Artykuły

Subiektywny spis aktorów teatralnych - edycja czternasta

Po raz czternasty mam zaszczyt wakacyjną porą zaproponować Państwu przegląd dokonań aktorskich minionego sezonu teatralnego - pisze Jacek Sieradzki w Polityce.

Piktogramy, którymi ośmielam się pieczętować ich dorobek, nie zmieniły się od lat. Piszę o "mistrzach", dostrzegam "zwycięstwa" - artystyczne przeskoczenie samych siebie, stawiam nienatrętne, mam nadzieję, "pytania", cieszę się, gdy artyści płyną na dobrej "fali", krzepię się "nadziejami". Uważni czytelnicy zechcą może zauważyć, że w tym roku "nadziei" jest więcej niż dawniej - co oznacza, jak się wydaje, tylko tyle, że przybyło miejsc w nurcie "off", gdzie młodzi mogą się zaprezentować. Ubyło zaś pól do popisu dla uznanych artystów. Mam tu na myśli zwłaszcza największą polską scenę teatralną - tę w studiu przy Woronicza. Wysiłki niweczące związek słowa: telewizja ze słowami: inteligencja i sztuka przyniosły w tej mierze oczekiwany plon. Nie obcujemy już z dobrym aktorstwem dostarczanym do domu. Nie oznacza to jednak, że go całkiem zabrakło, o czym ten przegląd, mam nadzieję, zdoła przekonać.

Mariusz Bonaszewski (mistrzostwo)

Pięknie ewoluuje z chmurno-romantycznego amanta w dojrzałego faceta. Żar w jego oczach miesza się z gorzkim niespełnieniem (w "Nie do pary" Bovella gościnnie we wrocławskim Współczesnym), z grymasem złości, ba, z rozkoszną dziecinadą spod maski narcystycznego pana domu - w nieoczekiwanej, antymaskulinistycznej "Norze" w Narodowym. I z błyskiem przenikliwości niezbędnym w Gombrowiczowskich kreacjach Jerzego Jarockiego: na trzecim planie w "Kosmosie", na pierwszym w skomplikowanych wywodach "Błądzenia" sprzed dwóch lat.

Aleksandra Bożek (nadzieje)

Z silną osobowością skrytą pod filigranową posturą błąka się od paru sezonów po warszawskich peryferiach, ratując przed klapą dzieła tak poronione jak "Ifigenia - moja siostra" Pawła Sali w Klubie M25. Zrobiła nagłe zastępstwo w "Woyzecku" Büchnera w Kaliszu i jej Maria, przeciętna, bezwolna sklepowa, w jednym przebłysku dojrzewająca do czułości i do odpowiedzialności naraz, potrafiła zogniskować w sobie całą moc tej liryczno-drastycznej przypowieści Mai Kleczewskiej o braku szans na szczęście w świecie zdegradowanych uczuć. Przywiozą tego "Woyzecka" na jesieni, przyjdźcie, warszawscy dyrektorzy. I się trochę powstydźcie.

Leon Charewicz (zwycięstwo)

Ekspułkownik służb specjalnych zdaje się z gruba ciosany. Ale ćwiczy różne odzywki: czyżby uczył się roli chama? Błyskotliwie zmienia tematy rozmowy, chytrze osacza interlokutorkę - a chwilę potem sadzi coś tak żenującego, że znów wygląda na buraka z szybkiego awansu. Burak czy nie burak? Demoniczny manipulator ludzkich losów czy ogarnięty mitomanią szpicel, tandetny jak cały PRL? Bardzo misternie napisał Wojciech Tomczyk w "Norymberdze" całą tę partyturę niepewności, a aktor wirtuozersko ją wygrywa, podsuwając podejrzenia, z którymi potem wyjdziemy z Narodowego bezradni. Do gościnnego popisu w spektaklu Agnieszki Glińskiej dochodzą rzetelne role w macierzystym Współczesnym. Dobry rok.

Mariusz Drężek (na fali)

Nie pamiętam tak celnej karykatury współczesnego, pożal się Boże, idola masowej wyobraźni, jak jego Stanisław Retro w inscenizacji "Pawia Królowej", którą Jacek Papis przygotował w praskim Teatrze Wytwórnia. Rozczulający ze swoją błogą miną kota zagłaskiwanego uśmiechami wielbicielek, z narcystycznym samouwielbieniem i z żywiołowym talentem do brnięcia w głupstwa. Aktor umie zjadliwie, ale i pobłażliwie bawić się swoim ślicznie szpakowatym bezmózgowcem, zgodnie z tonacją prozy Masłowskiej. Na dodatek udany epizod w "Absyncie" Magdy Fertacz w Laboratorium Dramatu, również oparty na zdystansowanym ogrywaniu powierzchowności amanta.

Joanna Drozda, Marta Ojrzyńska (nadzieje)

W odnowicielskiej inscenizacji Fredry w macierzystym Starym jednej przypadło granie na saksofonie, drugiej - unoszenie spódnicy i pokazywanie majtek. Chwała im więc, że - miast poprzestawać na podobnych baliwerniach - same sobie napisały i wyprodukowały obyczajowy obrazek o dwóch dziewczynach podróżujących pociągiem na trasie "Brzeg-Opole" (tak brzmi też tytuł). Opowieść o wkraczaniu w dorosłość młodych przedstawicielek różnej Polski - różnej materialnie, mentalnie, aksjologicznie; o zawiązanej na chwilę nici porozumienia - i rozejściu się w różne strony na stacji końcowej. Daj Boże wynoszonym dziś pod niebiosa koryfeuszom nowej dramaturgii taką umiejętność obserwacji, składania dialogu i unikania łatwizn.

Katarzyna Figura (zwycięstwo)

Platynowe pukle okazują się peruką kryjącą łysą czaszkę; w brzydkiej sukience eksponującej obfity biust robi się podobna bardziej do beczki niż do kobiety. Ale to nie ekshibicjonizm, tylko logiczne zwieńczenie roli w "Alinie na zachód" Dobbrowa w reżyserii Pawła Miśkiewicza w warszawskim Dramatycznym. Roli starzejącej się kobiety spragnionej miłości, wyrzuconej na margines życia w starej stacji benzynowej na przedmieściu. Fascynujące, jak aktorka, poniekąd kradnąc (bez nielojalności) przedstawienie kolegom, faszeruje emocjami owo pragnienie, jak śmieje się i płacze naraz, jak walczy o ostatnie szanse i, przegrywając, zjeżdża na skraj obłędu - bez dosłowności, w symbolicznym uogólnieniu. Ukłon trochę płytszy za monodram Oksany Zabużko "Terenowe badania nad ukraińskim seksem" w Polonii - ale wysiłki aktorskie niweczy tam tekst, przewidywalny i sentymentalny.

Krzysztof Franieczek (zwycięstwo)

Jego biogram zawodowy jest pustawy: epizody w łódzkim Teatrze im. Jaracza, bezetatowa tułaczka. I nagle przyszło to - rola w "Kalimorfie" wysnutej przez Marka Kalitę z powieści Johna Fowlesa "Kolekcjoner" w Teatrze Wytwórnia. Rola kogoś, kto porywa i więzi młodą kobietę, nie bardzo wiedząc po co, niczym zbieracz motyli. Kolekcjoner jest bez wieku: może mieć dwadzieścia lat, może pięćdziesiąt. Jest układny, z grzeczną grzywką nad czołem. Ale zbyt sztywny - prowincjonalny garnitur więzi go niczym uniform; ale ciało, wbrew woli właściciela, spina się pod marynarką i tężeje. Wspaniała rola. I pocieszenie dla pechowców: cuda się zdarzają, nawet w tym okrutnym zawodzie.

Jarosław Gajewski (mistrzostwo)

Nienaganny technik dobrze wpisał się w zespół Narodowego, w którym znakomicie debiutował przed dwoma sezonami udanym Merlinem w inscenizacji dramatu Tadeusza Słobodzianka. Arcytrudny monolog Lucky'ego z "Czekając na Godota" wykonuje wirtuozersko: logiczny, konsekwentny wykład filozoficzny zaczyna się tu od środka i nagle urywa, jakby ludzka mądrość została wprasowana w automat do mówienia i pełni już tylko rolę inteligentnej katarynki. Wzorcowe wykonanie.

Piotr Głowacki (nadzieje)

U Szekspira Oberon podsuwał oszołomionej Tytanii osła do łóżka, by ją upokorzyć. W "Śnie nocy letniej" w Starym Maja Kleczewska zmienia osła w tancerza erotycznego, co z miejsca przekształca upokorzenie baśniowo-symboliczne w najzupełniej realne. A przy okazji stawia wyśrubowane zadanie młodemu aktorowi, jeszcze nawet nie absolwentowi krakowskiej szkoły, który musi równolegle błaznować jako pyszałkowato-nieudolny aktor "Tragedii o Pyramie i Tyzbe", sprawdzić się w perfekcyjnie wykonanym podniecającym tańcu, a na koniec wznieść się na wyżyny liryzmu, bo w świecie Kleczewskiej tylko clowni mogą mówić o nieskalanej miłości.

Aldona Grochal (na fali)

Trzeba było reżysera z innego świata - cenionego w Niemczech Armina Petrasa - żeby wydobyć z prozy Marka Hłaski tak nieoczekiwane skojarzenia. Żeby dało się zobaczyć w starzejącej się matce Agnieszki z "Ósmego dnia tygodnia" wielką warszawską syrenę rozkładającą swe wdzięki do plażowania na skrawku dykty, a potem przez cały spektakl zawijaną w kłęby wełny niczym kokon. W czym zmieściła się i groteskowa pozorność owego plażowego luzu, i odbijający się w ciele upływ czasu, i kres marzeń. Wielki szacunek dla aktorki, jej koleżanek i kolegów ze Starego za to, że poszli w tę odważną i błyskotliwą zabawę, tak odstającą od oczywistej lektury tekstu.

Joanna Gonschorek (na fali)

Kolejna w tych przeglądach reprezentantka legnickiego grania: komunikatywnego, pogodnego, lekko komediowego, którym ansambl Jacka Głomba od wielu sezonów bezbłędnie nawiązuje kontakt ze swoją i obcą (na licznych wyjazdach) widownią. Ze swoją pokaźną sylwetką i rozbrajającym uśmiechem łatwo weszła w ten styl; zarówno na wojskowym motocyklu w "Operacji Dunaj" Roberta Urbańskiego, będącej humorystycznym spojrzeniem na najazd Układu Warszawskiego na Czechosłowację, jak i w stworzonym z dwiema koleżankami babskim recitalo-kabarecie "Między Wenus a Ziemią". Choć pewnie w żadnej z tych ról nie przeskoczyła plebejsko-komediowej kreacji jowialnej pacjentki o złotym sercu ze "Szpitala Polonia" Pawła Kamzy sprzed trzech z górą lat.

Grzegorz Gzyl (na fali)

Mógł być ciekawym Rzecznickim, ile trzeba wulgarnym, ile trzeba gorzkim, tak jak Cezary Rybiński mógł być znakomitym Fantazym, a Joanna Bogacka - świetną hrabiną Respektową. Mogli - gdyby Janowi Klacie w "Fanta$ym" szło o komedię charakterów Juliusza Słowackiego, a nie o polityczny plakacik z Amerykanami jako następcami Rosjan w polskiej historii. I gdyby w związku z tym aktor, miast grać narodziny człowieka wrażliwego, nie musiał naiwnie szukać żony - striptizerki gwałconej przez marines. Tak czy owak co najmniej parę strzępów oryginału - zdań, fraz, dialogów - świadczyło, że była szansa pełnego zagrania w Gdańsku tego arcytrudnego dzieła. Co jest komplementem dla odchodzącego Macieja Nowaka i jego popisowo skonstruowanego (choć niekoniecznie celnie używanego) ansamblu, którego nasz, by tak rzec, wirtualny Rzecznicki jest jedną z podpór.

Oskar Hamerski (na fali)

W "Norze" na scenie Narodowego mógł sobie pozwolić na granie charakterystyczne: prostaka z zamaszystym wąsem, idącego do celu brutalniejszą drogą niż zakłamany establishment. Niemniej głównym zadaniem w sezonie było - w "Kosmosie" - łączenie się z widownią, bezpośrednie prezentowanie założeń myślowych Gombrowicza publiczności. Jerzy Jarocki - tak jak przedtem Mikołaj Grabowski w "Wyzwoleniu" - dostrzegł w nim dobre medium: aktora klarownie i przekonująco ukazującego autorski punkt widzenia; zadanie tyleż odpowiedzialne co niewdzięczne. Mogło być prawdziwą męką, gdyby nie...

Marcin Hycnar (nadzieje)

.. .gdyby nie partnerujący w duecie Fuks: żywy i zwinny rudzielec, który wziął na siebie quasi-detektywistyczny wątek "Kosmosu", ujmując ciężaru wywodu starszemu partnerowi. Miał w tym sezonie prawdziwe wejście smoka w zawód: poza debiutem u Jarockiego, o jakim każdy by marzył, opanował przebojem dyplomowe "Bezimienne dzieło" w reżyserii Jana Englerta (nagroda na festiwalu szkół teatralnych zasłużona), umiał też - z klasą - odnaleźć się w przyciężkawej komedii "Agata szuka pracy" Dany Łukasińskiej w Laboratorium Dramatu. Z pewnością wiele o nim usłyszymy.

Mariusz Kiljan (na fali)

Czyż nie bezpośrednie echo "Biesów" dźwięczy w jego wściekłym monologu muzyka skazanego przez współczesność na los ulicznego grajka? Monologu rozpoczętego rozliczeniem ze wszystkimi górno-chmurnymi złudzeniami dzisiejszych trzydziestolatków, a zakończonego irracjonalnym aktem agresji na bezbronnego kalekę? Markowi Fiedorowi, inscenizatorowi spektaklu "Wszystkim Zygmuntom między oczy" we wrocławskim Polskim, udało się wydobyć sporo dostojewskich tonów z prozy Mariusza Sieniewicza; w głosie aktora, zaciśniętych ustach, zmrużonych oczach jest skarga wrażliwej duszy i potworna siła złości z trudem trzymana na uwięzi. Może najmocniejsze ostrzeżenie, na jakie zdobył się ostatnio teatr?

Wiesław Komasa (zwycięstwo)

W kapeluszu na bakier, ze starym, pustym, płóciennym plecakiem przewieszonym przez ramię zda się idealnym Tischnerowskim mędrkiem z Podhala, gotowym bohaterem "Filozofii po góralsku" przeniesionym z książek łopuszniańskiego kaznodziei na scenę warszawskiego Studia. Przemawiającym obrazowo, dobitnie, z przytupem, z dowcipem, niekiedy nieco przaśnym (co się także dobrodziejowi autorowi, jak wiadomo, zdarzało). I z piękną prostotą kierowanych wprost do słuchacza generalnych przesłań, w obliczu których cała cepeliowsko-krupówkowa oprawa widowiska przestaje uwierać.

Wiktor Korzeniewski (nadzieje)

W "Taksówce" wystawionej przez offowe Studio Teatralne Koło Igor Gorzkowski przełożył kanwę amerykańskiego filmu "Chicago Cab" na rodzime realia: krążący po Warszawie taksówkarz znosi wybryki kolejnych klientów, a na koniec wychodzi na jaw, żęto jego dopadło nieszczęście i to on, nie oni, miałby prawo skarżyć się na los. Ekstremalne

zadanie: zasiadając za kółkiem atrapy samochodu stojącego metr od widowni grać powstrzymywanie reakcji (!) tak, żeby nie tracić uwagi widzów. Znalazł na to sposób: jest w jego nosatej twarzy pod wciśniętą na oczy tanią czapką, w leciutko opóźnionych reakcjach, w wyczuwalnym napięciu coś, co mądrze (bo nie przesadnie) obciąża obyczajowe skecze dyskretnym smutkiem.

Gabriela Kownacka (na fali)

Jej powściągliwość i konsekwencja w prowadzeniu ról pozwala często uchronić się przed skutkami reżyserskich pomysłów, niezbyt spójnych (jak było w "Rzeźni" Mrożka w Narodowym) lub wręcz aberracyjnych (jak w "Imieninach" Marka Modzelewskiego na tej samej scenie). Czasem jednak prowadzi też w maliny, na szczęście, niezbyt kłujące, jak w przypadku "Małych zbrodni małżeńskich" Erica-Emmanuela Schmitta gościnnie w białostockim Teatrze im. Węgierki. Wraz z Piotrem Dąbrowskim zagrali ten bulwarowy dramat tak solennie, jakby to był, nie przymierzając, Strindberg. Choć, ma się rozumieć, lepiej grać bulwar jak Strindberga, niż Strindberga jak bulwar.

Agnieszka Krukówna (pytania)

W świetnej formie, otwarta, spragniona grania. Ale dobrego pola do popisu nie dały jej ani zewnętrznie, schematycznie potraktowana, chłodna Isobel z "Tajemnej ekstazy" Hare'a, ani wyzbyta dramatyzmu Ludmiła z nieudanego "Małego Biesa" Sołoguba w macierzystym Powszechnym. Zaś w popisowo-farsowej roli Stefci Ćwiek w Teatrze Polonia aktorka wyraźnie się męczy; nie ma daru naturalnego rozśmieszania. Trafić na właściwą rolę we właściwym czasie: takie to niby proste.

Piotr Ligienza (nadzieje)

"Plastelina" Wasilija Sigariewa dobrych parę lat czekała na polską prapremierę; jednym z hamulców była obsada Maksa: osieroconego czternastolatka w dżungli współczesnego miasta, po dorosłemu

skupionego na tym, by przeżyć, i nie mającego na przeżycie szans. Grzegorz Wiśniewski odważył się - z sukcesem - na realizację w bydgoskim Polskim, mając do dyspozycji tego studenta krakowskiej PWST, łączącego dziecinną posturę z porządnym warsztatem chroniącym przed podstawowym dla roli niebezpieczeństwem: łzawością. Czasem tylko (pozorny) chłód na scenie wyzwala żar na widowni; dobra lekcja na starcie aktorskiej drogi, ale i zdany egzamin.

Jolanta Litwin-Sarzyńska (na fali)

Przy okazji recitalu piosenek Janis Joplin na małej scenie warszawskiej Romy powstała zaskakująco szczera i celna opowieść o dziewczynie z małego miasteczka, wyzwalającej się z prowincjonalnych obciążeń, kompleksów i idiosynkrazji, a przecież tkwiącej (w pewnej przynajmniej mierze) w tym przyrodzonym sosie raz na zawsze. Aktorka umiała się powstrzymać od teatralno-recitalowych upiększeń i łatwizn, być może instynktownie czując, że tylko maksymalna otwartość i prostota zharmonizuje się z bluesowymi skargami "Mamy Janis", wykonanymi perfekcyjnie i efektownie, bez cienia tandetnego naśladownictwa.

Jerzy Łapiński (zwycięstwo)

Pewnie każdy aktor marzy o takiej roli, jaką mu z inspiracji powieścią Rujany Jeger wykroił w "Darkroomie" w Polonii Przemysław Wojcieszek. Dziarski staruszek z chlebaczkiem i radiomaryjnymi napominaniami na ustach, którego los styka niespodzianie we wspólnym mieszkaniu z rozrywkowym gejem. Rozbrojony z początkowych oporów, puszcza farbę o swym bujnym życiu zawodowego kobieciarza, a w końcu na pełnym luzie wygrywa konkurs karaoke i wraca do kobiety swego życia. Trochę komizmu, trochę niespodzianek, kupa wdzięku i rzęsiste oklaski na finał. Zapracował na nie, grywając niewielkie, nie zawsze wdzięczne, ale zawsze dobrze zrobione epizody w macierzystym Narodowym.

Kamil Maćkowiak (zwycięstwo)

Tylko aktor z przygotowaniem baletowym mógł porwać się na tak karkołomny pomysł jak aktorsko-taneczny monodram z fragmentów "Dziennika" Wacława Niżyńskiego na scenie łódzkiego Teatru im. Jaracza. Prawie sto minut monologów czasami jasnych i czytelnych - o ekstazie tańczenia, o wzlotach i upodleniach, o udręczającej miłości-nienawiści do Sergiusza Diagilewa - czasami zbaczających w mistykę, a czasami zmieniających się w obsesyjne bredzenie zmąconego umystu. Plus szalone piruety i akrobacje na drążku. Nadludzki wysiłek godny opowieści o genialności i obłędzie.

Rafał Maćkowiak (na fali)

Giętkość, pomysłowość, otwartość i poczucie humoru pozwoliły mu świetnie wpasować się w smażalnianelove story Wojcieszka ("Cokolwiek się zdarzy, kocham cię"), znaleźć sobie groteskowo-brawurowe pole do popisu w poronionej "Helenie S." (choć na deklaratywną spowiedź ochroniarza w "Weź, przestań" Jana Klaty i na afabularny absurd "Strefy działań wojennych" Michała Bajera sił już nie starczyło). Trzeba oddać warszawskim Rozmaitościom, że w toku warsztatowych, szybkich, obarczonych sporym ryzykiem prac wykształciły sprawny, elastyczny ansambl aktorski. Pytanie - czy wiedzą, do czego go użyć?

Maria Maj (na fali)

Jest w ansamblu Rozmaitości etatową mamą-kumpelą; powiedziałoby się, że objęła takie emploi, gdyby dziewiętnastowieczny termin nie był śmiertelną obrazą dla buntowników. Łączy doświadczenie - z początków teatru Lupy, z poznańskiego zespołu Cywińskiej w najlepszych czasach - z młodą otwartością na wszystko co nowe, nieoczekiwane. Sezonowy bilans: trzy diametralnie różne portrety w ramach przyjętej specjalizacji. Groteskowa matka-klaustrofobiczka wiodąca w klozecie dialogi z maskotką-dinozaurem w "Strefie..." Bajera. Realistycznie narysowana, zakompleksiona mama-peerelówa w "Absyncie" Magdaleny Fertacz w Laboratorium Dramatu i komediowo-zaradna psiapsióła własnej córki w "Agata szuka pracy". Każda w innej konwencji, wszystkie dobrze trafione.

Wojciech Malajkat (mistrzostwo)

Niczego nie można zarzucić ani logice ekscentrycznej roli dyrektora filharmonii w "Rzeźni" Mrożka, ani precyzji wiecznych Beckettowskich pytań w kanonicznej inscenizacji "Czekając na Godota" Antoniego

Libery. Ale Tartuffe'a w "Świętoszku", też na scenie Narodowego, do największych sukcesów nie zaliczy: to rola porządna, ale jakby cofająca się przed interpretacją tam, gdzie by się jej właśnie oczekiwało, zbudowana po linii najmniejszego intelektualnie oporu. Trudno winić o to aktora. Interpretacyjnie wycofane jest całe to przedstawienie Jacques'a Lasalla, mające może walory dydaktyczne, ale mocno nad stan traktowane przez niektórych obserwatorów jako przywieziony "z samego Paryża" wzorzec do podziwiania.

Edyta Olszówka (zwycięstwo)

W "Dotyku", czterdziestominutowym szkicu dramatycznym Marka Modzelewskiego, zrealizowanym w Powszechnym przez Małgorzatę Bogajewską, gra kobietę, która dowiedziała się właśnie, że jej mąż prowadzi drugie życie uczuciowe - homoseksualne. Gra proces dochodzenia do świadomości tego faktu przez stojące na drodze obrzydzenie, upokorzenie, wstyd, przez zakodowaną w podświadomości pogardę dla "zboczenia". Rola nie ma happy endu. Jest uchwyconym w błysku, kapitalnie zgęszczonym zapisem szoku - emocjonalnie prawdziwszego dla większości widzów niż wszystkie mniej lub bardziej poprawne dyskusje o tolerancji.

Paweł Paprocki (nadzieje)

W dyplomie warszawskiej Akademii Teatralnej zrealizowanym przez Maję Komorowską - w "Opowieściach Hollywoodu" Hamptona - zagrał inteligenta starej daty, stonowanego, dyskretnego w reakcjach, łączącego uprzejmość z cieniutkimi szpileczkami, powściągliwość z odpowiedzialnością za słowo, prowadzącego mądre rozmowy pełnymi, wyrafinowanymi zdaniami. Wykonał te egzotyczne zadania wzorowo. Kpiłem, że prof. Komorowska nauczyła swoich studentów teatru, którego już nie ma, i środków, które nigdy im do niczego nie będą potrzebne. Cholernie chciałbym się pomylić.

Matylda Paszczenko (na fali)

Ma niezwykły, powiedziałoby się, antyhollywoodzki uśmiech: na poły nieśmiały, przepraszający, na poły bezczelny, znamionujący pewność siebie i upór. W sam raz do grania indywidualistek - takich jak bohaterka "Absyntu" Magdy Fertacz, która w dniu ślubu popełnia samobójstwo, a o jego powodach mówi na pożegnalnym filmie wideo. Ten filmik z inscenizacji przygotowanej przez Aldonę Figurę w warszawskim Laboratorium Dramatu jest niezwykle celnym portretem współczesnej "desperatki bez powodu" - także dzięki aktorskiej precyzji kreślenia odcieni załamań, skoków euforii i depresji. Warto nie przeoczyć tego spektaklu - i innych ról aktorki, na co dzień związanej z łódzkim Teatrem im. Jaracza.

Agnieszka Podsiadlik (na fali)

U Wojcieszka w "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" cieniutko i celnie zagrała lesbijkę z prowincji, dzielnie i pogodnie (ile się da) usiłującą znaleźć miejsce wżyciu zgodne z charakterem. Ma wyczuwalną indywidualność, dużą swobodę sceniczną, dar obserwacji, świetne poczucie humoru. I ma to, co inni uczestnicy rozmaitych praktyk scenicznych Rozmaitości: otwartość na najróżniejsze formy i eksperymenty. Niech będą nawet i najbardziej bezsensowne; z przyjemnością patrzy się na nią i słucha jej mocnego głębokiego altu, gdy przychodzi jej - z łaski reżyserki - przemawiać w "Helenie S." jakimś egzotycznym mołdawskim narzeczem.

Bartłomiej Porczyk (zwycięstwo)

Aktor Teatru Muzycznego Capitol wygrał tegoroczny Przegląd Piosenki Aktorskiej - który miał być otwarciem wrocławskiego festiwalu na nowe formy muzyczne, rock, jazz, sceny alternatywne - wedle najstarszej recepty. Dwie aktorsko-piosenkarskie etiudy, jedna klownowska (komiczna peruka), druga serio (śpiewa człowiek-automat, któremu z ust sypią się monety); obie pomysłowe, ale dalekie od rewelacji. Być może stare, kabaretowo-estradowe chwyty mogły się obserwatorom Przeglądu przejeść - tyle że najwyraźniej nikt niczego nowego nie wymyślił.

Włodzimierz Press (na fali)

Gra poczciwego, przejętego księdza w "Bombie" - komediofarsie o polskiej prowincji, którą Maciej Kowalewski napisał i wystawił w młodzieżowym Klubie M25 na Pradze, ściągając do obsady kilkunastu aktorów ze wszystkich teatrów. Gra tak wyraziście, fachowo, zabawnie i celnie swój epizod, że trudno powstrzymać się od pytania, kto mu - i jego paru koleżankom i kolegom o podobnych umiejętnościach - pozwolił tyle sezonów leżeć odłogiem w teatralnej garderobie, marnując siły i talent?

Barbara Prokopowicz (nadzieje)

Anna Augustynowicz zgodnie z uprawianą przez siebie stylistyką nie dopuściła do psychologicznego grania w "Sędziach" Wyspiańskiego zrealizowanych gościnnie w Teatrze im. Osterwy w Lublinie, ale jej ściśle sformalizowany, rytmiczny lament w roli Jewdochy przykuł uwagę obserwatorów - tak koncepcją, jak i niezwykle skupionym wykonaniem. Nastoletni wygląd i delikatność wykorzystuje jej obecny dyrektor, Paweł Szkotak z poznańskiego Polskiego, obsadzając w roli zbuntowanej dziewczyny w "Odwiedzinach" Jona Fossego; zapewne jednak przyjdą i inne zadania, bo o wielkich możliwościach młodziutkiej artystki wróble ćwierkały jeszcze w czasach jej studiów we wrocławskiej szkole.

Wojciech Pszoniak (mistrzostwo)

Najpiękniej zagrał szyją-wyginając ją i modulując niczym łabędź, żeby znaleźć odpowiednio pokorną pozycję do złożenia hołdu chamowi i prostakowi uważającemu nie wiedzieć czemu, że mu się ten hołd należy. Izabella Cywińska zrealizowała swoją adaptację "Sioła Stiepanczykowa" Dostojewskiego w warszawskim Współczesnym właśnie po to, żeby uchwycić ten irracjonalny mechanizm hipnotyzowania przyzwoitego człowieka przez natrętne zero; wygięta w uniżony kabłąk szyja aktora może być owego mechanizmu - dobrze znanego i spoza sceny - poręcznym symbolem. Za rolę najwyższe uznanie, ale certolenie się z obejmowaniem dyrekcji wrocławskiej sceny mógł sobie darować. Bardzo głupio to wyszło.

Jerzy Radziwiłowicz (mistrzostwo)

Staje się z wolna chodzącym symbolem tradycyjnego teatralnego aktorstwa - bez tak częstych dziś filmowych zgrubień i zabrudzeń, z całym sztafażem retoryki, słowa właściwie wypowiedzianego, z wyrazistym gestem. Nic w tym złego: niech istnieje taki punkt odniesienia, i to możliwie najwyższej klasy. Zwłaszcza że nie ma w tym nic z mechanicznej rutyny. Przeciwnie: to on najpełniej potrafił zagospodarować przestrzeń stwarzaną przez Jacques'a Lasalla i zbudować w "Tartuffie" wielowarstwową postać Orgona, pozwalając, żeby spod maski konwencjonalnego błazna wynurzała się, chwilami bardzo gwałtownie, twarz łatwowiernego człowieka cierpiącego po odtrąceniu przez kogoś, kto był dla niego wszystkim.

Małgorzata Rożniatowska (zwycięstwo)

Miła pani zasiada naprzeciw nas, spokojna, prosto od fryzjera. Jest żoną Jerzego Szaniawskiego, którą plotka oskarżyła o obłęd i znęcanie się nad mężem. Usłyszymy obronę. Racjonalną i przekonującą - jeszcze nawet wtedy, gdy głos opowiadającej zacznie wibrować, przechodzić w quasi-śpiew. Właściwie nie zauważymy, w którym momencie tok opowieści definitywnie wyrwie się spod panowania rozumu. I do końca nie będziemy wiedzieć, czy to wszystko mówi oszalała sadystka, czy tylko ktoś, kto z miłości stracił miarę. Misterny monodram Remigiusza Grzeli "Uwaga Złe psy!" zbudowany został na scenie z delikatnych drgnięć głosu, stopniowanego tężenia wzroku, narastającego szaleństwa. Wielkie brawa dla aktorki znanej dotąd raczej z drugiego planu. Musi być coś niesamowitego w murach Wytwórni, co rewitalizuje aktorski kunszt.

Maria Seweryn (na fali)

Znalazła swoje miejsce w warszawskich offach: nowych scenach, gdzie spektakle powstają szybko i bez celebry, a najmocniej liczy się kontakt z widownią i umiejętność trafienia w dobry temat. Gra w Polonii, w M25, także w impresaryjnym Teatrze Na Woli (ale o "Królu Learze" pewnie wolałaby zapomnieć). Najciekawszą rolę - wyrazistą, efektowną i nie do końca jednoznaczną, gdy idzie o intencje postaci - stworzyła w nieboszczce Le Madame. Rolę tytułowej "Miss HIV" w widowisku Macieja Kowalewskiego, kobiety wykorzystującej telewizyjny plebiscyt na Miss HIV (podobno gdzieś na świecie naprawdę były takie), żeby urządzić życie, balansującej na granicy mniej lub bardziej uświadomionego cynizmu. Pewnie dobrze wpisującej się w klimat naszych kochanych czasów.

Zdzisław Wardejn (mistrzostwo)

Jest nie do pobicia w emploi ciepłych starszych mężczyzn, lekko plebejskich, szorstkich, ale zawsze o złotym sercu. Nie rezygnujących z aspiracji do bycia lepszymi, niż wyznaczył im los (tak jak niezwykły

bezdomny opiekun staruszki i strażnik jej marzeń w "Śmieciach" Krzysztofa Bizio w Powszechnym). A jeśli nawet dziedziczących całą szemraną obyczajowość Peerelu z knajactwem, cwaniactwem i męskim egoizmem - jak w "Absyncie" Magdy Fertacz w Laboratorium Dramatu - to i tak nieodmiennie dających się lubić. Może pora na czarny charakter, gwoli płodozmianu?

Zbigniew Zamachowski (mistrzostwo)

Skoro już sam Anthony Hopkins pytał ostatnio o niego, zapamiętanego w filmie "Biały", to może nie wypada już tworzyć na pół gwizdka, czystym wdziękiem - jak Paganiniego w "Rzeźni" Mrożka w Narodowym - czy też pykać aktorską piosenkę (choć "Ballada o cysorzu" pamiętna z niegdysiejszego wykonania Tadeusza Chyły, zaśpiewana na Gali we Wrocławiu, to czysta rozkosz). Poważną robotą aktorską jest Estragon z "Czekając na Godota", clown naznaczony bólem, zmęczeniem, cierpieniem. Clown, który - zgodnie z przyrodzoną witalnością aktora - podrywa się do działania, aktywności i po chwili znów zastyga w bolesnym bezruchu; sam kontrast między temperamentem wykonawcy i gorsetem zadania ciekawie kształtuje sceniczne napięcie. Ale tak czy owak chciałoby się więcej i częściej.

Zbigniew Zapasiewicz (mistrzostwo)

Do zapamiętania w lakierkach, z kwiatem w butonierce, na rzekomej górskiej wycieczce, będącej tak naprawdę ekskursją w rozkosz, jaką sprawia wyobraźnia. Jerzy Jarocki nie bez powodu zaprosił do Narodowego tego największego polskiego solistę teatralnego i dał mu popisową w "Kosmosie" rolę: monolog Leona, w oryginale Gombrowicza, wzniosły i śliski zarazem. Przy tak chłodnym, precyzyjnie wyliczonym aktorstwie, z głoszonej tam apologii samogwałtu musiało sczeznąć wszystko, co ekshibicjonistyczne. Został hymn na cześć inwencji, aktu kreacji i swobody wyobraźni, dość patetyczny i kapeńkę podejrzany - dokładnie tak jak wszystko jest patetyczne i z lekka podejrzane w tym zwariowanym zajęciu, jakim jest gra na scenie.

Na zdjęciu: Zbigniew Zapasiewicz w "Kosmosie" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji