starszy mężczyzna i młodziutka kobieta, właściwie dziewczyna. Jak to zagrać, żeby tego problemu nie spłaszczyć, nie zwulgaryzować? Starszy facet, który podrywa młodą panienkę. Niby proste, ale dla aktora, dla mężczyzny, to problem nie tylko obyczajowy, to próba dania odpowiedzi - sobie i widzom - na kilka pytań. To nie mogła być tylko ciekawostka natury obyczajowej, tylko problem pięknego ludzkiego uczucia.

- Dla aktora grającego w poważnym repertuarze dramatycznym przejście do codzienności ukazywanej w serialach nie jest chyba łatwe?

- To zawsze jest wyzwanie. Każda rola, nawet ta najmniejsza. Tu, w serialu, przede wszystkim musiałem tę postać budować w czasie, z odcinka na odcinek. Przecież Jerzy musiał się rozwijać, zmieniać, dojrzewać. A ja nie zawsze wiedziałem, jak scenarzyści chcą rozwijać tę historię. Często więc intuicja podpowiadała mi przewidywany bieg wydarzeń. A to bywa inspirujące, a na pewno jest ekscytujące.

- Czy kroi się Panu jakiś nowy serial?

- Chętnie bym znowu wszedł na jakiś plan, bo to wciąga jak narkotyk. Wpada się czasem na pięć minut, a czasem na kilkanaście godzin. Czasami ma się tego wszystkiego serdecznie dosyć, ale kiedy zdjęcia się kończą, to robi się pusto. Brakuje tej atmosfery, tych ludzi...

- W czym zagrałby Pan w tej chwili najchętniej?

- W dobrym teatrze. U dobrego reżysera, u którego mógłbym powiedzieć. - Jestem głupi. Nic z tego nie rozumiem. To moje marzenie. Prawie spełnił je Andriej Konczałowski, który reżyserował "Króla Leara" w Teatrze Na Woli. Nawet, gdy wiedziałem, o co mu chodzi, to udawałem, że jestem durny, bo uwielbiałem, jak on mi to tłumaczył. Gdyby przydarzyła mi się okazja na wejście w dobrą obsadę i porządny teatr, to zrezygnowałbym z wielu rzeczy.

- Gdy Teatr Telewizji działał prężnie, był Pan jednym z jego filarów. Powspominamy?

- Wielka szkoda, że Teatr Telewizji - tamten Teatr Telewizji - odchodzi w przeszłość. Zostaje po nim już tylko wspomnienie. Bardzo mi go teraz brakuje. Nie zastąpią go ani telenowele, ani filmy. Nie zastąpi go też scena teatralna, bo to są różne, posługujące się odmiennymi środkami technicznymi i środkami wyrazu, gatunki. Magia pracy w Teatrze Telewizji była nie do przecenienia. Praca z Maciejem Wojtyszką nad Bułhakowem, z Korinem nad Gombrowiczem, z Gruzą nad Harwoodem czy z innymi znakomitymi reżyserami, pozostanie na zawsze w mojej pamięci. To była układanka budująca mnie jako świadomego aktora. Teatr Telewizji był też wspaniałą szansą dla młodych aktorów. Dzisiaj skazuje się

ich na telenowele, sitcomy i reklamy. A czas ucieka. Nie jestem przeciwnikiem tych form - sam w ruch przecież występuję - ale dla aktorów powinien, istnieć szerszy wachlarz możliwości. Teatr TV je dawał. Aktor powinien mieć wybór, aby się najlepiej rozwijał, a nie głównie walczył o przetrwanie.

- Aktorem jest Pan, Pana żona - Grażyna Krukówna i Pana córka - Magda Schejbal. Nie za dużo gwiazd w jednej rodzinie?

- Dodałbym do tego jeszcze dwa psy i trzy koty. No i młodszą córkę, która wystąpiła w serialu "Kryminalni" i... zobaczymy. Nigdy nie miałem wątpliwości, czy taka aktorska rodzina to dobry wybór. Miałem wcześniej w rodzinie aktora - Vladka Sheybala (wyjechał z Polski w 1957 roku. Jeszcze w kraju zagrał w "Kanale" Andrzeja Wajdy. Na zachodzie wystąpił m.in. w filmie o przygodach Jamesa Bonda "Pozdrowienia z Moskwy" i w serialu "Shogun" - przyp. red.). Nasz zawód jest nieustannie obecny w naszym życiu rodzinnym. Oddychamy tą samą atmosferą, mamy podobne pragnienia i ambicje. Rozumiemy się i nie zazdrościmy sobie sukcesów. Potrafimy się także doskonale wspierać, gdy któreś z nas przeżywa jakieś niepowodzenie. Często rozmawiamy o przeszłości teatru, filmu, Teatru Telewizji. Moje córki wsłuchują się w nasze wspomnienia, a oglądając dawne polskie filmy, mówią. - Jakie to było fajne kino! Jakie scenariusze, jak ładnie grali aktorzy. O coś w nich chodziło, były pełne poezji, jakieś takie tajemnicze. Dotykały rzeczywistości, ale nie wprost, nie mrugały za bardzo, nie były nachalne. I faktycznie. Dzisiejsza rzeczywistość jakoś nie jest w stanie wykreować nowego "Kabaretu Starszych Panów" czy drugiej Agnieszki Osieckiej...

- Gdzie Pan spędza urlop?

- Jak co roku, z plecakiem w górach. W tym roku będą to Góry Świętokrzyskie, bo jeszcze nigdy tam nie byłem. Poza tym już wszystkie góry w Polsce zszedłem, wszystkie szczyty - poza Giewontem i Rysami - zdobyłem.

- Nie lubi Pan tych dwóch gór?

- Nie, ale chyba nigdy tam już nie wejdę. Ten koszmarny tłum depczący sobie po piętach, palący papierosy i gadający przez telefon: - Kaziu, zgadnij... Wiesz, gdzie jestem?... Wiesz, gdzie?... Nie. To nie dla mnie.

Na zdjęciu: Jerzy Schejbal (po prawej) oraz Cezary Pazura i daniel Olbrychski w scenie z "Króla Leara" w Teatrze Na Woli w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji